sobota, 9 marca 2019

Maybe you're right cz. 18- A few years later…


Maj 2016-  Teraźniejszość

Od śmierci Hany minęło nieco  ponad dziesięć lat, Od tamtego feralnego dnia wszystko się zmieniło, a mój świat dosłownie stanął na głowie, a gdyby nie nasza wspaniała córka Connie zupełnie straciłby jakikolwiek sens, to ona sprawia że każdego dnia mam w ogóle siłę i chęć aby wstać z łózka, to właśnie ona –choć tego nie wie- podtrzymuje mnie na duchu i mimo iż ma nieco ponad 10 lat jest bardzo mądra i niekiedy odnoszę wrażenie że o wiele lepiej sobie z tym wszystkim radzi…  (chociaż zapewne byłoby jej jeszcze łatwiej gdyby w ogóle poznała swoją mamę i wtedy nie musiałaby nikogo wypytywać o to jaka ona była i liczyć tylko na nieco już zakurzone wspomnienia innych…) Owszem czasami bywają gorsze dni w których płacze z powodu braku matki, ale zazwyczaj szybko udaje mi się ją uspokoić i sprawić, że uśmiech powraca na jej twarz… nieraz też pyta dlaczego nie chcę nikogo sobie znaleźć, nie chcę znów kogoś pokochać i pozwolić by zajął miejsce Hany, zastąpił jej mamę, żeby mogła mieć taką rodzinę jak pozostałe dzieci z jej klasy, ale jest tylko dzieckiem i nie potrafi jeszcze zrozumieć, że mimo iż bardzo bym chciał, to jest to niemożliwe, gdyż moje serce umarło razem z moją żoną, a jej matką… Oczywiście to nie oznacza, że nie kocham swojej córki, gdyż kocham ją nad życie, tu raczej chodzi o to, że nie jestem w stanie znów pokochać żadnej kobiety w taki sam, lub w zbliżony sposób w jaki kochałem Hanę… Nasze życie mimo przeciwności losu toczy się dalej, jednak odkąd nie ma z nami mojej ukochanej wkradła się do niego rutyna, każdy dzień zaczyna się i kończy tak samo: wstajemy rano, czekamy na przyjście pani Marii, która odprowadza Connie do szkoły, a ja w tym czasie wychodzę do pracy… wieczorem czytam małej bajkę, ona zasypia, po czym ja oglądam powtórkę meczu lub uzupełniam dokumentacje medyczne, których z jakiegoś powodu nie zdążyłem wypełnić w czasie dyżuru… I tak w kółko, dzień po dniu… Jednak popołudnia zawsze się od siebie różnią… Może właśnie dlatego to moja ulubiona pora dnia. Spojrzałem na zegar którego wskazówki leniwie przemierzały tarczę. Zostało kilka minut do końca mojego dyżuru, a ja już  nie mogę się doczekać aż dobiegnie końca. Wypełniam ostatnie karty pacjentów, a gdy w końcu wybija upragniona godzina 14, pospiesznie zamykam gabinet, kieruję się do lekarskiego, przebieram się, żegnam z kolegami, a po niecałych 15 minutach jestem już gotowy i siedzę w samochodzie. Odpalam silnik i ruszam ze szpitalnego parkingu kierując się stronę centrum, aby odebrać córkę ze szkoły. Na mieście są ogromne korki, a już pół godziny temu powinienem był odebrać Connie ze szkoły a tymczasem wciąż stoję na tych pieprzonych światłach i czekam aż w końcu zmienią się na zielone. Gdy po kolejnych kilku minutach nic się nie zmienia, bez namysłu zjeżdżam na chodnik i omijam korek, powstały, jak się okazało przez zepsutą sygnalizację świetlną. Mam szczęście ze w pobliżu nie ma policji, bo pewnie zapłaciłbym spory mandat. Przyciskam pedał gazu jeszcze mocniej i przekraczając dozwoloną prędkość gnam do szkoły. Po kolejnych kilkunastu minutach docieram na miejsce i nie zawracając sobie głowy szukaniem miejsca parkingowego zostawiam samochód na chodniku, zaraz przed bramą szkoły. Wbiegam na dziedziniec i od razu ją widzę. Siedzi na schodach przed wejściem do budynku, przeglądając jakąś książkę. Pewnie się martwiła. Nie zastanawiając się już ani chwili dłużej podbiegam do niej.
-Wiem, wiem, przepraszam znowu nawaliłem…- zaczynam na wstępie przeczesując przy tym nerwowo dłonią włosy, pomijając jakiekolwiek powitanie.  Connie na dźwięk mojego głosu od razu dźwiga swą głowę, wpatrując się we mnie tymi swoimi wielkimi, błękitnymi i pełnymi głębi oczami. Chcę kontynuować, swoją wypowiedź, wytłumaczyć swojej córce dlaczego znów się spóźniłem ale nie jest mi dane. Gdy tylko otwieram usta żeby coś powiedzieć, ona zaczyna. 
-Nic się nie stało. Rozumiem, w końcu jestem córką lekarza… przyzwyczaiłam się- Mówi radośnie, a mnie zakłuło coś w sercu.- Idziemy?-  dopytuje po chwili, wstając ze schodów i wyciągając w moją stronę rączkę. Kiwam głową, a ona mocno ściska moją dłoń i uśmiecha się promiennie,  lubię kiedy to robi ponieważ przypomina mi wtedy Hanę, jest do niej taka podobna. Zabieram od niej plecak i kierujemy się prosto do samochodu. Otwieram przed nią tylne drzwi, a gdy jestem pewien że ma zapięte pasy zamykam je i sam wsiadam do auta.  Jedziemy do domu. Po 20 minutach jesteśmy na miejscu. Wysiadamy z samochodu.  Wchodzimy do bloku, a z minięciem pierwszego schodka rozpoczyna się wyścig.
-Kto ostatni na górze sprząta.- Krzyczy radośnie Connie wbiegając ile sił w nogach po schodkach, przeskakując po kilka naraz. Dotrzymuje jej kroku, jednak pozwalam wygrać. Kiedy docieramy na 4 piętro obydwoje jesteśmy cali mokrzy od potu i zdyszani, a jednak dziewczynka, mimo iż ledwo łapie oddech i tak mówi krótkie i głośne „Wygrałam !!” Uśmiecham się do niej wesoło, a następnie przetrząsam kieszenie w poszukiwaniu kluczy. Znajduję je w tylnej kieszeni i od razu otwieram drzwi. Constance szybko ściąga buty, zostawiając je niedbale na środku przedpokoju i biegnie do salonu. Kręcę głową, ściągam obuwie i chowam je do szafy wcześniej zgarniając pantofelki porzucone przez córkę. Wchodzę dalej. Connie siedzi już na kanapie oglądając bajkę,  więc bez namysłu chwytam pilot i wyłączam telewizor.
- Tatooo- do moich uszu od razu dobiega rozczarowany jęk mojej córki, oderwanej od ulubionego bajkowego programu.
-Znasz zasady, najpierw lekcje później rozrywki. – Mówię surowo, rzucając pilot na szafkę stojącą obok kanapy.
-Ale jest piątek, jutro nie idę do szkoły- Mówi z satysfakcją, odwracając się w moim kierunku przez ramię, pewna że ten argument sprawi iż zmienię zdanie. Myli się. Zdania nie zmienię, mimo iż w wielu kwestiach jej odpuszczam, to jeśli chodzi o edukację zawsze jestem stanowczy. Kręcę przecząco głową, a ona wychylając się do mnie przez oparcie sofy, robi maślane oczy, kota ze Shreka i piskliwym głosikiem mówi- No proszę tatusiu- wie jak to połączenie na mnie działa, w 99% przypadków po takim czymś pozwalam jej na coś czego w danej chwili chce, jednak tym razem jestem nieugięty.
-Szoruj po zeszyty- mówię stanowczo, a dziewczynka krzyżuje ręce na wysokości klatki piersiowej, robi nadąsaną minę i udając obrażoną idzie po plecak. Zupełnie jak mama- mówię sobie w myślach wyłapując kolejne podobieństwo między nią a Haną. Idę do kuchni, zarzucam na siebie fartuch i zabieram się za przygotowywanie obiadu. Wyciągam potrzebne składniki, a kątem oka dostrzegam Connie która ciągnąc za sobą swój różowy plecak wchodzi do pomieszczenia i siada na jednym z wysokich krzeseł stojących przy wysepce znajdującej się na środku kuchni i oddzielającej ją od salonu. Rozkładam wszystkie rzeczy po drugiej stronie wyspy. Teraz ja i moja córka jesteśmy tuż naprzeciw siebie. Ja gotuje, ona odrabia lekcje. Siedzimy w ciszy którą przerywa jedynie głośne stukanie noża tnącego marchewkę o drewnianą deskę. Żadne z nas się nie odzywa, ja nie chcę przeszkadzać jej w nauce, a ona jest zbyt pochłonięta pisaniem aby coś powiedzieć. Przechodzę na drugi koniec kuchni, wrzucam posiekane warzywa do garnka z wrzącą wodą, a gdy wracam aby posprzątać z blatu spoglądam dyskretnie na dziewczynkę. Wygląda na zamyśloną i widocznie intensywnie nad czymś myśli, gdyż niekontrolowanie włożyła długopis do ust i zaczęła obgryzać jego końcówkę. Staję w miejscu uważnie jej się chwilę przyglądając, a gdy  po upływie minuty ona wciąż rozmyśla, postanawiam się odezwać.
-Pomóc ci w czymś ? Pytam niepewnie, zabierając przy tym z blatu deskę do krojenia. Dziewczynka na mój głos momentalnie się wzdryga wyrwana z zamyślenia, dźwiga swe
 spojrzenie znad książki i powoli przenosi je na mnie.
-Jeśli  możesz- odpowiada bez emocji, a ja wrzucam przedmiot trzymany w dłoni do zlewu co rozchodzi się głośnym echem po całym pomieszczaniu  i podchodzę do córki, staję za jej plecami i opieram się o krzesło stojące obok niej.
-W czym problem?- pytam zaciekawiony, zerkając jej jednocześnie przez ramie do zeszytu. No tak matma… Już wiadomo nad czym tak się zastanawiała.- Z którym przykładem masz problem?- dopytuję, a ona wskazuje palcem jeden z podpunktów. Siadam na krześle o które do tej pory się opierałem i proszę ją o jakąś kartkę. Krok po kroku rozwiązuję przykład jednocześnie tłumacząc małej kolejne etapy równania, gdy już rozumie o co chodzi i kolejne ćwiczenia rozwiązuje bez najmniejszego problemu, wstaję z krzesła i idę przemieszać w garnku. Dodaję trochę przypraw a po całej kuchni rozchodzi się zapach zupy warzywnej która właśnie powstaje. Nigdy nie sądziłem, że nauczę się gotować, gdyż od zawsze marny był ze mnie kucharz, jednak lata praktyki i surowy krytyk kulinarny jakim jest moja córka zrobiły swoje…  Po upływie kolejnych minut posiłek jest gotowy, a moja córka właśnie kończy odrabiać lekcje. Nalewam zupę do misek i jedną z nich podaję dziecku. Siadam obok niej i po powiedzeniu „smacznego” obydwoje zaczynamy jeść. Po skończonym posiłku zbieram naczynia i zanoszę je do zlewu. Connie wychodzi do salonu, a ja zaczynam zmywać. Myję kolejno każde naczynia i zerkam w kierunku salonu, gdzie moja córka właśnie zaczęła sprzątać porozrzucane zabawki które powyciągała rano przed wyjściem do szkoły. Kończę ogarniać kuchnię, wycieram dłonie w ręcznik i zaczynam sprawdzać zadanie które niedawno skończyła robić moja córka. Ani jednego błędu. Jestem z niej dumny, poradziła sobie nawet z zadaniem z gwiazdką. Odkładam zeszyt na miejsce i kieruje się do salonu, po chwili dołącza do mnie Constance. Równocześnie opadamy na kanapę wzdychając ciężko, a następnie wybuchamy donośnym śmiechem.
-Jeśli chcesz możesz teraz pooglądać jakieś kreskówki- mówię gdy w końcu opanowuję śmiech.Chcąc ją nagrodzić za dobre sprawowanie. Na moje słowa dziewczynka uśmiecha się promiennie, jednak nadal nie wstaje z kanapy.
-Nie chcę oglądać telewizji, wole się z tobą pobawić- mówi, jednocześnie spoglądając na mnie błagalnie. Nie mam zamiaru jej odmawiać, więc kiwam głową na znak zgody, a ona jak poparzona zrywa się z kanapy i biegnie do swojego pokoju po zabawki. Po chwili wraca, z kilkoma maskotkami i lalkami. Kładzie je ostrożnie na dywan i znów biegnie do pokoju. Przynosi jeszcze kilka innych rzeczy i dopiero zasiada na podłodze. Siadam tuż naprzeciw niej.
-W co się bawimy?- pytam z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Connie od razu go odwzajemnia i podaje mi jedną z swoich niewielkich lalek Barbie ubraną w długą cukierkowo różową balową sukienkę zdobioną kryształkami.
-W księżniczki. – niemalże piszczy radośnie- Ty będziesz księżniczką Connie a ja smokiem Piotrem. - oznajmia
- Przepraszam bardzo, ale dlaczego ty masz być smokiem?- pytam z udawanym oburzeniem- Rola smoka to męska działka- mówię dziwnym głosem jakiejś postaci z bajek, jednocześnie zaczynając łaskotać dziewczynkę. Ona momentalnie zaczyna się śmiać, a ja wraz z nią. Śmiejemy się do rozpuku, a gdy Connie jest już cała czerwona i ledwo łapie oddech krzyczy „poddaję się”. Tak oto zamieniamy się rolami i rozpoczynamy kilkugodzinną zabawę podczas której jeszcze nie raz się śmiejemy. Właśnie dlatego tak bardzo lubię popołudnia, podczas których mogę spędzić wspaniały czas z moją córką, zwłaszcza że każde z nich jest inne i nigdy nie wiadomo co wymyśli Connie…

Bardzo przepraszam za opóźnienie,
Obiecuję poprawę ;D

2 komentarze:

  1. Wow,wow, wow i jeszcze raz wow. Świetna część. cieszę się bardzo, że Piotr pogodził się już ze śmiercią Hany. Jestem bardzo ciekawa co będzie w następnej części. <3 Mega :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku jaka cudowna część! <3

    OdpowiedzUsuń