niedziela, 7 kwietnia 2019

Maybe you're right cz. 21 - Student life

Po wykładzie u profesora Marciniaka mieliśmy półgodzinną przerwę przed kolejną półtoragodzinną męczarnią zwaną inaczej jakże interesującym wykładem z psychiatrii, dlatego całą piątką postanowiliśmy spędzić ten czas w niewielkiej kawiarence mieszczącej się naprzeciw uczelni. Szybko i sprawnie przeprawiliśmy się na drugą stronę ulicy, weszliśmy do kawiarni, zdjęliśmy okrycia wierzchnie i odwiesiliśmy je na wieszak stojący tuż przy dużych szklanych drzwiach wejściowych. Mieliśmy szczęście, gdyż tego dnia nie było tak dużego ruchu jaki panował tutaj w dniach poprzednich, więc mogliśmy wybrać sobie miejsca jakie tylko chcieliśmy, mimo to nasz wybór i tak padł na to samo co zwykle, czyli niewielki stolik przy oknie na samym końcu pomieszczenia. Przy stoliku stały tylko 4 krzesła dlatego odstąpiłem Emilii swoje, a sam dostawiłem sobie siedzisko z innego stołu.
-Co zamawiamy?-zagadnąłem  dosiadając się do pozostałej czwórki zajętej kolejną dyskusją. Wszyscy zgromadzeni spojrzeli na mnie porozumiewawczo, a ja od razu domyśliłem się co to oznacza.- Czyli to co zawsze- westchnąłem pod nosem- A ty co chcesz?- zwróciłem się do Emi. Ta na moje słowa zerknęła do karty, przewertowała ją kilka razy po czym w końcu się odezwała.
- Latte Macchiato- odparła uśmiechając się przy tym promiennie. Odkąd tylko sięgałem pamięcią właśnie taką ją pamiętałem: uśmiechniętą i wesołą, nigdy nie widziałem jej smutnej lub płaczącej, nawet pierwszego dnia w przedszkolu kiedy wszystkie dzieci włącznie ze mną płakały za rodzicami ona wciąż się śmiała i nie uroniła ani jednej łezki, to może właśnie dlatego tak bardzo ją polubiłem… Wstałem z miejsca i powędrowałem złożyć zamówienie, akurat pech chciał że za ladą musiała stać Jolka moja dawna… bliska znajoma, nigdy nie byliśmy razem ale nie byliśmy sobie też obojętni kiedyś łączyły nas dość zażyłe więzi…
-Kogo moje piękne oczy widzą- zaczęła na wstępie, a w jej głosie dało się wyczuć sporą niechęć i przekąs, niestety ona wciąż chowała do mnie urazę za to co między nami zaszło i jak ją potraktowałem… niestety byłem młody i głupi, nie wiedziałem że tak ją tym skrzywdzę… no dobra wiedziałem, ale się tym nie przejmowałem, ale jak już wspominałem byłem młody i głupi…
-Cześć Jolka- odparłem bez jakichkolwiek emocji, nawet na nią nie spoglądając- poproszę to co zwykle plus Latte Macchiato- szybko złożyłem zamówienie, a po tych słowach chciałem od razu odejść i wrócić do stolika, jednak kobieta mnie zatrzymała.
-Widzę że przyprowadziłeś ze sobą swoją nową zdobycz… - powiedziała z przekąsem, spoglądając przy tym ze złością wymalowaną na twarzy w stronę Emilii, która wciąż prowadziła zawziętą dyskusję z moimi przyjaciółmi. Jolka zachowywała się, tak jakby była o nią zazdrosna, przez co poczułem pewną satysfakcję.-Co się stało z poprzednią? Znudziła ci się?- zapytała złośliwie udając przy tym współczucie i przejęcie, jednak wiedziałem że zrobiła to tylko po to żeby jeszcze bardziej mi dopiec.
-Wbrew temu co o mnie myślisz, nie traktuję kobiet przedmiotowo- rzuciłem w jej stronę, po czym nieznacznie nachyliłem się w jej kierunku, udając że mam jej coś ważnego do powiedzenia, ona zaintrygowana moim zachowaniem też się pochyliła- A ta jak ty to nazwałaś „zdobycz” to nowa znajoma z roku – wyszeptałem  drwiąco się przy tym do niej uśmiechając. Ona po moich słowach momentalnie się odsunęła, a z jej wyrazu twarzy można było wywnioskować że jest wściekła, nie to chciała ode mnie usłyszeć.
-Nie traktujesz kobiet przedmiotowo- prychnęła, po czym zaśmiała się pod nosem jakbym opowiedział jej jakiś kawał-  Ja odniosłam inne wrażenie.- stwierdziła, a ja wzruszyłem jedynie ramionami, miałem w głębokim poważaniu jej złote myśli czy spostrzeżenia. Już chciałem ją uraczyć złośliwą odpowiedzią typu „dla ciebie zrobiłem wyjątek”, kiedy to podszedł do nas Seba.
- Wszystko dobrze stary?– zapytał stając tuż za moimi plecami i kładąc mi
 dłoń na ramieniu, jakby chciał w ten sposób się upewnić czy wszystko jest ze mną w porządku.- Długo każesz na siebie czekać, ekipa zaczęła się niepokoić- stwierdził zmartwiony.
-Właśnie miałem iść do stolika- odparłem nawet na niego nie spoglądając gdyż swój wzrok wciąż miałem wlepiony w blondynkę. Sebo widząc że moja uwaga skupia się na kimś innym niż on podniósł wzrok, przenosząc go na osobę stojącą przed nami.
-Witam błazna.- Zwróciła się do niego jak zawsze złośliwie Jolka ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do ust.
-Cześć  jędzo- odpowiedział jej Sebastian również krzywo się uśmiechając- To coś znowu się do ciebie doczepiło ?- zwrócił się tym razem do mnie jednocześnie pokazując palcem na kobietę stojącą za ladą, a ja na potwierdzenie jedynie skinąłem twierdząco głową. Seba zaśmiał się pod nosem, dziwnie kręcąc przy tym głową.-  Wiesz gdzie przynieść zamówienie, przewodników nie potrzebujesz, więc żegnamy...- zwrócił się ponownie do kobiety, patrząc na nią jak na idiotkę, po czym ciągnąc mnie za rękaw koszuli ruszył w kierunku stolika. Nie mając ochoty się z nim szarpać, a już tym bardziej spędzać czasu z blondynką ruszyłem za nim.
-Co tak długo?- zapytała Em gdy siadałem na swoje miejsce. Momentalnie zrobiło mi się głupio, gdyż nie wiedziałem co powinienem jej odpowiedzieć, wolałem nie mówić jej o sytuacji sprzed kilku chwil, bo wtedy na pewno musiałbym opowiedzieć dlaczego z Jolą jesteśmy wobec siebie tak wrogo nastawieni, a wolałem żeby po prostu tego nie wiedziała, gdyż mogłaby przez to zmienić o mnie zdanie i patrzeć na mnie mniej przychylnie.  Seba zapewne widząc co się dzieje postanowił mnie ratować.
-Jakaś nowa niekumata kelnerka, wszystko trzeba było jej tłumaczyć- odpowiedział za mnie, jednocześnie opadając na swoje krzesło.- Kogo oni tu zatrudniają…- dodał po chwili z udawanym oburzeniem, a ja w duszy dziękowałem mu za pomoc.
-Cóż… miejmy nadzieję że nie pomyli zamówień.- do dyskusji postanowił się wtrącić także Marcin, a ja odetchnąłem z ulgą gdy wszyscy łyknęli haczyk zarzucony przez mojego przyjaciela. Przez kilka minut prowadziliśmy ożywioną dyskusje o wykładzie. Emilia była nim zachwycona, stwierdziła nawet że na lepszym nigdy wcześniej nie była chociaż to jej szósty rok na studiach. Po jej słowach tematem naszej rozmowy stało się porównywanie uczelni. Po jakichś 5 minutach od złożonego przez nas zamówienia Jola przyniosła kawy. Starałem się ją ignorować i nawet na nią nie spoglądać, gdyż wygodniej było mi udawać że  w ogóle się nie znamy, zerknąłem kątem oka na Sebę, który widocznie widząc nadchodzącą blondynkę zasłonił się kartkami wypełnionymi jakimiś notatkami. Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem. Odetchnąłem gdy kobieta odeszła od naszego stolika bez jakiejkolwiek uwagi, komentarza, czy nawet słowa. Chociaż nie… odezwała się, powiedziała tylko krótkie ale pełne jadu „proszę”  patrząc przy tym na mnie wzrokiem seryjnego mordercy, przez co ten niby zwrot grzecznościowy zabrzmiała bardziej jak „udław się tą kawą”. Mimo iż miałem cholerną ochotę na porcję kofeiny, nie zrobiłem ani łyka, wolałem nawet nie dotykać filiżanki, gdyż znałem Jolę nie od dziś i wiedziałem że jest bardzo mściwą osobą i nie odpuściłaby takiej okazji. Wolałem nie ryzykować swojego zdrowia, więc postanowiłem że kupię sobie kawę w automacie na uczelni, a tę po prostu zostawię. Po jakichś 10 minutach, gdy pozostali opróżnili swoje filiżanki, zaczęliśmy zbierać się do wyjścia. Należne pieniądze zostawiliśmy na stoliku, po czym podeszliśmy do wieszaka. Ściągnąłem z niego swoją kurtkę oraz płaszcz Em pomagając jej go założyć. Gdy byliśmy gotowi do wyjścia opuściliśmy lokal. Agata i Emi wyszły jako pierwsze, zaraz za nimi powędrował Marcin, a ja i Sebo opuściliśmy pomieszczenie jako ostatni.
-Też nie tknąłeś swojej kawy- odezwał się do mnie Seba konspiracyjnym szeptem, gdy upewnił się że nikt nas nie słucha.
-Znasz Jole tak samo dobrze jak ja.- skonstatowałem nawet na niego nie spoglądając, a on na moje słowa cicho zaśmiał się pod nosem, jakby dokładnie wyłapał kontekst i zrozumiał co mam na myśli, w końcu tak samo jak ja nawiązał z nią przelotny romans.
-Co bałeś się, że ci napluła?- zapytał wesoło dalej się podśmiewając, a ja na jego słowa wzruszyłem jedynie ramionami.
-Albo jeszcze gorzej…-  również się zaśmiałem na samą myśl, a Seba pokiwał twierdząco głową, pokazując że w tej kwestii się ze mną zgadza, co było naprawdę rzadkością. „Nigdy nie lubiłem tej wrednej jędzy nawet kiedy ją miałem” skwitował na sam koniec.
-O czym tak tam spiskujecie?- zawołała do nas Agata zaintrygowana tematem naszej tajnej dyskusji, jednocześnie odwracając się do nas przodem, nadal nie zatrzymując się, tylko kontynuując marsz idąc tyłem. - podzielcie się tajemnicą - kontynuowała
-O tym że ktoś zaraz walnie w słup za jego plecami- zażartował Sebastian, a Agata na jego słowa momentalnie odwróciła się za siebie, zupełnie jakby wierzyła w jego słowa. Przeszliśmy przez ulicę i po chwili znajdywaliśmy się już w budynku uczelni. Wdrapaliśmy się po schodach na drugie piętro i stanęliśmy pod drzwiami tym razem zwykłej sali. Grono studentów którzy postanowili pojawić się tego dnia na wykładach znacznie się zmniejszyło, gdyż wedle logiki przeciętnego wciąż uczącego się Kowalskiego „Jestem na ostatnim roku, nie muszę być na każdym wykładzie czy seminarium” lub w przypadku czekającego nas wykładu „ Po co mi ponad godzinna paplanina o psychiatrii?  W końcu po 6 latach na uczelni z tymi czubami jestem specjalistą od głowy i problemów co poniektórych profesorów i studentów właśnie z tą częścią ciała. Już powinienem dostać dyplom…”  W sumie sam chętnie też bym się zmył, ale ze względu na Emilię, która była podekscytowana przed kolejnym wykładem na nowym uniwerku postanowiłem zostać. Po kilku minutach przyszedł  profesor Szymczak, a widząc naszą jakże liczną grupę dźwigną brwi ze zdziwienia i tak jak miał to w zwyczaju wymamrotał pod nosem coś w stylu. „Widzę że przed moimi zajęciami znów przeszła plaga i wymiotła połowę studentów.” Otworzył drzwi sali pod którą się zgromadziliśmy i wpuścił nas do środka. Na szczęście jego jakże porywający wykład był naszym ostatnim tego dnia, więc odetchnąłem z ulgą kiedy w końcu minęło te półtorej godziny.  Pospiesznie opuściliśmy uniwersytet i przed gmachem uczelni pożegnaliśmy się z Em. Umówiłem się z nią że wpadnę po nią około 20. Całą czwórką ruszyliśmy do mieszkania.  Po 15 minutach w końcu byliśmy na miejscu. Jako iż tradycyjnie nasza lodówka była pusta, a nikomu nie chciało się iść na zakupy, a później sterczeć przy garach i gotować postanowiliśmy zamówić pizzę. Czyli nasz główny składnik diety studenckiej… Po ponad półgodzinnym czekaniu, posiłek w końcu do nas dotarł. Gdy skończyliśmy jeść dochodziła 17, więc Agata i Marta- jej siostra w popłochu pobiegły do łazienki przygotowywać się na imprezę, twierdząc że i tak się nie wyrobią. Co było kompletnym nonsensem. W męskim gronie pozostaliśmy się w kuchni i jeszcze przez dłuższą chwilę się z nich nabijaliśmy. Około 19 poszedłem do swojego pokoju. Tam przebrałem się w moją ulubioną błękitną koszulę i ciemne jeansy. Poprawiłem włosy które od rana były w kompletnym nieładzie. Równo o 19:30 wyszedłem z mieszkania, wcześniej wyciągając z torby świstek papieru na którym Emilia zanotowała mi swój adres. Bez najmniejszego problemu trafiłem na miejsce. Wdrapałem się na 4 piętro wysokiego wieżowca iż zapukałem do drzwi z numerem 73. Nie musiałem czekać zbyt długo, gdyż drzwi prawie od razu się przede mną otworzyły. A moim oczom ukazał się wysoki mężczyzna. Na oko miał około 25 może nawet 26 lat. Przełknąłem głośno ślinę, w obawie że coś pomieszałem, chciałem powiedzieć że to pomyłka, ale mężczyzna się odezwał.
-Wejdź, Emi jeszcze się przygotowuje… to może jeszcze chwile potrwać.- zwrócił się do mnie, a ja na jego twarzy dostrzegłem delikatny uśmiech satysfakcji. Niepewnie przekroczyłem próg i usiadłem na wskazanej przez mężczyznę kanapie. Już czułem że ten wieczór nie będzie nudny, a ja i Em mamy sobie dużo do powiedzenia…




Mam nadzieję, że podoba wam się taka koncepcja 
Komentujcie i udostępniajcie : D



piątek, 29 marca 2019

Maybe you're right cz. 20 - Get to know the old me


Styczeń 1996- 20 lat wcześniej

Pewnego razu, jeszcze przed erą komputerów dostępnych w każdym miejscu i dla każdego, Facebook’a, Instagram’a, Snapchat’a i Twitter’a, dokładniej w roku 1996, w pewnym mieście znanym nam jako zatłoczona Warszawa, żył pewien mężczyzna znany ci jako tata czyli Piotr Gawryło. Ten młody mężczyzna był wówczas studentem ostatniego roku medycyny, wraz z grupką swoich przyjaciół czyli: Sebastianem, Agatą i Marcinem.  Mieszkał z nimi i z siostrą Agaty w wynajętym mieszkaniu nieopodal uczelni i to właśnie tam wszyscy się poznali i jak się później okazało zostali najlepszymi przyjaciółmi…  Jego życie kręciło się wówczas wokół nauki, imprez i dorywczej pracy w barze, dzięki której miał nadzieję zarobić na nowy samochód, gdyż jego stary pojazd - polonez z 1978 odziedziczony po ojcu-  rok wcześniej postanowił wyzionąć ducha i zakończyć swój żywot na złomowisku. Jego życie było spokojne i ustatkowane. Większość dnia spędzał poza domem więc często  brakowało mu czasu dla siebie i dla przyjaciół, dlatego nie było nic dziwnego w tym że był samotny. Oczywiście w jego egzystencji wcześniej pojawiło się kilka kobiet, ale nie było to nic poważnego ani trwałego…Jednak pewnego dnia za sprawą pewnej osoby,  w jego życiu wszystko powoli zaczęło się zmieniać... Tak więc był to styczeń,  koniec semestru zimowego kiedy do grupy osób znajdujących się na roku dołączyła pewna kobieta o imieniu…
***

-Emilia- wtrąca się Connie, podrywając się z miejsca i wlepiając  we mnie swoje błękitne spojrzenie.


***

O imieniu Emilia. Powiedzmy że była wysoką i szczupłą… brunetką o dużych i pełnych głębi oczach. Była bardzo atrakcyjna i jak się później okazało, także przebojowa i bardzo inteligentna... Stałem właśnie wraz ze swoją paczką pod jedną z auli czekając na wykład, kiedy owa kobieta do nas podeszła. Początkowo jej nie zauważyłem gdyż stałem odwrócony do niej plecami,  spostrzegłem jej obecność dopiero wtedy, kiedy odezwała się do naszej grupki swoim melodyjnym głosem.
-Hej wszystkim- powiedziała radośnie, a ja momentalnie odwróciłem się za siebie, a gdy tylko to uczyniłem kobieta dźwignęła rękę do góry w geście powitania i uśmiechnęła się do mnie  promienie.
-Hej –odpowiedziałem  nieco zmieszany, gdyż nie miałem pojęcia kim ona jest, a fakt że możemy się znać, a ja jej nie pamiętam wprawiał mnie w jeszcze większą konste
rnację.  Ponowienie uważnie jej się przyjrzałem i tym razem odniosłem dziwne wrażenie, że być może naprawdę już kiedyś się poznaliśmy, ale nie byłem tego pewien nawet w 10%  - Znamy się?- zapytałem speszony, przeczesując przy tym nerwowo dłonią włosy.
-Nie, jestem tu nowa, przeniosłam się z Wrocławia.- odparła kobieta. Uśmiech nie schodził jej z twarzy a ja w głębi duszy cieszyłem się że jednak się nie znaliśmy i że  nie wyszedłem przed nią na kompletnego palanta/  idiotę/ przygłupa- nazwij sobie to jak chcesz.
-W takim razie witamy.- powiedziałem wesoło, machając przy tym dłońmi w teatralnym geście powitania. Po czym kontynuowałem.- To jest Sebastian Kubiak nasz nadworny błazen i organizator najlepszych imprez w całym mieście, to Marcin Pawlak „klasowy” kujon, ale nie daj się zwieść pozorom on tylko wygląda na grzecznego, a ta ślicznotka między tymi dwoma to Agata Woźnicka  czyli ciocia dobra rada.- po kolei przedstawiałem przyjaciół wskazując ich ręką, a brunetka z każdym z nich wymieniła uśmiech i uścisk dłoni.
-A ty jak się nazywasz ?- zapytała niepewnie kobieta, krzyżując przy tym dłonie na wysokości klatki piersiowej i opierając cały ciężar na jednej z nóg. Dopiero wtedy zorientowałem się że faktycznie jeszcze je się nie przedstawiłem, dlatego od razu postanowiłem to naprawić.
-A ja zwę się Piotr Gawrtło i jestem… - chciałem dokończyć zdanie jednak nie było mi dane, gdyż Sebo wtrącił się dopowiadając resztę za mnie. -Największym babiarzem jakiego kiedykolwiek miałaś okazję poznać- powiedział nieudolnie udając mój głos. Nie do końca to chciałem powiedzieć, ale to też było zgodne z prawdą  - w tamtych czasach miałem taką reputację i wcale mi to nie przeszkadzało- dlatego postanowiłem tego nie komentować, jednak mimo wszystko  i tak obrzuciłem Sebastiana karcącym spojrzeniem.
-To ty?-  zapytała kobieta robiąc przy tym wielkie oczy, a ja poczułem jak serce podchodzi mi do gardła, mimo iż nie miałem zielonego pojęcia o co może jej chodzić, nieco się przestraszyłem… Zwykle takie sytuacje zwiastowały nic innego jak kłopoty. Kobieta zapewne widząc mój wyraz twarzy roześmiała się i od razu dopowiedziała. - Emilia Mazur…Emi… - przedstawiła się dźwigając przy tym charakterystycznie brwi jakby oczekiwała że dzięki temu coś skojarzę- Kubuś Puchatek, przedszkole na Woli, twoja sąsiadka…- mówiła dalej i dopiero po tych słowach w mojej głowie coś zaskoczyło a ja nagle przypomniałem sobie kobietę która stała przede mną… Emi… moja najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa i pierwsza miłość.
- O boże Emi! To naprawdę ty?! - niemalże wykrzyczałem, jednocześnie chwytając ją w ramiona i mocno przytulając- Ale się zmieniłaś…- powiedziałem odsuwając ją od siebie i uważnie jej się przyglądając.
-No wiesz kiedy ostatnio się widzieliśmy mieliśmy po 5 lat, ja miałam dwa długie warkocze, ty okulary i obydwoje byliśmy pozbawieni górnych jedynek…- odparła nadal chichocząc i również bacznie mi się przyglądając- Ty też się zmieniłeś, przystojniaku.- stwierdziła poprawiając mi przy tym kołnierzyk koszuli.
-Ok… zrobiło się dziwnie- wtrącił się Sebastian wchodząc pomiędzy nas i przypominając o swojej obecności. Faktycznie przez moment zapomniałem o moich przyjaciołach. Na jego słowa uśmiechnąłem się przepraszająco od każdego z osobna, po czym opowiedziałem im o Em.- No dobra… - ponownie zaczął Seba gdy tylko skończyłem swoją jakże porywającą opowieść o czasach przedszkolnych- Skoro już wszyscy się znamy, a dzieci odnalazły się nawzajem po latach to co powiecie na drobną imprezkę wieczorem… Jest piąteczek… Jest co świętować- zaproponował Sebastian zwracając się do całej naszej czwórki, jednocześnie obejmując mnie i Emilie ramieniem. Po jego gestach i głosie wiedziałem że nie przyjmuje jakiegokolwiek sprzeciwu jednak i tak postanowiłem się nieco z nim podroczyć.
-Co masz na myśli przez „drobną”- zapytałem udając zaciekawionego jego słowami, chociaż tak naprawdę miałem w nosie co planuje, liczył się dla mnie tylko fakt że miło spędzę wieczór z przyjaciółmi.
-Przecież mnie znasz…- odparł uśmiechając się przy tym cwaniacko i zacierając dłonie.- To jak? Są jacyś chętni?- zapytał, obdarzając spojrzeniem każdego z naszej gromadki, a gdy zatrzymał się na mnie i Emilii dalej na nas wisząc wyciągnął ręce przed siebie i  zaczął nucić „Palec pod budkę bo za minutkę…” tak… oto nasz pajac znalazł kolejny pretekst do nabijania się ze mnie. Mimo iż irytowało mnie to, to postanowiłem go zignorować, może szybciej się znudzi.
-Ja bardzo chętnie.- powiedział Marcin z ogromnym bananem przyklejonym do twarzy. Chwilę po nim Agata także się zgłosiła, widząc że wszyscy moi znajomi są „za”  również okazałem zainteresowanie gdyż wizja samotnego spędzenia piątkowego wieczoru niespecjalnie mi odpowiadała. Jedynie Em wciąż milczała.
-A piękna dama da się zaprosić?…- zagadnął ją Sebastian, jednocześnie jeszcze mocniej obejmując ramieniem i przyciągając ją bliżej siebie.
-Owszem da, ale rączki i nóżki przy sobie…-odparła ostro jednocześnie strącając jego dłoń i odpychając go od siebie, a żeby zaznaczyć mu że nie podoba jej się jego zachowanie spojrzała na niego spode łba i zrobiła nadąsaną minę.
-Lubię zadziorne- droczył się z nią dalej, wiedziałem że robił to na żarty, ale tym razem już nieco przesadzał, poza tym Emilia go nie znała tak dobrze jak ja więc skąd mogła wiedzieć że on tylko się nabija. Spojrzała na mnie błagalnie a ja od razu postanowiłem interweniować.
-Jeśli nie skończysz pajacować polubisz się także z moją pięścią… - zagroziłem mu, po czym chwyciłem Emi w zgięciu łokcia i odciągnąłem na bok-  Nie przejmuj się nim, utknął na poziomie pięciolatka i tylko w ten sposób potrafi okazać sympatię.- wyszeptałem jej na ucho, gdy tylko nieco oddaliliśmy się od reszty a ona na moje słowa od razu nieco się rozpromieniła.- Co powiesz na to żebyśmy poszli razem na tę imprezę- Zagadnąłem po chwili, a ona na moje słowa zrobiła dość dziwną minę- Oczywiście jako kumple, ja dopilnuję żeby Seba cię nie zaczepiał a przy okazji powspominamy nieco stare czasy- uzupełniłem od razu.
-A już myślałam że zapraszasz mnie na randkę- powiedziała pół żartem pół serio, a mi momentalnie zrobiło się nieco głupio, przez co od razu poczułem jak cały się czerwienię. Odchrząknąłem, z zakłopotaniem przeczesując dłonią włosy i dopiero po chwili ponownie się odezwałem.
-Więc jak?- zapytałem, kompletnie ignorując jej wcześniejszą wypowiedź, gdyż wolałem tego nie komentować żeby się nie pogrążyć, no bo co miałem powiedzieć. „Nie no co ty?!”- na pewno by się obraziła o albo „A chciałabyś?” -na to by mnie wyśmiała, dlatego bezpieczniej dla mnie było po prostu pominąć tę kwestię.
-Czemu nie?- zapytała samą siebie- W sumie to nie mam nic innego do roboty.- zwróciła się tym razem do mnie, a po jej słowach na mojej twarzy pojawił się niewielki uśmieszek, naprawdę cieszyłem się że spędzimy razem nieco czasu zwłaszcza ze jako dzieci byliśmy bardzo blisko, a później nie widzieliśmy się kilka lat… teraz mieliśmy okazje to nadrobić.
- Seba jeszcze nie powiedział gdzie idziemy, więc może po ciebie wpadnę ? –zaproponowałem, a ona na moje słowa skinęła głową na znak zgody.- Tylko podaj mi swój adres.- dopowiedziałem podając jej długopis i świstek papieru który udało mi się wygrzebać z torby. Ona szybko naskrobała na nim potrzebne mi informacje, po czym podała mi kartkę. Bez sprawdzania jej zawartości schowałem ja do torby.- Wracamy do reszty?- zaproponowałem, a ona pomijając odpowiedź ruszyła przed siebie, a ja uznając to za zgodę zrobiłem dokładnie to samo. Całą piątką postaliśmy jeszcze kilka minut przed aulą wymieniając się informacjami z poprzednich zajęć w ramach powtórzenia, po czym profesor Marciniak zaprosił nas na wykład. Mimo że „lekcja” była bardzo interesująca nie potrafiłem się na niej skupić, co chwilę kątem oka zerkałem na Em, a myślami byłem gdzieś daleko. Już nie potrafiłem doczekać się wieczoru który mieliśmy spędzić razem…


Mam nadzieję że podoba wam sie nieco odmienna forma tego opowiadania 
Komentujcie i udostępniajcie :D


piątek, 15 marca 2019

Maybe you're right cz. 19- I need to know


Wybiła 20, a to oznacza że czas wspólnej zabawy na ten dzień dobiegł końca. Informuję o tym córkę a ona jęczy niezadowolona faktem że pora zbierać się do snu. Prosi mnie o wydłużenie czasu chociaż o chwilę, a ja widząc jak bardzo jej na tym zależy nie mam serca jej odmówić i zgadzam się na dodatkowe 10 minut, jednak po upływie tego czasu jestem już nieugięty. Zaczynamy sprzątać. Connie przynosi ze swojego pokoju ogromny kosz na zabawki i po kolei wrzucamy do niego lalki i maskotki. Gdy wszystkie są już w pudle razem chwytamy skrzynię, ja za jedno ucho, ona za drugie i wynosimy ją z powrotem do jej pokoju. Odkładamy go na miejsce, zaraz  obok komody. Chcę wyjść z pokoju żeby przynieść koce które wyniosła do salonu, kiedy spostrzegam jak moja córka prostuje się wsparta o komodę, a zaraz później sztywnieje uważnie wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Podążam wzrokiem w miejsce które przyciągnęło uwagę Constance i wtedy ją spostrzegam. Niewielką, srebrną ramkę ozdobioną różowymi papierowymi kwiatkami, które moja córka sama wycięła, a w niej zdjęcie Hany leżącej ze mną w szpitalnym łóżku i przytulającej małą Connie. Jest to jedyne wspólne zdjęcie naszej trójki jakie posiadam, a gdyby nie Wiki, która zrobiła je nam ukradkiem, gdy spędzaliśmy ostatnie wspólne chwile, nie miałbym nawet tego. Na samo wspomnienie tamtej chwili łzy pojawiają mi się w oczach, a oddech gwałtownie przyspiesza. Pociągam nosem i bez namysłu podchodzę do córki i od razu zagarniam ją w swoje ramiona, bo wiem że jeśli tego nie zrobię za chwilę wybuchnie niepohamowanym płaczem.
-Nie pamiętam jej, w sumie to nawet jej nie znałam, ale bardzo za nią tęsknię…- szepcze jeszcze mocniej się we mnie wtulając, a głos jej drży. Jej klatka piersiowa zaczyna drgać i unosi się coraz szybciej. Wiem ze walczy z sobą aby tylko się nie rozpłakać. Dobrze wiem co czuje, gdyż w tej chwili przeżywam dokładnie to samo co ona. Przytulam ją jeszcze mocniej w spokoju i milczeniu czekając, aż się uspokoi. Nie odzywam się ani słowem, gdyż wiem że to tylko pogorszy sytuację. Gdy dziewczynka w końcu się uspokaja, nieznacznie się ode mnie odsuwa i spoglądając mi prosto w oczy mówi -Myślę że powinieneś opowiedzieć mi w końcu historię o tobie i mojej mamie.- jej głos jest cichy ale bardzo stanowczy. Nie mam najmniejszego pojęcia o co jej chodzi więc ściągam brwi ze zdziwieniem po czym się odzywam.
-Co masz na myśli?- pytam zaskoczony i zaintrygowany jej wypowiedzią, nie mając pojęcia co chodzi jej po głowie
-Opowiedz jak to się stało, że zostaliście parą, ale taką prawdziwą opowieść, a nie: spotkaliśmy się, zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia, postanowiliśmy założyć rodzinę, wzięliśmy ślub, a później pojawiłaś się ty...- mówi intensywnie się przy tym we mnie wpatrując, jakby liczyła na to że i tym razem wymusi na mnie to czego chce.
-Kiedyś ci to wszystko opowiem… obiecuję- odpowiadam wymijająco, chwytając ją za rękę i ciągnąc w stronę łazienki.
-Kiedy dorosnę…- mówi zrezygnowanym tonem głosu, chce jeszcze coś dodać, dalej negocjować, ale ucinam tę dyskusję krótkim poleceniem „idź się kąpać” po tym dziewczynka od razu milknie i bez słowa wchodzi do pomieszczenia. Zadowolony z faktu, że udało mi się uciąć temat zanim Connie się nakręciła, idę do jej pokoju ściągam z jej łóżka ozdobną narzutę, biorę z regału książkę którą obecnie czytamy na dobranoc, zapalam nocna lampkę, a gdy siadam na fotelu stojącym przy jej łóżku, ona właśnie wchodzi do pokoju, wykąpana i ubrana w swoją kolorową piżamkę w kucyki pony. Bez słowa siada na łóżku i znów wlepia we mnie swoje intensywne, błękitne spojrzenie.
-Co?- pytam skonsternowany i nieco zirytowany. A w środku pytam samego siebie o co może jej tym razem chodzić.
- Tato, przecież wiem że prawdziwa miłość to nie jakaś wspaniała bajka.- mówi głosem pewnym i pełnym powagi, a ja dziwię się słysząc takie wyznanie z ust swojej 10 letniej córki i jednocześnie zastanawiam się ile nad tym myślała.
-Czyżby ?- pytam zdziwiony, ale też zaintrygowany, wciąż nie wierząc w jej słowa, w końcu to tylko małe dziecko. Co ona może wiedzieć o takim poważnym uczuciu? W jej dziecięcym świecie miłość jest tylko czymś dobrym, magicznym i pięknym… Bo przecież skąd ona może w ogóle wiedzieć, że miłość nieraz może ranić gorzej i głębiej niż nóż, że to właśnie ci których bardzo kochamy ranią nas najbardziej i że nie zawsze jest taka piękna jak to piszą w baśniach?... 
-Miałeś jakieś inne dziewczyny zanim spotkałeś i pokochałeś moją mamę?- wyrzuca z siebie bez najmniejszego namysłu, a ja na to pytanie niemal krztuszę się własną śliną - No proszę powiedz mi prawdę.- naciska dalej Connie
-Przeżyłem dwa całkiem poważne związki i kilka mniejszych.- odpowiadam zgodnie z prawdą, mając nadzieję że w ten sposób szybciej zakończę rozmowę, bardziej przypominającą teraz jakieś przesłuchanie, niż jakbym miał ciągle wodzić ją za nos, po czym i tak musiałbym wszystko wyśpiewać na jej życzenie, gdyż moja córka to praktycznie 100% kopia swojej wspaniałej mamy, a ten typ niestety tak ma że dopóki nie osiągnie swego celu to tak łatwo nie odpuszcza.
-Myślę że ty też nie byłeś jej pierwszym chłopakiem…- odpowiada przekrzywiając nieco głowę uważnie się przy tym we mnie wpatrując, po czym milknie, chwilę się zastanawia i znów mówi-  Może przed tobą był jakiś dziwak, albo po prostu był niemiły… - stwierdza- Musisz mi opowiedzieć dlaczego się w niej zakochałeś.-dodaje po chwili. Wzdycham zawiedziony, że jednak nie udało mi się jej odwieść od tego beznadziejnego w moim przekonaniu pomysłu.
-Bo była bardzo mądra, niezwykle piękna i zabawna, była moim ideałem- odpowiadam bardzo pobieżnie i na odczepne, ale wciąż zgodnie z prawdą, chcąc jak najszybciej zakończyć tę bezsensowną dyskusję i znów mieć święty spokój.
-Jest dużo takich kobiet, w nich też jesteś zakochany ?- rzuca sarkazmem godnym Sebastiana, jednocześnie spoglądając na mnie dziwnie, a ja zaczynam się czuć jak idiota, którego potrafi przegadać nawet dziewięcio… dziesięciolatka .
-Jasne że nie.- oburzam się na samą myśl, ale jestem nieco rozbawiony tokiem jej myślenia i strategią jaką objęła.
-Więc opowiedz mi o tym.- naciska dalej, a mi powoli zaczynają kończyć się opcje i sensowne argumenty, jak się od tego wymigać. Milczę przez chwilę po czym z desperacją wyrzucam z siebie, najgorszy tekst jaki tylko mogłem wymyślić. -To skomplikowane. – i dopiero po wypowiedzeniu tego zdania zdaje sobie sprawę co zrobiłem, bo w końcu jeśli mówimy dziecku że coś jest trudne i tego nie zrozumie to ono chce tego jeszcze bardziej, nawet jeśli wcześniej tak bardzo to go nie interesowało to teraz musi wiedzieć z ciekawości i tylko żeby się sprawdzić i udowodnić że się mylimy.
-Zawsze tak mówisz, może gdybyś mi opowiedział te historię, to w końcu zrozumiałbyś że wcale tak nie jest.- Constance dalej ciągnie temat w ogóle niezniechęcona moimi ciągłymi wymówkami i miganiem się od rozmowy.
-Nie, koniec dyskusji- jestem już nieco zirytowany więc mówię to zdecydowanie zbyt ostro podnosząc nieznacznie głos. Dziewczynka momentalnie się krzywi.- Czas spać – dopowiadam widząc jej minę, tym razem już nieco łagodniej.
-Nie, teraz czas na opowieść- negocjuje dalej i wygląda na to że nie ma najmniejszego zamiaru tym razem odpuścić.
-Connie… - jęczę błagalnie, powoli czując że nie mam z nią najmniejszych szans, w końcu przez prawie 10 lat nauczyła się już rozmawiać ze mną tak, aby postawić na swoim i niestety muszę to przyznać, że skutecznie mną manipulować  także już potrafiła, ale to raczej pozostawało kwestią dziedziczenia po matce, a to Hana opanowała do perfekcji.
-Muszę  to wiedzieć tato…  naprawdę muszę.- mówi aż nadto piskliwym głosikiem, tym razem przez łzy wzbierające w oczach… no tak w końcu płacz to najlepsza siła perswazji. Ciekawe skąd i ten chwyt manipulacyjny znam?...
-Dlaczego tak to cię interesuje ?-pytam, wciąż nie wiedząc dlaczego tak bardzo uczepiła się tego okropnego tematu.
-Bo chce w końcu poznać swoją mamę, chcę wiedzieć jaka była naprawdę i dlaczego tak bardzo ją kochałeś…- mówi ściszonym głosem, a łzy które wcześniej wezbrały w jej oczach powoli ściekają po jej rumianych policzkach. Przesiadam się z fotela na jej łóżko i od razu chwytam ją w ramiona, głaszcząc przy tym po głowie i starając się ją uspokoić. Gdy czuję że przestaje płakać nieznacznie ją od siebie odsuwam i spoglądam jej prosto w oczy. Maluje się w nich smutek, ale i błaganie o coś czego w danej chwili chce i w jej rozumieniu potrzebuje. W końcu się łamię.
-Dobra, opowiem ci całą historię ze wszystkimi szczegółami, ale nie powiem ci która z bohaterek to twoja mama, pozmieniam wszystkie imiona i fakty, sama będziesz musiała się domyślić i połączyć wszystkie elementy układanki, a wtedy przekonamy się czy jesteś taka mądra.- mówię na jednym oddechu mając nadzieję że przez ten drobny haczyk Connie wyda się to zbyt skomplikowane i się zniechęci. Jednak ona na moje słowa momentalnie się rozpromienia.
-Lubię miłosne zagadki.- odpowiada wesoło, a po łzach cieknących po jej twarzy jeszcze kilka sekund temu nie ma już ani śladu, jakby nigdy ich tam nie było. Zaczynam żałować że się ugiąłem bo wiem że znów dałem się jej zmanipulować i wiem co mnie czeka… okropna przeprawa przez stare, nie zawsze przyjemne i nieco już zakurzone wspomnienia.
-Świetnie.- kłamię wymuszając przy tym uśmiech- Gotowa ?- pytam spoglądając na córkę. Ta na moje słowa kręci przecząco głową i zaczyna wiercić się na łóżku.- Nie spiesz się.- mówię chcąc wydłużyć czas przed tą męczarnią.
-Tak zrobię… - odpowiada, powoli układając poduszki i tworząc z nich komfortowe siedzisko. Szczelnie opatula się kocem po czym ponownie poprawia poduszki. -Jeszcze Sparkley.- mówi wygodniej układając się na łóżku. Wstaję z miejsca i podchodzę do kosza z zabawkami w poszukiwaniu jej pluszowego królika, bez którego nie potrafi zasnąć. Znajduję go na samym dnie pudła. Podchodzę z powrotem do dziewczynki i podaję jej maskotkę, ta przytula ją do siebie i również nakrywa kocem jakby bała się że może zmarznąć jeśli tego nie zrobi. Siadam na fotelu i opieram łokcie na kolanach. Zerkam na Connie która ostatni raz koryguje położenie poduszek na łóżku, po czym z satysfakcją wymalowaną na twarzy informuje mnie. -Jestem gotowa.- w duszy aż krzywię się na te słowa, ale mimo to i tak zaczynam tę długą opowieść…


Przypominam o części która pojawiła się w zeszłą sobotę
Mam nadzieję że wam się podoba
Teraz zaczynamy prawdziwą inność tego opowiadania

sobota, 9 marca 2019

Maybe you're right cz. 18- A few years later…


Maj 2016-  Teraźniejszość

Od śmierci Hany minęło nieco  ponad dziesięć lat, Od tamtego feralnego dnia wszystko się zmieniło, a mój świat dosłownie stanął na głowie, a gdyby nie nasza wspaniała córka Connie zupełnie straciłby jakikolwiek sens, to ona sprawia że każdego dnia mam w ogóle siłę i chęć aby wstać z łózka, to właśnie ona –choć tego nie wie- podtrzymuje mnie na duchu i mimo iż ma nieco ponad 10 lat jest bardzo mądra i niekiedy odnoszę wrażenie że o wiele lepiej sobie z tym wszystkim radzi…  (chociaż zapewne byłoby jej jeszcze łatwiej gdyby w ogóle poznała swoją mamę i wtedy nie musiałaby nikogo wypytywać o to jaka ona była i liczyć tylko na nieco już zakurzone wspomnienia innych…) Owszem czasami bywają gorsze dni w których płacze z powodu braku matki, ale zazwyczaj szybko udaje mi się ją uspokoić i sprawić, że uśmiech powraca na jej twarz… nieraz też pyta dlaczego nie chcę nikogo sobie znaleźć, nie chcę znów kogoś pokochać i pozwolić by zajął miejsce Hany, zastąpił jej mamę, żeby mogła mieć taką rodzinę jak pozostałe dzieci z jej klasy, ale jest tylko dzieckiem i nie potrafi jeszcze zrozumieć, że mimo iż bardzo bym chciał, to jest to niemożliwe, gdyż moje serce umarło razem z moją żoną, a jej matką… Oczywiście to nie oznacza, że nie kocham swojej córki, gdyż kocham ją nad życie, tu raczej chodzi o to, że nie jestem w stanie znów pokochać żadnej kobiety w taki sam, lub w zbliżony sposób w jaki kochałem Hanę… Nasze życie mimo przeciwności losu toczy się dalej, jednak odkąd nie ma z nami mojej ukochanej wkradła się do niego rutyna, każdy dzień zaczyna się i kończy tak samo: wstajemy rano, czekamy na przyjście pani Marii, która odprowadza Connie do szkoły, a ja w tym czasie wychodzę do pracy… wieczorem czytam małej bajkę, ona zasypia, po czym ja oglądam powtórkę meczu lub uzupełniam dokumentacje medyczne, których z jakiegoś powodu nie zdążyłem wypełnić w czasie dyżuru… I tak w kółko, dzień po dniu… Jednak popołudnia zawsze się od siebie różnią… Może właśnie dlatego to moja ulubiona pora dnia. Spojrzałem na zegar którego wskazówki leniwie przemierzały tarczę. Zostało kilka minut do końca mojego dyżuru, a ja już  nie mogę się doczekać aż dobiegnie końca. Wypełniam ostatnie karty pacjentów, a gdy w końcu wybija upragniona godzina 14, pospiesznie zamykam gabinet, kieruję się do lekarskiego, przebieram się, żegnam z kolegami, a po niecałych 15 minutach jestem już gotowy i siedzę w samochodzie. Odpalam silnik i ruszam ze szpitalnego parkingu kierując się stronę centrum, aby odebrać córkę ze szkoły. Na mieście są ogromne korki, a już pół godziny temu powinienem był odebrać Connie ze szkoły a tymczasem wciąż stoję na tych pieprzonych światłach i czekam aż w końcu zmienią się na zielone. Gdy po kolejnych kilku minutach nic się nie zmienia, bez namysłu zjeżdżam na chodnik i omijam korek, powstały, jak się okazało przez zepsutą sygnalizację świetlną. Mam szczęście ze w pobliżu nie ma policji, bo pewnie zapłaciłbym spory mandat. Przyciskam pedał gazu jeszcze mocniej i przekraczając dozwoloną prędkość gnam do szkoły. Po kolejnych kilkunastu minutach docieram na miejsce i nie zawracając sobie głowy szukaniem miejsca parkingowego zostawiam samochód na chodniku, zaraz przed bramą szkoły. Wbiegam na dziedziniec i od razu ją widzę. Siedzi na schodach przed wejściem do budynku, przeglądając jakąś książkę. Pewnie się martwiła. Nie zastanawiając się już ani chwili dłużej podbiegam do niej.
-Wiem, wiem, przepraszam znowu nawaliłem…- zaczynam na wstępie przeczesując przy tym nerwowo dłonią włosy, pomijając jakiekolwiek powitanie.  Connie na dźwięk mojego głosu od razu dźwiga swą głowę, wpatrując się we mnie tymi swoimi wielkimi, błękitnymi i pełnymi głębi oczami. Chcę kontynuować, swoją wypowiedź, wytłumaczyć swojej córce dlaczego znów się spóźniłem ale nie jest mi dane. Gdy tylko otwieram usta żeby coś powiedzieć, ona zaczyna. 
-Nic się nie stało. Rozumiem, w końcu jestem córką lekarza… przyzwyczaiłam się- Mówi radośnie, a mnie zakłuło coś w sercu.- Idziemy?-  dopytuje po chwili, wstając ze schodów i wyciągając w moją stronę rączkę. Kiwam głową, a ona mocno ściska moją dłoń i uśmiecha się promiennie,  lubię kiedy to robi ponieważ przypomina mi wtedy Hanę, jest do niej taka podobna. Zabieram od niej plecak i kierujemy się prosto do samochodu. Otwieram przed nią tylne drzwi, a gdy jestem pewien że ma zapięte pasy zamykam je i sam wsiadam do auta.  Jedziemy do domu. Po 20 minutach jesteśmy na miejscu. Wysiadamy z samochodu.  Wchodzimy do bloku, a z minięciem pierwszego schodka rozpoczyna się wyścig.
-Kto ostatni na górze sprząta.- Krzyczy radośnie Connie wbiegając ile sił w nogach po schodkach, przeskakując po kilka naraz. Dotrzymuje jej kroku, jednak pozwalam wygrać. Kiedy docieramy na 4 piętro obydwoje jesteśmy cali mokrzy od potu i zdyszani, a jednak dziewczynka, mimo iż ledwo łapie oddech i tak mówi krótkie i głośne „Wygrałam !!” Uśmiecham się do niej wesoło, a następnie przetrząsam kieszenie w poszukiwaniu kluczy. Znajduję je w tylnej kieszeni i od razu otwieram drzwi. Constance szybko ściąga buty, zostawiając je niedbale na środku przedpokoju i biegnie do salonu. Kręcę głową, ściągam obuwie i chowam je do szafy wcześniej zgarniając pantofelki porzucone przez córkę. Wchodzę dalej. Connie siedzi już na kanapie oglądając bajkę,  więc bez namysłu chwytam pilot i wyłączam telewizor.
- Tatooo- do moich uszu od razu dobiega rozczarowany jęk mojej córki, oderwanej od ulubionego bajkowego programu.
-Znasz zasady, najpierw lekcje później rozrywki. – Mówię surowo, rzucając pilot na szafkę stojącą obok kanapy.
-Ale jest piątek, jutro nie idę do szkoły- Mówi z satysfakcją, odwracając się w moim kierunku przez ramię, pewna że ten argument sprawi iż zmienię zdanie. Myli się. Zdania nie zmienię, mimo iż w wielu kwestiach jej odpuszczam, to jeśli chodzi o edukację zawsze jestem stanowczy. Kręcę przecząco głową, a ona wychylając się do mnie przez oparcie sofy, robi maślane oczy, kota ze Shreka i piskliwym głosikiem mówi- No proszę tatusiu- wie jak to połączenie na mnie działa, w 99% przypadków po takim czymś pozwalam jej na coś czego w danej chwili chce, jednak tym razem jestem nieugięty.
-Szoruj po zeszyty- mówię stanowczo, a dziewczynka krzyżuje ręce na wysokości klatki piersiowej, robi nadąsaną minę i udając obrażoną idzie po plecak. Zupełnie jak mama- mówię sobie w myślach wyłapując kolejne podobieństwo między nią a Haną. Idę do kuchni, zarzucam na siebie fartuch i zabieram się za przygotowywanie obiadu. Wyciągam potrzebne składniki, a kątem oka dostrzegam Connie która ciągnąc za sobą swój różowy plecak wchodzi do pomieszczenia i siada na jednym z wysokich krzeseł stojących przy wysepce znajdującej się na środku kuchni i oddzielającej ją od salonu. Rozkładam wszystkie rzeczy po drugiej stronie wyspy. Teraz ja i moja córka jesteśmy tuż naprzeciw siebie. Ja gotuje, ona odrabia lekcje. Siedzimy w ciszy którą przerywa jedynie głośne stukanie noża tnącego marchewkę o drewnianą deskę. Żadne z nas się nie odzywa, ja nie chcę przeszkadzać jej w nauce, a ona jest zbyt pochłonięta pisaniem aby coś powiedzieć. Przechodzę na drugi koniec kuchni, wrzucam posiekane warzywa do garnka z wrzącą wodą, a gdy wracam aby posprzątać z blatu spoglądam dyskretnie na dziewczynkę. Wygląda na zamyśloną i widocznie intensywnie nad czymś myśli, gdyż niekontrolowanie włożyła długopis do ust i zaczęła obgryzać jego końcówkę. Staję w miejscu uważnie jej się chwilę przyglądając, a gdy  po upływie minuty ona wciąż rozmyśla, postanawiam się odezwać.
-Pomóc ci w czymś ? Pytam niepewnie, zabierając przy tym z blatu deskę do krojenia. Dziewczynka na mój głos momentalnie się wzdryga wyrwana z zamyślenia, dźwiga swe
 spojrzenie znad książki i powoli przenosi je na mnie.
-Jeśli  możesz- odpowiada bez emocji, a ja wrzucam przedmiot trzymany w dłoni do zlewu co rozchodzi się głośnym echem po całym pomieszczaniu  i podchodzę do córki, staję za jej plecami i opieram się o krzesło stojące obok niej.
-W czym problem?- pytam zaciekawiony, zerkając jej jednocześnie przez ramie do zeszytu. No tak matma… Już wiadomo nad czym tak się zastanawiała.- Z którym przykładem masz problem?- dopytuję, a ona wskazuje palcem jeden z podpunktów. Siadam na krześle o które do tej pory się opierałem i proszę ją o jakąś kartkę. Krok po kroku rozwiązuję przykład jednocześnie tłumacząc małej kolejne etapy równania, gdy już rozumie o co chodzi i kolejne ćwiczenia rozwiązuje bez najmniejszego problemu, wstaję z krzesła i idę przemieszać w garnku. Dodaję trochę przypraw a po całej kuchni rozchodzi się zapach zupy warzywnej która właśnie powstaje. Nigdy nie sądziłem, że nauczę się gotować, gdyż od zawsze marny był ze mnie kucharz, jednak lata praktyki i surowy krytyk kulinarny jakim jest moja córka zrobiły swoje…  Po upływie kolejnych minut posiłek jest gotowy, a moja córka właśnie kończy odrabiać lekcje. Nalewam zupę do misek i jedną z nich podaję dziecku. Siadam obok niej i po powiedzeniu „smacznego” obydwoje zaczynamy jeść. Po skończonym posiłku zbieram naczynia i zanoszę je do zlewu. Connie wychodzi do salonu, a ja zaczynam zmywać. Myję kolejno każde naczynia i zerkam w kierunku salonu, gdzie moja córka właśnie zaczęła sprzątać porozrzucane zabawki które powyciągała rano przed wyjściem do szkoły. Kończę ogarniać kuchnię, wycieram dłonie w ręcznik i zaczynam sprawdzać zadanie które niedawno skończyła robić moja córka. Ani jednego błędu. Jestem z niej dumny, poradziła sobie nawet z zadaniem z gwiazdką. Odkładam zeszyt na miejsce i kieruje się do salonu, po chwili dołącza do mnie Constance. Równocześnie opadamy na kanapę wzdychając ciężko, a następnie wybuchamy donośnym śmiechem.
-Jeśli chcesz możesz teraz pooglądać jakieś kreskówki- mówię gdy w końcu opanowuję śmiech.Chcąc ją nagrodzić za dobre sprawowanie. Na moje słowa dziewczynka uśmiecha się promiennie, jednak nadal nie wstaje z kanapy.
-Nie chcę oglądać telewizji, wole się z tobą pobawić- mówi, jednocześnie spoglądając na mnie błagalnie. Nie mam zamiaru jej odmawiać, więc kiwam głową na znak zgody, a ona jak poparzona zrywa się z kanapy i biegnie do swojego pokoju po zabawki. Po chwili wraca, z kilkoma maskotkami i lalkami. Kładzie je ostrożnie na dywan i znów biegnie do pokoju. Przynosi jeszcze kilka innych rzeczy i dopiero zasiada na podłodze. Siadam tuż naprzeciw niej.
-W co się bawimy?- pytam z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Connie od razu go odwzajemnia i podaje mi jedną z swoich niewielkich lalek Barbie ubraną w długą cukierkowo różową balową sukienkę zdobioną kryształkami.
-W księżniczki. – niemalże piszczy radośnie- Ty będziesz księżniczką Connie a ja smokiem Piotrem. - oznajmia
- Przepraszam bardzo, ale dlaczego ty masz być smokiem?- pytam z udawanym oburzeniem- Rola smoka to męska działka- mówię dziwnym głosem jakiejś postaci z bajek, jednocześnie zaczynając łaskotać dziewczynkę. Ona momentalnie zaczyna się śmiać, a ja wraz z nią. Śmiejemy się do rozpuku, a gdy Connie jest już cała czerwona i ledwo łapie oddech krzyczy „poddaję się”. Tak oto zamieniamy się rolami i rozpoczynamy kilkugodzinną zabawę podczas której jeszcze nie raz się śmiejemy. Właśnie dlatego tak bardzo lubię popołudnia, podczas których mogę spędzić wspaniały czas z moją córką, zwłaszcza że każde z nich jest inne i nigdy nie wiadomo co wymyśli Connie…

Bardzo przepraszam za opóźnienie,
Obiecuję poprawę ;D

piątek, 1 marca 2019

Maybe you're right cz.17 - Last letter

16 luty 2007

16:19
Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy śmierci. To był ciężki rok. Ale jakoś dałem radę... Zapewne chcesz zapytać co u naszej córeczki? Wszystko w jak najlepszym porządku. Mała dwa dni temu skończyła roczek. Jest już naprawdę duża i bardzo podobna do ciebie. Jest okazem zdrowia i rozwija się bardzo dobrze. Mówi już całkiem sporo, przez co czasami mam wrażenie, iż jest o wiele starsza, niż w rzeczywistości… Umie także już samodzielnie chodzić... Bardzo szybko zaczęła samodzielnie się przemieszczać: kiedy miała 9 miesięcy zaczęła się czołgać, tydzień później raczkowała a po kolejnych 2 tygodniach już chodziła. Mamy bardzo zdolne dziecko. Ledwo za nią nadążam i czasami odnoszę wrażenie, że jedna para oczu i rąk to zdecydowanie za mało, zwłaszcza że Connie jest na etapie ściągania wszystkiego z półek, co oznacza że cały czas  biegam za nią i wrzeszczę: „NIE! CONNIE!”, „CONNIE NIE ŚCIĄGAMY Z PÓŁECZEK” , „ CONNIE NIE WOLNO!” „CONNIE NIE RUSZAJ TEGO!’ ; „CONNIE TATUŚ POWIEDZIAŁ NIE!”- ona oczywiście nic sobie nie robi z opinii tatusia, mimo że wie iż musi przestać… Spogląda na mnie tylko tymi swoimi ogromnymi błękitnymi oczkami, uśmiecha się od ucha do ucha pokazując przy tym swoje ząbki i rozrabia dalej… Niestety nie jest już  tym ciągle śpiącym aniołkiem. Zdecydowanie to ona rządzi w domu, a odkąd się w nim pojawiła, wprowadziła w nim już wiele nowych zasad, których musiałem się z czasem nauczyć…
1. Connie zawsze ma rację.
2. Connie zawsze ma pierwszeństwo we wszystkim.
3.Connie nie wolno ignorować.- Inaczej czeka cię wybuch złości i płaczu ze strony tej małej osóbki.
4. Jeśli w domu jest zbyt cicho- to znaczy że Connie jest zajęta… rozrabianiem… -Ostatnio musiałem uzupełnić w domu kilka kart pacjentów, kiedy Connie zajęła się sobą i była cicho, bardzo się cieszyłem, jednak gdy tylko wszedłem do kuchni mój entuzjazm szybko zniknął… Mała dobrała się do szafki w której trzymaliśmy sypkie produkty… Cała kuchnia była w mące i różnego rodzaju makaronach czy kaszach, a pośród tego całego bałaganu mała leżała na podłodze tarzając się w białym proszku i usypując z niego niewielkie kupki… (sprzątanie zajęło mi ponad 4 godziny… )
5. Nie zostawiaj niczego w zasięgu tych  małych rączek- nie radzę o tym zapominać, ostatnio tak pożegnałem laptopa… W sumie ten punkt ma też swoje plusy… np.  jeśli nie chce ci się odbierać już setnego telefonu z pracy w mało istotnej sprawie takiej jak: kolor rękawiczek, jakie szpital ma zamówić do operacji czy zażalenia w sprawie zepsutego ekspresu do kawy w lekarskim, wystarczy „przez przypadek ” zostawić go na stoliku przy sofie i oddalić się na kilka sekund, a maleństwo załatwi wszystko za ciebie- albo odbierze i będzie gadało godzinę o kolorze sukienki jaką ma na sobie, albo uciszy telefon w jakiś inny nieznany mi do tej pory sposób.
6. Małe dzieci i zwierzęta nie idą w parze… ostatnio pani Janina spod 14 zostawiła nam pod opieką swojego kota na kilka dni… to była istna tragedia, co chwilę musiałem odciągać od niego Cannie, a raz gdy wciągnąłem się w pracę tak bardzo, że zapomniałem o otaczającym mnie świcie nasza wspaniałomyślna córka próbowała utopić kota w toalecie… Gdy tylko słysząc zawodzenie biednego zwierzaka wbiegłem do łazienki mała spojrzała na mnie tymi swoimi wielkimi oczkami i powiedziała „Kotek bludny, cieba myju mylu…” Nie mogłem się na nią wściekać…
7. Uważaj na to co mówisz…- małe dzieci uwielbiają powtarzać, zwłaszcza jeśli słowo jest zakazane.
8. Nie śmiej się jeśli Connie przekręca jakiś wyraz powtarzając po tobie, nadaje przedmiotom dziwne nazwy lub upadnie na pupę podczas nauki chodzenia- inaczej czeka cię ogromny foch tej małej osóbki.
9. To że jednego dnia Connie lubi danie które się jej zaserwuje, nie oznacza że następnym razem też je zje…- jej kubki smakowe zmieniają swoje preferencje częściej niż pogoda w marcu, a jeśli akurat masz pecha i nie trafisz w jej gust przygotuj się  na to, że talerz razem z zawartością wyląduje na podłodze.
10.Naucz się, że „Tato popać” to dziecięca wersja „potrzymaj mi piwo” i zawsze oznacza, że mimo iż tego nie chcemy, to za chwilę będziemy świadkami czegoś głupiego i niebezpiecznego. 
11. Nie oddychaj nosem, a najlepiej w ogóle nie oddychaj kiedy zmieniasz pieluchy- tutaj chyba niczego nie muszę ci tłumaczyć, po prostu uwierz mi na słowo…
12. Nie płacz, kiedy Connie płacze- to ostatnia i chyba najtrudniejsza zasada ze wszystkich, zwłaszcza gdy mała miewa kolki, jest chora lub ząbkuje , a ja mam świadomość tego jak bardzo ją tą boli i że nie można jej pomóc… To jest dobijające, po prostu aż mam ochotę rozpłakać się z bezsilności, jednak kiedy ja płacze ona histeryzuje jeszcze bardziej, nawzajem się tym nakręcamy, przez co nieraz płaczemy i po kilka godzin… Do czasu, aż ze zmęczenia nie zaśniemy.
To chyba tyle tych reguł, może nie jest tego zbyt wiele, ale im Connie jest starsza , tym ta lista staje się dłuższa… Mała charakterek ma zdecydowanie po tobie więc na nudę nie narzekamy, ale bardzo nam ciebie brakuje…
 Kochamy cię i tęsknimy
P.S. Mała wczoraj widząc twoje zdjęcie po raz pierwszy powiedziała MAMA

                                                                                                                                                P&C

20 maj 2008

Przepraszam że tak długo do ciebie nie pisałem, ale nie miałem kiedy… Młyn w pracy, domowe obowiązki no i oczywiście Connie, sprawiły że zupełnie zapomniałem o sobie, a co dopiero o innych.. Pewnie ciekawi cię co u nas słychać… /';Nasza księżniczka ma już ponad dwa latka,  jest już bardzo duża i wyjątkowo inteligentna. Mówi już bardzo płynnie, potrafi nawet wyartykułować nieco bardziej skomplikowane i  złożone zdanie, oczywiście nie zawsze ją rozumiem na co ona się wścieka, ale z dnia na dzień dogadujemy się coraz lepiej…  Nasza córka jest bardzo żywym dzieckiem, które nie usiedzi w miejscu ani minuty, wystarczy się odwrócić na chwilę, a ona już coś zmajstruje… Oczywiście Connie jak to ona prawie codziennie doprowadza mnie do stanu przedzawałowego, gubiąc się w supermarketach, wspinając się po meblach, uciekając podczas spacerów lub wysiadania z auta, przez co muszę wpadać jak jakiś wariat na ulicę i wyciągać ją w ostatniej chwili spod kół rozpędzonego samochodu (co prawda była to jednorazowa sytuacja, ale wywołała u mnie nagłą tachykardię… Wszyscy cali, skończyło się na strachu… )Dodatkowo mała przechodzi bunt dwulatka- brzmi niewinnie, ale tak naprawdę to istne piekło, przez co nieraz cieszę się że wychodzę do pracy, bo tam nie muszę wysłuchiwać niczyich jęków, płaczów oraz  krzyków, i sam nie muszę też  nikogo poprawiać, upominać, na nikogo krzyczeć (zdarza się ale nie tak często jak w domu…), ani zbierać z podłogi, na którą się rzuca gdy nie chcę ustąpić… Partykuła „Nie” słyszana w odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie czy prośbę to już standard…” Connie posprzątaj zabawki – NIE”, „Connie zjedz obiad- NIE”, „Connie idziemy na spacer – NIE”, „Connie wracamy do domu – NIE, połączone z atakiem histerii, wrzasków i kładzeniem się na ziemię”, „Connie jesteś głodna?- NIE- a przecież słyszę, że burczy jej w brzuchu”, „Connie zostaw to – NIE”, „Connie chodź tutaj- NIE” Od narodzin Connie praca jest moim azylem- chwilową ucieczką od kłopotów, sposobem na odstresowanie się, miejscem w którym jestem normalnym 35- latkiem, który może prowadzić normalne, dorosłe rozmowy niekoniecznie dotyczące koloru sukienki jakiejś lalki, lub bajki ,która tak naprawdę mnie nie interesuje… Kocham Connie, ale kiedy przebywa się z nią samotnie tyle czasu staje się trochę męcząca… Pocieszający jest jedynie fakt, że ciężki okres w którym mała jest nieznośna w końcu się skończy, ale niestety przed tym czeka nas jeszcze bunt trzy i czterolatka, potem na szczęście  trochę przerwy i bunt nastolatka- Boże te dzieci nic tylko się buntują !.. Faktem jest to, że zanim się obejrzę, a nasza córka będzie już dorosła i zacznie własne życie, nie będzie mnie już potrzebowała- nie w takim stopniu jak w chwili obecnej, co nie oznacza, że przestane się o nią martwić… Chyba taki los rodzica, musi się martwić o swoją pociechę, nawet jeśli nie musi… Czas płynie bardzo szybko i widać to po dzieciach, żałuj, że nie ma Cię tu z nami i nie możesz obserwować jak Connie dorasta… Jeśli chodzi o mnie to już całkiem otrząsnąłem się z traumy po Twojej stracie, oczywiście wciąż w głębi serca czuję ból z tego powodu… Ale jest już o wiele lepiej niż te kilka lat temu… Wydaje mi się że chyba, po prostu się z tym pogodziłem, a czas pomógł raną się zabliźnić... Było mi ciężko podjąć tę decyzję ale myślę że już nadszedł czas aby ostatecznie powiedzieć dowiedzenia… Tak więc jest to moja ostatnia wiadomość pisana do Ciebie… Te listy były świetną formą terapii i bardzo pomogły mi się uporać z cierpieniem, ale nadeszła pora by to zakończyć, wiem że nigdy nie przeczytasz niczego co do Ciebie napisałem, gdyż jest to niemożliwe… to właśnie ta świadomość pomogła mi w podjęciu decyzji… pora w końcu zacząć żyć normalnie.
Żegnaj.
P.S. Wciąż cię kocham i nigdy nie przestanę.

P


Przypominam o częściach opowiadania, które pojawiły się w poniedziałek i środę na blogu :D
Mam nadzieję że się wam podobało ;)

środa, 27 lutego 2019

Maybe you're right cz.16 - P.S. I love you

20 marzec 2006

17:21
Jak się miewa moja piękna żona? Mam nadzieję, że gdziekolwiek jesteś, jest Ci dobrze i jesteś szczęśliwa... Ja i Twoja córka bardzo tęsknimy, a mała przesyła mnóstwo obślinionych buziaków i kilka radosnych dźwięków, którymi chce powiedzieć, że Cię kocha… Tak Connie wczoraj zaczęła głużyć… te krótkie i nieokreślone dźwięki które wydaje z siebie w przerwie między jedzeniem, a uśmiechaniem się i obserwowaniem świata są naprawdę bardzo urocze…  Jest do ciebie taka podobna… Nasza córeczka mimo iż ma już  5 tygodni wciąż jest  najmniejszą i najdelikatniejszą istotą jaką kiedykolwiek miałem okazję trzymać, przez co czasami boję się ją wziąć na ręce, jednak kiedy tylko otwiera te swoje małe bezzębne usta, płacząc tak głośno, że aż pękają mi bębenki w uszach, uświadamiam sobie, że mój strach był niedorzeczny biorąc pod uwagę to z czym będzie mi się teraz mierzyć… A to co mnie czeka to istne piekło… Byliśmy wczoraj u lekarza z tymi bólami brzuszka- twierdzi że to kolka, jednak niezależnie od tego jak nazywa się jej dolegliwość wiem, że na pewno przez kilka godzin nie przestanie krzyczeć. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak to maleństwo z najdrobniejszej, najsłodszej i najbardziej bezbronnej istotki nagle może się zmienić w najgłośniejszą istotę na świecie… Niekiedy mam aż ochotę zatkać sobie uszy... Kiedyś pisałem, że jest najgrzeczniejszym dzieckiem na ziemi? Cofam wszystko co powiedziałem, ten etap już dawno za nami, teraz jest najgłośniejszym i najbardziej płaczącym dzieckiem tego świata… Od kilku dni daje  mi nieźle  popalić… Jestem wykończony, czuję się jak zombie i tak też wyglądam, ona płacze całymi dniami i nocami, a ja w przerwach od noszenia jej i tego ciągłego wrzasku chodzę po domu jak jakiś robot i zbieram jej zabawki o które nieraz się potykam, brudne pieluchy lub ubranka na które jej się ulało i które muszę wyprać,  a dookoła i tak wiecznie panuje okropny bałagan… Chodzę w wiecznie poplamionych przez małą ubraniach, z brodą jak u Świętego Mikołaja, bo nie mam czasu dla siebie, a co dopiero na gotowanie, więc odżywiam się głównie daniami na telefon… Oto mroki rodzicielstwa… Jedna para rąk przy tak małym dziecku to zdecydowanie za mało… Nie robię nic tylko siedzę w domu z Connie, zajmuję się nią i sprzątam(czego efektów nie widać)- odkąd mała wyszła ze szpitala nie opuściłem naszego mieszkania ani razu (nie licząc wizyty u specjalisty) bo boję się co pomyślą sobie ludzie słysząc jej wrzaski- albo że się nad nią znęcam, albo że jestem okropnym ojcem, który nie ma pojęcia co robi, a w tym najgorsze jest to, że mieliby rację… Nie radzę sobie… Wszystkie zakupy robią za mnie rodzice lub przyjaciela, a ja tylko SMS’em przesyłam im listy zakupów… Czuję się z tym okropnie i niezręcznie, ale nie mam wyboru… Nie sądziłem, że kiedykolwiek zatęsknię za wizytą w sklepie lub za pracą - w której mam półroczny urlop…czasami chciałbym wziąć sobie także wolne od bycia ojcem, albo zamienić się miejscami z kimś kto nie musi się o wszystko martwić… Kocham Connie i nie żałuję, że podjąłem taką a nie inną decyzję, ale czuję jak z każdym kolejnym dniem ucieka ze mnie życie i marnuje się mój potencjał, a do tego jestem zmęczony tą odpowiedzialnością… tak cholernie zmęczony… Moja mama często do nas wpada, zajmuje się małą, żebym mógł zdrzemnąć się choć godzinę , jestem jej za to bardzo wdzięczny… Poza tym razem z Wiki uparły się że mi pomogą i starają się mnie uczyć bycia ojcem… Ale cóż nauka idzie mi ciężko... Przepraszam jeśli zbytnio marudzę, ale fizycznie i psychicznie mam dość. Jestem sfrustrowany. Czuję się więźniem własnego domu, niewolnikiem naszej córki… To okropne że tak myślę, ale niestety taka jest prawda… Jednak kiedy mnie pytają „No i jak? Dajesz sobie radę? ” zawsze odpowiadam z ogromnym uśmiechem na ustach „Tak daję sobie świetnie radę, jest super” chociaż nie jest to zgodne z prawdą nawet w 1%, ale najważniejsze jest to, że staram się aby tak było. Wciąż toczę w domu swoje małe wojny, przez co czasem mam ochotę otworzyć okno i przez nie wyskoczyć, żeby zwiać gdzie pieprz rośnie, albo zrobić krzywdę osobie która po raz kolejny wpada z niezapowiedzianą wizytą prawić mi morały odnośnie wyglądu mojego, czy mieszkania… i może  zabrzmi to okropnie i bezdusznie, ale nieraz mam też ochotę zakneblować Connie, kiedy ta swoim płaczem wchodzi na poziom decybeli kruszących szkło i wypluwa smoczek, ale tempo w jakim mi to wszystko  przechodzi mnie samego szokuje, gdyż jeden bezzębny uśmiech na tej drobnej twarzyczce działa jak gumka do ścierania… Czyści wszystkie zamazane stresem i frustracją kartki w moim zeszycie i przywraca wiarę, w to iż moje wysiłki mają jednak jakiś sens... Cały czas zastanawiam się na czym polega ten fenomen, jednak, jeszcze nic nie wymyśliłem…

P.S. Teraz już wiem co to znaczy mieć dziecko…
To znaczy być dla kogoś, ale i mieć kogoś dla siebie….
P

27 marzec 2006

20:34
Nie uwierzysz co to był za tydzień… Przepraszam że nie pisałem, ale nie miałem kiedy…
Następnego popołudnia po moim ostatnim liście do Ciebie, pierwszy raz od wyjścia małej ze szpitala wpadli do nas znajomi- ci nieco dalsi, gdyż oczywiście ci najbliżsi wpadają do nas codziennie, nieraz pomagając mi w opiece nad małą... Pewnie chcesz znać całą listę gości, więc proszę bardzo. Przyszła Wiki z mężem i synem, Seba, Agata, Lena z Witkiem i Felkiem, Przemo z Olą i dziećmi, nie zabrakło także Sambora, Niny, czy Stefana a nawet Falkowicza, który sam się zaprosił... Mimo że wszyscy wyżej wymienieni zdążyli już wcześniej poznać Connie i tak się nią zachwycali i ustawiali w kolejce do noszenia. Mała zdążyła ochrzcić już nawet wujka Sebastiana, niszcząc jego nową koszulę ulewając na nią czymś sprzed południa. Oczywiście wcześniej gdy tylko wziął ją na ręce głośno się rozpłakała, Sebo zaczął machać pluszakiem mówiąc „Connie, spójrz misiu… misiu a za nim twój przystojny wujek” lecz mimo że nam było do śmiechu to w przypadku małej to tylko pogorszyło sytuację… „Chyba cię nie lubi” Stwierdziła Wiki śmiejąc się przy tym do rozpuku ,a  tradycyjnie obrażony Seba musiał się odgryźć „Chyba mówisz o sobie, poza tym to niemożliwe, dzieci mnie uwielbiają jestem taki przytulaśny” i aby udowodnić że ma racje, jeszcze mocniej ją przytulił i zaczął dziwnie podrygiwać na nogach żeby ją uspokoić- co skończyło się tym że mała ulała, plamiąc mu przy tym całą koszulę i dopiero wtedy uspokoiła się i  zadowolona ze swojego czynu obdarzyła nas swoim bezzębnym uśmiechem... Wtedy też pierwszy raz od twojej śmierci się zaśmiałem… To był dla mnie ogromny krok naprzód, gdyż od tamtego dnia zdarza mi się to coraz częściej… Poza tym to spotkanie ze znajomymi pomogło mi się nieco odstresować, przynajmniej przez te kilka krótkich godzin mogłem się poczuć znów sobą, tym dawnym Piotrem, którego znałaś… Kolejne dni były spokojniejsze, ale wciąż intensywne. Mała ma za sobą już wszystkie obowiązkowe szczepienia, następne dopiero za kilka miesięcy. Wczoraj zaliczyliśmy także pierwszy spacer…  I pomimo wcześniejszych obaw, żadna z nich się nie sprawdziła, a mała spokojnie przespała całą wycieczkę po osiedlu. Jutro planujemy podbój parku… Trzymaj za nas kciuki. Teraz mała już śpi, więc korzystając z odrobiny spokoju piszę do ciebie ten list…  Mam nadzieję że jestem dla niej dobrym ojcem...

P.S. Mimo że dawno tego nie mówiłem to, Wciąż Cię Kocham!
P

14 sierpień 2006


13:36
To już pół rok odkąd jestem, a może jesteśmy rodzicami. To niemożliwe jak ten czas szybko leci. Connie dopiero była takim małym dzieckiem a dziś ma już 6 miesięcy, gaworzy i sama siedzi przepraszam że tak rzadko do ciebie piszę, ale opieka nad małą zajmuje mi sporo czasu, dzieci są naprawdę bardzo absorbujące.  Dodatkowo mała ząbkuje więc muszę poświęcać jej jeszcze więcej uwagi… zwłaszcza że od poniedziałku muszę wrócić do pracy i nie będę mógł spędzać z nią całych dni jak przedtem… Nie martw się znalazłem dla niej wspaniałą nianię i mam nadzieje że mała ją polubi… Trzymaj kciuki za mój powrót do pracy, którego nie potrafię się już doczekać… W końcu nie będę musiał przeżywać stu zawałów dziennie, spowodowanych tym, że mała czymś się uderzyła, nagle zaczyna płakać, wciska palce do gniazdek, wkłada do buzi coś czego nie powinna, albo przez obawę że połknęła coś co znalazła na ziemi. Nareszcie będę mógł pogadać z kimś kto udzieli mi normalnej odpowiedzi zamiast jednej z monosylab typu „aguuu”.  Nikt nie będzie mnie tam ciągnął za rękaw i domagał się noszenia lub robienia głupich min. W końcu będę mógł być sobą. Nie samotnym ojcem. Po prostu sobą. Piotrem. Lekarzem. Przyjacielem. Kompanem do rozmów… A teraz lepiej usiądź. Lepiej posadź na czymś tyłek bo jak usłyszysz co mam ci do powiedzenia to padniesz...
Seba się zaręczył! Tak dokładnie, nasz Seba, chodzący playboy się zakochał i postanowił się ustatkować. Na  początku też nie mogłem w to uwierzyć i myślałem, że znowu mnie wkręca, co nie jest trudne, gdyż od 6 miesięcy nie jestem na bieżąco z wszystkimi szpitalnymi romansami, a mój mózg ma konsystencję kaszki, ale teraz powoli to do mnie dociera. Do tej pory nie wiem jak tej kobiecie udało się go „usidlić” więc może ty mi wytłumaczysz jak wy to robicie skoro tobie ze mną też się udało?

P.S. Wygrałaś zakład, choć sądziłem że to niemożliwe… Co chcesz w zamian?
P

21 wrzesień 2006


Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin !!
P &C

poniedziałek, 25 lutego 2019

Maybe you're right cz.15 - Dear Hana...

16 marzec 2006

14:27

Wszystkiego najlepszego z okazji miesięcznicy... Tak od twojej śmierci minął dokładnie miesiąc. Od tamtej pory bardzo wiele się zmieniło jednak ja nadal nie potrafię uwierzyć że to prawda, wciąż mam nadzieję że to jeden wielki sen z którego za chwilę się obudzę... Po twojej śmierci bylem kompletnie zdruzgotany- to właśnie wtedy zrozumiałem co to słowo tak na prawdę znaczy i że powinno być używane tylko i wyłącznie w opisie takich sytuacji jak ta - to zdecydowanie była najgorsza rzecz jakiej doświadczyłem w całym swoim życiu... W Leśnej Górze ciągle jesteś tematem numer jeden, ludzie rozmawiają między sobą na twój temat jakby w ogóle mnie nie widzieli, albo myśleli że jestem kompletnie głuchy... Ciągle tylko szepty, ukradkowe spojrzenia, współczujące uśmieszki. Niekiedy mam ochotę na kogoś nawrzeszczeć lub zrobić coś o wiele gorszego, ale na szczęście udaje mi się powstrzymywać… Wbrew pozorom byłaś bardzo popularna. Na twój pogrzeb przybyło mnóstwo osób: znajomi, przyjaciele, rodzina, współpracownicy, a nawet byli pacjenci, którzy nie raz bardzo dużo ci zawdzięczają. Samochody zapewniły nie tylko parking domu pogrzebowego i cmentarza, lecz także wszystkie wolne miejsca w sąsiedztwie... Cały pogrzeb był dość dziwny. Marzyłem tylko o tym żeby z niego jakoś uciec, bo każdy uścisk, każda łza i wspomnienie o Tobie wciąż przypominały mi o tej okropnej tragedii. Ciągle się zastanawiałem czy ludzie zachowywaliby się inaczej gdybyś zmarła w innych okolicznościach... Na szczęście zaraz po rozpoczęciu ceremonii uwaga wszystkich skupiła się na prezentacji którą przygotował twój brat. Była wspaniała, Przemek za pomocą fotografii ukazał całe Twoje życie. I nie będę Cię okazywał że byłem silny i twardy jak skała , bo tak nie było - rozpłakałem się jak małe dziecko i nie mogłem opanować przez najbliższe kilka godzin... Na wielu zdjęciach byliśmy razem. Ty i ja. Na każdej byliśmy tacy szczęśliwi. Uśmiech nie schodził ci z twarzy na zdjęciach z imprez szpitalnych czy nawet tych z dzieciństwa. Nigdy nie byłaś smutna ani naburmuszona, tylko zawsze pogodna, pełna życia i wesoła.... Jednak mimo iż całość była bardzo wzruszająca to najbardziej poruszyło mnie ostatni slajd. To nasze wspólne zdjęcie zrobione na imprezie w hotelu rezydentów, tydzień przed moim wyjazdem służbowym . Stoimy na nim bokiem. Opierasz się plecami o moją klatkę piersiową, a ja otaczam Cię ramionami, głowę opierając na Twoim ramieniu. Dłonie trzymam na Twoim sporych rozmiarów, ciążowym brzuszku, a ty zakrywasz je swoimi. Wyglądamy na nim na szczęśliwych, zakochanych i nie mogących doczekać się narodzin pierwszego dziecka...To właśnie wtedy zdałem sobie sprawę jak wiele może się zmienić w ciągu tygodnia… Nie tylko pod względem wydarzeń, ale także jak może zmienić się nasz sposób postrzegana świata w zaledwie kilku dni… Kiedyś sądziłem, że dzień narodzin małej będzie najszczęśliwszym dniem w moim życiu… Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że mogę, aż tak bardzo się pomylić… Po całej prezentacji, twoja siostra wygłosiła wspaniałe przemówienie, a jej słowa brzmią w mojej głowie do dziś…
„Moja młodsza siostrzyczka była wspaniałym człowiekiem… Od najmłodszych lat nade wszystko stawiała swoich bliskich nie oczekując nic w zamian… Kiedy była dzieckiem rok w rok jako jedyna z naszej piątki pisała listy do Świętego Mikołaja, zawsze wymieniała w nich czego chciałoby każde z nas jak na przykład…  dla mojej siostry Miri proszę o nowy aparat fotograficzny, żeby znów mogła uwieczniać najpiękniejsze chwile z naszego życia… jednak to nie w tym rzecz, chodzi o to, że w tych listach nigdy nie pisała czego sama pragnie… kiedy ojciec zapytał ją dlaczego odpowiedziała, że jednym czego chce, to żeby jej rodzina była szczęśliwa… miała tak dobre serce… ostatni raz kiedy się widziałyśmy odwoziła mnie do bazy wojskowej przed misją… odprowadziła mnie pod samą bramę i zamiast rzucić, że będzie tęsknić lub rzucić jakikolwiek inny banał powiedziała – nie zapomnij co to dobro i człowieczeństwo… mimo iż podczas każdej kłótni wypominałam jej i wykorzystywałam dla swojej wygody to, iż to ona jest tą młodszą, to tak naprawdę to ona była starsza, mądrzejsza, lepsza i bardziej kochająca od nas wszystkich razem wziętych i oby jej córka, którą kochała nad życie, była tak dobra jak jej matka, a pamięć o niej niech pozostanie w naszych sercach”
Podczas tego przemówienia, każdy, nawet ten najbardziej twardy po prostu się rozkleił… A ja mimo iż łzy leciały mi ciurkiem po policzkach, w głębi błagałem, aby nasza córka wyrosła na kogoś takiego jak ty… Jeśli już o dziecku mowa... Pewnie zastanawia cię co stało z naszą córką... Zgodnie z twoją wolą postanowiłem się nią zaopiekować, mimo początkowych wątpliwości, zdecydowałem się zaryzykować, poza tym nie potrafiłbym jej tak po prostu oddać, w końcu to Twoja, Moja, NASZA córeczka. Od kilku dni jest już w domu, więc zdążyliśmy się już nieco poznać i mogę śmiało stwierdzić ze jest najgrzeczniejszym dzieckiem na świecie. Nie jestem także sam, mam do pomocy cały zastęp szpitalnych cioć i wujków, jednak najlepszym wsparciem są dla mnie moi rodzice i najbliżsi przyjaciele: Przemo, Wiki, a nawet Seba... Bez nich nie dałbym sobie rady zwłaszcza w tych pierwszych dniach w domu sam na sam z dzieckiem… Najbardziej przydatna okazała się jednak Wiki, która jako wprawna matka trzylatka nauczyła mnie podstaw obchodzenia się z noworodkiem; począwszy od zmieniania pieluszek, po karmienie, kąpanie, czy nawet noszenie…A jeśli chodzi o małą, to nasza kruszynka nie jest już także tym bezimiennym dzieckiem Gawryły, po długich rozmyślaniach z pomocą bliskich postanowiłem nazwać ją Constance- w skrócie Connie- czyli stała, jak nasza miłość,  której jest owocem, poza tym już kiedyś  podczas czytania książki wspominałaś że podoba ci się to imię... Mała jest do ciebie bardzo podobna. Ma twój uśmiech, mały, zadarty nosek, błękitne oczy i dołeczki w policzkach. Z dnia na dzień staje się coraz silniejsza, ciekawsza świata i mądrzejsza. Potrafi już przez dłuższy czas się skupić i obserwować otaczający ją świat. Nadal jest drobna bo mierzy tylko 55 cm i waży niecałe 4 kg, ale to i tak spory przyrost od dnia narodzin.  Jest naprawdę kochana i urocza. Nie wyobrażam sobie bez niej życia.
P.S. Jeśli chcesz mogę wysłać Ci pocztą jej zdjęcia. Podasz mi swój nowy adres ?
P

17 marzec 2006

2:41

Wielkie dzięki! Znowu to zrobiłaś! Pewnie teraz zastanawiasz się o co mi chodzi? Więc jeśli chcesz wiedzieć, to proszę bardzo! Znowu wkradłaś się do moich snów! Po raz kolejny obudziłem się przez Ciebie zlany zimnym potem. Śniła mi się twoja twarz przeplatająca się z krwawymi obrazami operacji i wypadku. Widziałem jak umierasz zamknięta w dziwnym, białym, sterylnym pomieszczeniu. Byłaś taka drobna, blada i kompletnie nieosiągalna. Nie mogłem do ciebie podejść, przytulić, pocałować, uratować przed złem tego świata, ani nawet się pożegnać. To było straszne. Późniejsze sny mimo że pełne były Connie wcale nie przyniosły mi ukojenia. Śniłem o naszej małej, bezbronnej córeczce- samotnej, przerażonej, płaczącej, porzuconej. Z wrzaskiem zerwałem się z łóżka. Krzyczałem do ciebie żebyś się zatrzymała widząc nadjeżdżający z ogromną prędkością samochód, który nagle zjechał na twój pas, a później błagałem abyś nas nie zostawiała. Jednak znów nie wysłuchałaś ani jednej z próśb. Dlaczego jesteś taka uparta i niezależna? Pewnie teraz powiedziałabyś: „A niektórzy uważają to za zalety” I może miałabyś rację… jeśli chodziłoby o osła… Tak więc znów miałem zły sen. Od twojej śmierci miewam je bardzo często… Po kolejnej dawce horrorów rozgrywających się w moim umyśle, w dodatku całkowicie mokry od potu usiadłem na skraju łóżka, starając się nieco uspokoić i siedzę tak do teraz z tą różnicą że obecnie piszę do ciebie list, choć dokoła panuje mrok i cisza a jedynym źródłem światła w pomieszczeniu jest blask księżyca wpadający przez okno… Cholernie boli mnie z tego wszystkiego głowa, do tego w śnie musiałem ugryźć się w język bo w ustach czuję metaliczny smak krwi. Chcę iść do łazienki aby wypłukać usta, jednak jestem zbyt ociężały, zupełnie jakby moje żyły wypełnił płynny ołów i już zdążył zastygnąć. Nic mi się nie chce, mam tylko ochotę siedzieć w łóżku i bez emocji wlepiać wzrok w okno lub skrawek papieru na moich kolanach. Chyba będzie lepiej jeśli położę się z powrotem spać.
P.S. Gratulacje właśnie stałaś się moim osobistym  psychoterapeutą
P

2:48

Więc to by było na tyle snu mała właśnie się obudziła… Spała aż dwie godziny… nowy rekord… Idę ją nakarmić, bo inaczej obudzi całe osiedle. Odezwę się kiedy znów zaśnie... Daj mi godzinę… Chyba że znów będę musiał jeździć samochodem dookoła bloku jak jakiś wariat… W niektóre dni to jedyny sposób aby zmów ululać Connie…
P


3:52


Tak jak obiecałem…
Pewnie chcesz wiedzieć co u małej…
Po wydaniu sobie serii poleceń- Wstań z łózka Piotr, idź do małej, weź ją na ręce- które musiałem wykonać, w końcu dowlokłem się do jej pokoju i jakoś ją uspokoiłem. Zmieniłem jej brudną pieluszkę, przebrałem nieco zmoczone body i kiedy tylko przestała kwilić urządziliśmy sobie całkiem niezłą wycieczkę trasą prowadzącą od jej łóżeczka do kuchni po butelkę i z powrotem... Cóż za emocje!.. Mimo że zjadła całe 90ml mleka- a raczej mlekopodobnej, modyfikowanej mieszanki- gdzie zwykle jadła tylko 60ml ciągle płakała i zaczęła podkurczać nóżki. Niestety znów odwiedziła nas ból brzuszka, nie mam pojęcia co jej jest i dlaczego tak  ją boli... Ciesz się ze cię to omija, bo słuchanie jej płaczu jest okropne i sprawia że za każdym razem w moich oczach również pojawiają się łzy…
O dziwo tym razem uporaliśmy się z nieprzyjemnymi dolegliwościami w nieco ponad 40 minut… Nowy rekord… 
Suszarka do włosów i delikatny masaż brzuszka  zawsze skuteczne i niezawodne. Poza jej ciepłym i kojącym powietrzem wiejącym na jej brzuszek, Connie podoba się jej szumiący i uspokajający dźwięk… Tym razem obyło się bez pomocy samochodu… Teraz leżę już w łóżku, a właściwie to leżymy. Wiem że chciałaś przestrzegać zasady „Dziecko śpi w swoim łóżeczku, nie z rodzicami” ale uwierz mi to nie jest łatwe zwłaszcza gdy mała ma problemy z brzuszkiem… Gdy jestem blisko niej jest o wiele spokojniejsza, poza tym ja czuję się pewniej, więc może dlatego notorycznie łamię tę regułę Teraz Connie już słodko śpi, więc może i ja powinienem się jeszcze zdrzemnąć zanim znów się obudzi? To chyba dobry pomysł.
P.S. Dobranoc.
P&C