środa, 27 lutego 2019

Maybe you're right cz.16 - P.S. I love you

20 marzec 2006

17:21
Jak się miewa moja piękna żona? Mam nadzieję, że gdziekolwiek jesteś, jest Ci dobrze i jesteś szczęśliwa... Ja i Twoja córka bardzo tęsknimy, a mała przesyła mnóstwo obślinionych buziaków i kilka radosnych dźwięków, którymi chce powiedzieć, że Cię kocha… Tak Connie wczoraj zaczęła głużyć… te krótkie i nieokreślone dźwięki które wydaje z siebie w przerwie między jedzeniem, a uśmiechaniem się i obserwowaniem świata są naprawdę bardzo urocze…  Jest do ciebie taka podobna… Nasza córeczka mimo iż ma już  5 tygodni wciąż jest  najmniejszą i najdelikatniejszą istotą jaką kiedykolwiek miałem okazję trzymać, przez co czasami boję się ją wziąć na ręce, jednak kiedy tylko otwiera te swoje małe bezzębne usta, płacząc tak głośno, że aż pękają mi bębenki w uszach, uświadamiam sobie, że mój strach był niedorzeczny biorąc pod uwagę to z czym będzie mi się teraz mierzyć… A to co mnie czeka to istne piekło… Byliśmy wczoraj u lekarza z tymi bólami brzuszka- twierdzi że to kolka, jednak niezależnie od tego jak nazywa się jej dolegliwość wiem, że na pewno przez kilka godzin nie przestanie krzyczeć. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak to maleństwo z najdrobniejszej, najsłodszej i najbardziej bezbronnej istotki nagle może się zmienić w najgłośniejszą istotę na świecie… Niekiedy mam aż ochotę zatkać sobie uszy... Kiedyś pisałem, że jest najgrzeczniejszym dzieckiem na ziemi? Cofam wszystko co powiedziałem, ten etap już dawno za nami, teraz jest najgłośniejszym i najbardziej płaczącym dzieckiem tego świata… Od kilku dni daje  mi nieźle  popalić… Jestem wykończony, czuję się jak zombie i tak też wyglądam, ona płacze całymi dniami i nocami, a ja w przerwach od noszenia jej i tego ciągłego wrzasku chodzę po domu jak jakiś robot i zbieram jej zabawki o które nieraz się potykam, brudne pieluchy lub ubranka na które jej się ulało i które muszę wyprać,  a dookoła i tak wiecznie panuje okropny bałagan… Chodzę w wiecznie poplamionych przez małą ubraniach, z brodą jak u Świętego Mikołaja, bo nie mam czasu dla siebie, a co dopiero na gotowanie, więc odżywiam się głównie daniami na telefon… Oto mroki rodzicielstwa… Jedna para rąk przy tak małym dziecku to zdecydowanie za mało… Nie robię nic tylko siedzę w domu z Connie, zajmuję się nią i sprzątam(czego efektów nie widać)- odkąd mała wyszła ze szpitala nie opuściłem naszego mieszkania ani razu (nie licząc wizyty u specjalisty) bo boję się co pomyślą sobie ludzie słysząc jej wrzaski- albo że się nad nią znęcam, albo że jestem okropnym ojcem, który nie ma pojęcia co robi, a w tym najgorsze jest to, że mieliby rację… Nie radzę sobie… Wszystkie zakupy robią za mnie rodzice lub przyjaciela, a ja tylko SMS’em przesyłam im listy zakupów… Czuję się z tym okropnie i niezręcznie, ale nie mam wyboru… Nie sądziłem, że kiedykolwiek zatęsknię za wizytą w sklepie lub za pracą - w której mam półroczny urlop…czasami chciałbym wziąć sobie także wolne od bycia ojcem, albo zamienić się miejscami z kimś kto nie musi się o wszystko martwić… Kocham Connie i nie żałuję, że podjąłem taką a nie inną decyzję, ale czuję jak z każdym kolejnym dniem ucieka ze mnie życie i marnuje się mój potencjał, a do tego jestem zmęczony tą odpowiedzialnością… tak cholernie zmęczony… Moja mama często do nas wpada, zajmuje się małą, żebym mógł zdrzemnąć się choć godzinę , jestem jej za to bardzo wdzięczny… Poza tym razem z Wiki uparły się że mi pomogą i starają się mnie uczyć bycia ojcem… Ale cóż nauka idzie mi ciężko... Przepraszam jeśli zbytnio marudzę, ale fizycznie i psychicznie mam dość. Jestem sfrustrowany. Czuję się więźniem własnego domu, niewolnikiem naszej córki… To okropne że tak myślę, ale niestety taka jest prawda… Jednak kiedy mnie pytają „No i jak? Dajesz sobie radę? ” zawsze odpowiadam z ogromnym uśmiechem na ustach „Tak daję sobie świetnie radę, jest super” chociaż nie jest to zgodne z prawdą nawet w 1%, ale najważniejsze jest to, że staram się aby tak było. Wciąż toczę w domu swoje małe wojny, przez co czasem mam ochotę otworzyć okno i przez nie wyskoczyć, żeby zwiać gdzie pieprz rośnie, albo zrobić krzywdę osobie która po raz kolejny wpada z niezapowiedzianą wizytą prawić mi morały odnośnie wyglądu mojego, czy mieszkania… i może  zabrzmi to okropnie i bezdusznie, ale nieraz mam też ochotę zakneblować Connie, kiedy ta swoim płaczem wchodzi na poziom decybeli kruszących szkło i wypluwa smoczek, ale tempo w jakim mi to wszystko  przechodzi mnie samego szokuje, gdyż jeden bezzębny uśmiech na tej drobnej twarzyczce działa jak gumka do ścierania… Czyści wszystkie zamazane stresem i frustracją kartki w moim zeszycie i przywraca wiarę, w to iż moje wysiłki mają jednak jakiś sens... Cały czas zastanawiam się na czym polega ten fenomen, jednak, jeszcze nic nie wymyśliłem…

P.S. Teraz już wiem co to znaczy mieć dziecko…
To znaczy być dla kogoś, ale i mieć kogoś dla siebie….
P

27 marzec 2006

20:34
Nie uwierzysz co to był za tydzień… Przepraszam że nie pisałem, ale nie miałem kiedy…
Następnego popołudnia po moim ostatnim liście do Ciebie, pierwszy raz od wyjścia małej ze szpitala wpadli do nas znajomi- ci nieco dalsi, gdyż oczywiście ci najbliżsi wpadają do nas codziennie, nieraz pomagając mi w opiece nad małą... Pewnie chcesz znać całą listę gości, więc proszę bardzo. Przyszła Wiki z mężem i synem, Seba, Agata, Lena z Witkiem i Felkiem, Przemo z Olą i dziećmi, nie zabrakło także Sambora, Niny, czy Stefana a nawet Falkowicza, który sam się zaprosił... Mimo że wszyscy wyżej wymienieni zdążyli już wcześniej poznać Connie i tak się nią zachwycali i ustawiali w kolejce do noszenia. Mała zdążyła ochrzcić już nawet wujka Sebastiana, niszcząc jego nową koszulę ulewając na nią czymś sprzed południa. Oczywiście wcześniej gdy tylko wziął ją na ręce głośno się rozpłakała, Sebo zaczął machać pluszakiem mówiąc „Connie, spójrz misiu… misiu a za nim twój przystojny wujek” lecz mimo że nam było do śmiechu to w przypadku małej to tylko pogorszyło sytuację… „Chyba cię nie lubi” Stwierdziła Wiki śmiejąc się przy tym do rozpuku ,a  tradycyjnie obrażony Seba musiał się odgryźć „Chyba mówisz o sobie, poza tym to niemożliwe, dzieci mnie uwielbiają jestem taki przytulaśny” i aby udowodnić że ma racje, jeszcze mocniej ją przytulił i zaczął dziwnie podrygiwać na nogach żeby ją uspokoić- co skończyło się tym że mała ulała, plamiąc mu przy tym całą koszulę i dopiero wtedy uspokoiła się i  zadowolona ze swojego czynu obdarzyła nas swoim bezzębnym uśmiechem... Wtedy też pierwszy raz od twojej śmierci się zaśmiałem… To był dla mnie ogromny krok naprzód, gdyż od tamtego dnia zdarza mi się to coraz częściej… Poza tym to spotkanie ze znajomymi pomogło mi się nieco odstresować, przynajmniej przez te kilka krótkich godzin mogłem się poczuć znów sobą, tym dawnym Piotrem, którego znałaś… Kolejne dni były spokojniejsze, ale wciąż intensywne. Mała ma za sobą już wszystkie obowiązkowe szczepienia, następne dopiero za kilka miesięcy. Wczoraj zaliczyliśmy także pierwszy spacer…  I pomimo wcześniejszych obaw, żadna z nich się nie sprawdziła, a mała spokojnie przespała całą wycieczkę po osiedlu. Jutro planujemy podbój parku… Trzymaj za nas kciuki. Teraz mała już śpi, więc korzystając z odrobiny spokoju piszę do ciebie ten list…  Mam nadzieję że jestem dla niej dobrym ojcem...

P.S. Mimo że dawno tego nie mówiłem to, Wciąż Cię Kocham!
P

14 sierpień 2006


13:36
To już pół rok odkąd jestem, a może jesteśmy rodzicami. To niemożliwe jak ten czas szybko leci. Connie dopiero była takim małym dzieckiem a dziś ma już 6 miesięcy, gaworzy i sama siedzi przepraszam że tak rzadko do ciebie piszę, ale opieka nad małą zajmuje mi sporo czasu, dzieci są naprawdę bardzo absorbujące.  Dodatkowo mała ząbkuje więc muszę poświęcać jej jeszcze więcej uwagi… zwłaszcza że od poniedziałku muszę wrócić do pracy i nie będę mógł spędzać z nią całych dni jak przedtem… Nie martw się znalazłem dla niej wspaniałą nianię i mam nadzieje że mała ją polubi… Trzymaj kciuki za mój powrót do pracy, którego nie potrafię się już doczekać… W końcu nie będę musiał przeżywać stu zawałów dziennie, spowodowanych tym, że mała czymś się uderzyła, nagle zaczyna płakać, wciska palce do gniazdek, wkłada do buzi coś czego nie powinna, albo przez obawę że połknęła coś co znalazła na ziemi. Nareszcie będę mógł pogadać z kimś kto udzieli mi normalnej odpowiedzi zamiast jednej z monosylab typu „aguuu”.  Nikt nie będzie mnie tam ciągnął za rękaw i domagał się noszenia lub robienia głupich min. W końcu będę mógł być sobą. Nie samotnym ojcem. Po prostu sobą. Piotrem. Lekarzem. Przyjacielem. Kompanem do rozmów… A teraz lepiej usiądź. Lepiej posadź na czymś tyłek bo jak usłyszysz co mam ci do powiedzenia to padniesz...
Seba się zaręczył! Tak dokładnie, nasz Seba, chodzący playboy się zakochał i postanowił się ustatkować. Na  początku też nie mogłem w to uwierzyć i myślałem, że znowu mnie wkręca, co nie jest trudne, gdyż od 6 miesięcy nie jestem na bieżąco z wszystkimi szpitalnymi romansami, a mój mózg ma konsystencję kaszki, ale teraz powoli to do mnie dociera. Do tej pory nie wiem jak tej kobiecie udało się go „usidlić” więc może ty mi wytłumaczysz jak wy to robicie skoro tobie ze mną też się udało?

P.S. Wygrałaś zakład, choć sądziłem że to niemożliwe… Co chcesz w zamian?
P

21 wrzesień 2006


Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin !!
P &C

1 komentarz:

  1. Przez nadmiar pracy dopiero dzisiaj przeczytałam wszystkie części. Jestem pod wielkim zachwytem! Listy idealnie ukazują wszystkie emocje i są naprawdę super pomysłem. Czekam na piątek!

    OdpowiedzUsuń