"Wrócę..."

Hejka :) 
Niestety "Na zawsze razem"  dalej stoi w miejscu i czeka sobie na powrót Nasi.
Ale w zamian za to mam dla was jednoczęsciówkę,
 która zaczęła powstawać chwilę po obejrzeniu w środę 561 odcinka serialu :)
Tak... długo nie wytrzymałam bez pisania, 
ale i tak nieco wyszłam  z wprawy,
 mam nadzieję że nie jest aż tak tragicznie :) 

Miłego czytania ;)

W każdym związku, nawet tym najlepszym przychodzi taki czas, że nie umiemy się dogadać w żadnej kwestii i w ogóle się nie rozumiemy, jest to zupełnie normalne i po jakimś czasie samo mija, jednak przetrzymanie tego okresu dla wielu par jest zbyt trudne, więc nadzwyczajnej w świecie się rozpadają. Każda ze stron odchodzi w swoim kierunku, w kółko powtarzając sobie jak jakąś mantrę te kilka błahych słów „widocznie nie było nam pisane” i przynajmniej w ten sposób starając się zagłuszyć ból i cierpienie. Na szczęście większość ludzi darzących się tym niesamowitym uczuciem jakim jest miłość wytrzymuje tę ciężką próbę i przez to jeszcze bardziej umacnia się w swoich uczuciach, jednak gdy w grę wchodzą słowa „powinniśmy od siebie odpocząć” i jeden z partnerów postanawia wyjechać, wytrwanie w takiej relacji jest jeszcze trudniejsze, śmiało można nawet stwierdzić że jest to wyzwanie wręcz porównywalne do próby ognia... przetrwają tylko najsilniejsi.

Dziś mijają równe 3 miesiące od dnia w którym Hana zdecydowała się ode mnie odejść i wyjechać do Izraela... Jej decyzja spadła na mnie niczym grom z jasnego nieba, w życiu nie przypuszczałbym że zdecyduje się na taki krok i postawi nasz związek pod wielkim znakiem zapytania, zwłaszcza że jeszcze dzień wcześniej odniosłem wrażenie że wszystko powoli zaczyna wracać do normy i właśnie wychodzimy na prostą... Niestety, myliłem się...
Po powrocie do domu po kolejnym jakże ciężkim dniu pracy zastałem jedynie puste mieszkanie i małą karteczkę na stole z jednym jedynym słowem: „Wrócę”... tylko, a może AŻ tyle. Gdy to przeczytałem musiałem aż usiąść z wrażenia, nie potrafiłem w to uwierzyć, to był dla mnie ogromny szok... nie, szok to zdecydowanie za mało powiedziane, nawet nie potrafiłem znaleźć określenia aby to opisać , czułem się jak w jakimś transie...
Od czasu w którym moja- jakby nie patrzeć- żona praktycznie bez słowa wyjaśnienia wyjechała z Polski, moje życie straciło jakikolwiek sens, każdy mój dzień wygląda tak samo: wstaję, wychodzę do pracy, po całym oddziale zbieram dokumenty do wypełnienia żeby w domu się czymś zająć i choć za chwilę móc zapomnieć jak bardzo mi jej teraz brakuje...wracam do domu, znów rzucam się w wir pracy, a później kładę się spać... i tak w kółko, dzień w dzień... Już nawet nie pamiętam kiedy ostatnio robiłem coś innego poza pracą, po prostu ona stała się moim lekarstwem na cały ten ból i tęsknotę za ukochaną...
Z każdym kolejnym dniem naszej rozłąki coraz bardziej wątpię w to iż Hana dotrzyma obietnicę, i mimo iż w głębi duszy staram się w to wierzyć i marzę o tym że pewnego dnia stanie w drzwiach jak zwykle z tym swoim olśniewającym uśmiechem i oznajmi że wróciła.... to i tak powoli zaczyna do mnie docierać fakt że to jest zbyt piękne aby mogło być prawdziwe.
Jakiekolwiek istniejące w mnie pokłady nadziei zaczęły powoli znikać, a ja coraz częściej zastanawiam się nad skończeniem tej farsy i złożeniem papierów rozwodowych, bo w końcu życie w takim fikcyjnym związku nie ma najmniejszego sensu, niepotrzebnie tylko sprawiamy sobie jeszcze większy ból, cierpienie i pozostawiamy sobie naiwne złudzenia że jeszcze wszystko wróci do normy i będzie taj jak dawniej... Nie potrzebnie... zbyt wiele nas to kosztuje...
Tego dnia, zresztą tak samo jak każdego innego, wstałem o 5:30 równo z dźwiękiem budzika, wedle stałego rytuału chwyciłem za telefon i sprawdziłem czy moja żona łaskawie postanowiła dać jakikolwiek znak życia, już powoli zaczynałem się o nią martwić, w końcu od momentu jej wyjazdu nie mieliśmy ze sobą jakiegokolwiek kontaktu, nie ma dnia abym o niej nie myślał, nie zastanawiał się co teraz robi, jak się czuje, czy też za mną tęskni tak bardzo jak ja za nią... Jednak na żadne z tych pytań nie znam odpowiedzi. Leniwie zwlokłem się z łóżka i powolnym krokiem ruszyłem do łazienki ospale się przy tym przeciągając. Gdy tylko wszedłem do pomieszczenia moja uwagę przykuło odbicie w lustrze, które wisiało na przeciwległej ścianie. Postanowiłem podejść bliżej aby móc lepiej się sobie przyjrzeć, jednak od razu pożałowałem tej decyzji, wyglądałem mizernie: podkrążone oczy i do tego ogromne wory, kilka dodatkowych siwych włosów jak i zmarszczek, sporych rozmiarów zarost i na dodatek sam fakt ze bardzo schudłem i wszystkie ubrania dosłownie na mnie wisiały sprawiły że sam siebie nie poznawałem, bardzo się zaniedbałem, wyglądałem koszmarnie... jeszcze tylko kosa i spokojnie mogę iść straszyć po nocach...
Muszę się wziąć w garść i w końcu coś z sobą zrobić. Postanowiłem nie dobijać się jeszcze bardziej swoim wyglądem, więc po prostu odszedłem od lustra i udałem się pod prysznic, po szybkiej kąpieli postanowiłem choć w małym stopniu doprowadzić się do porządku więc zgoliłem ten okropny zarost pozostawiając jedynie drobny wąsik. Znów spojrzałem w lustro... no od razu lepiej, co najmniej 5 lat mniej... tak wiem też mi pocieszenie...ale zawsze coś.
Po opuszczeniu łazienki szybko ruszyłem do kuchni, tam zjadłem śniadanie w postaci suchej bułki, gdyż moja lodówka świeciła pustkami... po pracy wypadałoby się wybrać na jakieś zakupy... taa... mówię tak już co najmniej od ponad tygodnia...
Po zjedzonym posiłku skierowałem się do salonu, pozbierałem dokumenty następnie starannie spakowałem je do teczki, narzuciłem na siebie jeszcze moją ulubioną czarną marynarkę i opuściłem mieszkanie. Wsiadłem do auta po czym z piskiem opon odjechałem spod bloku kierując się w stronę Leśnej Góry. Tradycyjnie podczas jazdy do pracy musiałem trafić na komplikacje w postaci robót drogowych i gigantycznego korka w którym spędziłem około godziny. Po tej jakże długiej i nużącej podroży, wściekły, zrezygnowany i jak zwykle spóźniony w końcu dotarłem na miejsce pracy. Mimo iż ten dzień nie zaczął się najlepiej to miałem dziwne przeczucie że popołudnie będzie należało do tych udanych i że dziś wszystko zmieni się na lepsze... Wiem że tego dnia w moim życiu stanie się coś wspaniałego, pytanie tylko co takiego ?

***

Ze snu wyrwały mnie ciepłe promienie słońca nieśmiało przedzierające się przez zaciągnięte rolety. Dochodziła 10. Nastał kolejny piękny, ciepły i słoneczny poranek w jakże malowniczym Tel Awiwie. Leniwie się przyciągnęłam jednocześnie przy tym ziewając, po czym bez żadnych problemów i ociągań wstałam z łóżka, zresztą co się dziwić zapowiada się dzisiaj wspaniały dzień. Podeszłam do okna i niespiesznie odciągnęłam rolety, gdy to uczyniłam od razu zostałam zaatakowana przez rażące światło słoneczne przez co aż musiałam zasłonić oczy dłonią. Gdy już przyzwyczaiłam wzrok do tak jasnego światła wyjrzałam przez okno. Pogoda była piękna, aż szkoda jej nie wykorzystać, po prostu aż chce się żyć. Dodatkowo widok jaki rozciągał się z okna był wspaniały, morskie fale nieśmiało uderzały o brzeg plaży, miasto jak zwykle tętniło swoim indywidualnym wręcz nie porównywalnym do Warszawy życiem. Ludzie spokojnie przechadzali się deptakami, inni po plaży a nieliczni biegali wzdłuż jej linii brzegowej najwidoczniej w celu dbania o formę, kilka osób pływało już w morzu, a jeszcze mniejsza ich część zażywała kąpieli słonecznej, gdzieniegdzie skupiały się nieliczne gromadki dzieci grających w piłkę nożną czy też w siatkówkę. Takiemu widokowi można się przyglądać godzinami a i tak się nie znudzi. Spojrzałam ma termometr znajdujący się za oknem, ponad 30 stopni. Głupotą byłoby nie wykorzystanie takiej temperatury jak i pogody, zwłaszcza że to mój ostatni dzień tutaj, jutro będę już w szarej, zatłoczonej, nieprzyjaznej i zimnej Warszawie. Podeszłam do szafy, o dziwo wybór obrań zajął mi o wiele mniej czasu niż poprzednich dni. Udałam się do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic, po którym narzuciłam na siebie naszykowany wcześniej biały luźny top i jeansowe szorty z wysokim stanem, jeszcze wcześniej zakładając na siebie strój kąpielowy. Szybko i sprawnie ułożyłam włosy, tradycyjnie stylizując je na tzw. artystyczny nieład, zrobiłam jeszcze tylko delikatny makijaż, w postaci odrobiny różo na policzkach aby nadać mojej twarzy nieco kolorytu i nieco podkreślić aż nadto delikatne rysy. Ostatnie spojrzenie w lustro, jestem gotowa, wyglądam idealnie. Wychodzę z łazienki. Z szafy wyciągam drobny plecaczek do którego upycham koc i niewielkich rozmiarów ręcznik, aby w razie czego mieć się czym okryć. Jeszcze tylko założyłam buty oraz okulary przeciwsłoneczne i opuściłam mieszkanie, wcześniej informując o tym Miri u której się zakwaterowałam na czas mojego pobytu tutaj...
Nie chciałam narzucać się rodzicom, gdyż od razu by się zorientowali że mam problemy i drobny kryzys w związku, nie chciałam ich dodatkowa martwić, w końcu maja dużo innych swoich problemów... Dlatego właśnie postanowiłam zamieszkać u siostry.
W dość szybkim tempie dotarłam na plażę, w końcu dzieliło ją od miejsca mojego tymczasowego pobytu zaledwie 200m. Po przemierzeniu dość dużej części plaży w końcu znalazłam odpowiednie miejsce. Rozłożyłam koc na ciepłym piasku zdjęłam okrycie wierzchnie i położyłam się na wcześniej przygotowanym miejscu, spoglądając przy tym na morze. Ten widok zawsze mnie odprężał i uspokajał, oznaczał czas do pobycia samej ze sobą i swoimi myślami oraz do analizowania swojego życia, decyzji, pomysłów i ewentualnych popełnionych przeze mnie błędów.
Gdy tak siedziałam i przyglądałam się falą do moich myśli znów wtargnął Piotr, bardzo już za nim tęsknię, w końcu już bardzo długo nie mieliśmy ze sobą kontaktu...
Mam świadomość, że Gawryło mógł zinterpretować mój nagły wyjazd jako ucieczkę i poczuć się urażony i porzucony, wiem że na pewno cierpiał, ale nie miałam innej opcji, musiałam tak postąpić, potrzebowałam chwili odpoczynku i czasu na spokojne przemyślenie kilku spraw, a w Polsce nie miałabym takiej możliwości. Zostając w Warszawie z mężem jeszcze bardziej zaszkodziłabym naszemu małżeństwu, z każdym dniem oddalalibyśmy się od siebie coraz bardziej, w głębi skrywając swe urazy które po jakimś czasie przekształciłyby się w wzajemna nienawiść i pogardę, a tego bym nie chciała. Przez mój wyjazd oboje mieliśmy okazje bardzo się za sobą stęsknić i zrozumieć jak bardzo się wzajemnie potrzebujemy... niekiedy taka rozłąka jest jedyna deską ratunku aby móc pokochać się na nowo... Patrząc na swoją decyzję z takiej perspektywy mogę śmiało stwierdzić iż jest ona słuszna. Na szczęście już dzisiaj zobaczę swojego ukochanego, wystarczy nam już tej rozłąki bo powoli czuję że bez niego wariuję... Tak bardzo go kocham...
Wyrwana z zamyślenia przez piłkę którą nieopodal mnie bawili się dwaj mali chłopcy, spojrzałam na zegarek, dochodziła 12, czas się zbierać, zgodnie z tą myślą wstałam, zebrałam swoje rzeczy i wróciłam do domu, tam zjadłam spóźnione śniadanie po czym udałam się do swojego pokoju. W pomieszczeniu panował drobny bałagan, ale nie przeszkadzało mi to. Spod łóżka wyciągnęłam walizkę i otwartą położyłam na łóżku, podeszłam do szafy wzięłam z niej swoje ubrania po czym niedbale wrzuciłam do torby. Niestety moje lenistwo okazało się być błędem gdyż w konsekwencji nie mogłam zapiać walizki, nie chcąc wszystkiego wyciągać i po raz kolejny pakować zawołałam Miri. Nie musiałam długo czekać nim moja siostrzyczka pojawiła się w pokoju.
-Stało się coś- zapytała na wstępie, nieco zdezorientowana, w końcu podczas całego mojego dotychczasowego pobytu tutaj jeszcze o nic ją nie prosiłam, co jak na mnie było dziwne
-Siadaj- powiedziałam krótko, wskazując jednocześnie palcem na walizkę. Moja siostrzyczka posłusznie wypełniła moje poleceni i usadowiła się na wskazanym przeze mnie miejscu. Zamek bagażu bardzo powoli i opornie się przesuwał, jednak po kilku minutach szarpaniny w końcu udało mi się dopiąć walizkę.
-Jesteś pewna że to dobry czas na powrót?- zapytała nieśmiało Miri spoglądając na mnie niepewnie
-Pewna nigdy nie będę, ale w głębi siebie czuję że lepszego momentu nie będzie, później może być jeszcze trudniej wrócić- odparłam krótko
-No to powodzenia- Miri wstała z miejsca i podeszła do mnie mocno mnie przy tym ściskając- daj znać jak tylko wylądujesz, uważaj na siebie. - Słyszałam jak głos jej się jej łamał przez co zaczęło chcieć mi się płakać, nigdy nie lubiłam pożegnań, zawsze ryczałam. Po moim policzku zaczęły spływać pojedyncze łzy, które szybko otarłam.
-Dobra koniec tego mazania się- odparłam odsuwając ją od siebie- nie wyjeżdżam na koniec świata, poza tym zawsze możesz do nas wpaść, drzwi są dla ciebie szeroko otwarte.- dopowiedziałam
-Jak tylko dostanę wolne to z przyjemnością was odwiedzę- odpowiedziała, po czym razem skierowałyśmy się do wyjścia.
-To do zobaczenia- powiedziałam, jednocześnie po raz ostatni przytuliłam siostrę, po czym szybko opuściłam jej mieszkanie aby znów się nie rozkleić. Na zewnątrz czekała już na mnie wcześniej zamówiona przez Miri taksówka, szybko zapakowałam do niej bagaż po czym sama do niej wsiadłam. Pojazd po chwili ruszył w trasę w stronę lotniska.
Po niespełna 30 minutach byłam już na miejscu, do odlotu została mi godzina, pospiesznie skierowałam się do punktu odpraw. Później już wszystko działo się szybko.
Dochodziła 14 a ja siedziałam już na pokładzie samolotu, czekał mnie długi i męczący lot trwający nieco ponad 4 godziny, czyli biorąc pod uwagę godzinną różnicę czasu dzielącą Warszawę i Tel Awiw na Okręciu powinnam być nieco po 19 , stamtąd na Mokotów mam jakieś 20 minut jazdy, więc jeśli dobrze pójdzie to już około 19:30 zobaczę mojego ukochanego. Nie mogę się doczekać...

***

Właśnie wyszedłem z bloku operacyjnego po długiej i ciężkiej operacji która dodatkowo się pokomplikowała. Dochodziła 19 a co za tym idzie mój dyżur dobiegł końca dobre 3 godziny temu. Zrezygnowany i zmęczony udałem się do lekarskiego, moje przeczucia co do wspaniałego dnia i wielkich zmian były fałszywe...
Ale ja byłem głupi że w ogóle w to wierzyłem, teraz niepotrzebnie się tylko jeszcze bardziej zdołowałem.
Załamany poszedłem się przebrać. Po chwili byłem już gotowy. Wziąłem jeszcze teczkę z dokumentami która leżała na biurku i udałem się do wyjścia ze szpitala. Po opuszczeniu budynku skierowałem się prosto do auta, byłem wykończony, jedyne o czym teraz marzyłem to szybkie dotarcie do domu, kąpiel i ciepłe, wygodne łóżko, w tej chwili nic więcej do szczęścia nie było mi potrzebne...
Wsiadłem do pojazdu i z piskiem opon odjechałem spod szpitala, na mieście, jak zwykle zresztą o tej porze nie było wielkiego ruchu więc podróż do domu zajęła mi niecałe 30 minut. Zaparkowałem pod blokiem, po czym leniwym krokiem ruszyłem w stronę wejścia do budynku, byłem tak zmęczony że ledwo co dźwigałem nogi, w tej chwili dosłownie padałem na twarz...
-Piotr -usłyszałem za sobą tak dobrze znany mi głos.... Nie to niemożliwe, pewnie to tylko wyobraźnia płata mi figle lub po prostu ze zmęczenia mam omamy. Nawet nie odwracając się za siebie znów ruszyłem w stronę wejścia, jednak nie zdążyłem zrobić nawet kilku kroków gdy znów usłyszałem za sobą wołanie. Jeden raz to przypadek, ale dwa to misi już coś znaczyć, pełny nadziei odwróciłem się za siebie, właśnie wtedy ujrzałem tak dobrze znaną mi sylwetkę, mimo iż było bardzo ciemno to ją rozpoznałbym zawsze i wszędzie... to była moja Hana, która gdy tylko zauważyła że na nią spoglądam od razu rzuciła walizkę na ziemię i podbiegła do mnie jednocześnie rzucając mi się na szyję.
Po chwili staliśmy złączeni w mocnym uścisku którego chyba żadne z nas nie chciało przerywać. Ogromna euforia wypełniała każdy zakamarek mojego ciała, w końcu moja ukochana jest już przy mnie. Na reszcie się doczekałem...To wszystko było jak jakiś piękny sen z którego nie chciałem się budzić.
-Przepraszam że wyjechałam, przepraszam ze byłam taką potworną egoistką, proszę wybacz mi-zaczęła od razu, nawet się ode mnie nie odrywając, już od pierwszego jej słowa mogłem wyczuć że głos się jej łamie. Od razu zrobiło mi się jej żal, wiedziałem że żałuje tej decyzji, dlatego by dać jej do zrozumienia ze nie mam jej tego za złe jeszcze mocniej ja przytuliłem.
-Oczywiście że ci wybaczę.... -odparłem bez większego zastanowienia- ale pod jednym warunkiem- dopowiedziałem po chwili, jednocześnie lekko odsuwając ją od siebie, na moje słowa Hana nieznacznie dźwignęła głowę i spojrzała mi głęboko w oczy- obiecaj ze już nigdy nie wyjedziesz- dopowiedziałem.. Na moje słowa blondynka delikatnie się uśmiechnęła, a po jej policzkach spłynęły kolejne łzy.
-Obiecuję, za bardzo cię kocham aby móc znowu popełnić ten sam błąd...- odparła wciąż łamiącym się głosem, nie musiałem nawet długo czekać aby poczuć smak jej słodkich ust. Tak bardzo mi ich brakowało. Złączyliśmy się w długim, dosadnym i pełnym tęsknoty pocałunku którego żadne z nas nie chciało zakończyć.
W tym momencie czułem że teraz będzie już tylko lepiej...
I jak to mawiają w bajkach : Żyli długo i szczęśliwie...
Czasami dobrze jest być wytrwałym i mieć marzenia, ponieważ to właśnie one mają największą siłę sprawczą...
Ponadto nigdy nie wolno nam wątpić w swoje uczucia... prawdziwa miłość przetrwa wszystko, nawet lata rozłąki, należy tylko o niej pamiętać i pielęgnować, a sama wróci szybciej niż się spodziewamy...

Mam nadzieję że się podobało :) 
Komentujcie i udostępniajcie bloga,
a w razie pytań zapraszam na ASK

Kami 





6 komentarzy:

  1. tak będzie naprawde?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dla mnie może tak się stać w serialu... tylko żeby to było trochę szybciej i będzie idealnie :D Cudowna jednorazówka....

    OdpowiedzUsuń
  3. Mogłoby być tak naprawdę... Ale Hana jak wróci,to chyba z brzuchem, bo zdaje mi się,ze jest juz we ciąży :D

    OdpowiedzUsuń
  4. No cudowne <3 Mam nadzieje ze możemy liczyć na wiecej takich jednoczęściówek? ;))

    OdpowiedzUsuń
  5. Pomimo tego, że jest to Twoja druga jednoczęściówka, uwielbiam je! Długość, oddane emocje, spójność to jest coś co wyróżnia Twoją twórczość. A tym opowiadaniem zaskarbiłaś sobie u mnie wielkie uznanie. Nie znalazłam, żadnego najmniejszego błędu. Nie mówię o błędach językowych, bo na tym, aż tak bardzo się nie znam. Ortografia, interpunkcja - wszystko takie dopracowane. Bardzo miło mi się czytało. Mam nadzieję, że jeszcze coś napiszesz. A na "Na zawsze razem" czekam. I Nasi życzę dużo zdrowia.

    OdpowiedzUsuń