piątek, 22 lutego 2019

Maybe you're right cz.14 -Sometimes choices make a new you…

Od niechcenia doprowadziłem się do porządku i przebrałem w czyste ubrania, które przygotowała mi Wiki gdy brałem prysznic.  Gdy swoim skromnym zdaniem byłem już gotowy opuściłem łazienkę, jednak po chwili musiałem do niej wrócić, gdyż rudowłosej nie spodobał się mój zarost i kazała mi go natychmiast zgolić twierdząc że „Mikołajki były ponad 3 miesiące temu” i jest mi już niepotrzebny, oczywiście chciałem się z nią o to wykłócać, ale gdy tylko natrafiłem na jej mordercze spojrzenie, momentalnie zmieniłem zdanie i posłusznie wróciłem do toalety. Gdy tylko pozbyłem się swojej długo zapuszczanej brody oraz wąsika stwierdziłem że Consalida miała rację, gdyż wyglądałem o wiele młodziej i schludniej, a przede wszystkim lepiej i tak też się czułem... Gdy Wiktoria w końcu zatwierdziła mój wygląd i stwierdziła, że w końcu mogę wyjść do ludzi opuściliśmy mieszkanie, wcześniej jednak poczęstowała mnie gumami do żucia i wylała na mnie chyba pół flakonika perfum, ponieważ pomimo iż myłem zęby i brałem porządny prysznic nadal było czuć ode mnie alkoholem, w sumie nic w tym dziwnego skoro przez ostatnie tygodnie stanowił on dla mnie jedyne i najlepsze zarazem towarzystwo, a poza tym tak jak to miałem w zwyczaju, to o tej porze dnia byłem już nieco nietrzeźwy. Wyszliśmy na parking przed moim blokiem i od razu owiało mnie chłodne powietrze. Mimo iż był to już pierwszy tydzień marca na zewnątrz wciąż jeszcze było zimno, a dookoła otaczały nas resztki śniegu. Drzewa nadal były łyse, z ta różnicą, że cienka warstwa białego puchu już dawno z nich  zniknęła… Chyba jednak wolałem kiedy pokrywała je bielusieńki śnieg, nie wydawały się wtedy tak rażąco puste i niekompletne, zupełnie tak jak moje beznadziejne życie…. Ciaśniej opatuliłem się kurtką i przyspieszając nieco kroku, wsłuchując się w stukot obcasów uderzających o kostkę brukową, dogoniłem Wiki która żwawym tempem przemierzała chodnik prowadzący do jej samochodu. Niechętnie wsiadłem do auta i głośno zatrzasnąłem za sobą drzwi ukazując tym swoje niezadowolenie, za co Consalida od razu spiorunowała mnie swoim spojrzeniem. Skuliłem się na siedzeniu i nie chcąc się ponownie narażać na jej gniew grzecznie zapiąłem pas i czekając aż ruda upora się z odpaleniem silnika przykleiłem czoło do szyby wpatrując się w ponure widoki za oknem. Po około godzinnej jeździe przez zatłoczone miasto i odstaniu w korkach kilkudziesięciu minut w końcu dotarliśmy do szpitala. Niechętnie wysiadłem z samochodu, a następnie w krok za Wiki ruszyłem w stronę wejścia do budynku. Powolnym krokiem i w milczeniu przemierzaliśmy tak dobrze mi znane, szpitalne korytarze, a każda kolejna mijając nas osoba była coraz bardziej zdziwiona moim widokiem i gdy tylko myślały, że ich nie słyszę wymieniły kilka uwag na mój temat.  Kiedy dotarliśmy pod drzwi oddziału noworodkowego stanąłem w miejscu jak wryty nie mogąc, a raczej nie chcąc zrobić już ani jednego kroku więcej. Wiktoria nie zwracając najmniejszej uwagi na moje liczne protesty i błagania aby jednak tam nie wchodzić, chwyciła mnie w łokciu i pociągnęła ile sił za sobą. Gdy tylko przekroczyłem drzwi oddziału, poczułem jak moje serce przyspiesza, a ręce zaczęły dziwnie się trząść i pocić. Zacisnąłem je w pięści, jednocześnie miętosząc skrawek materiału koszuli, który wysunął mi się ze spodni. Bałem się… Mimo iż nikomu wcześniej tego nie mówiłem, ani nie przyznałem się do tego przed samym sobą to cholernie się bałem…  bałem się tego, co zobaczę, tego jak się zachowam, tego jak zareaguję i tego  że zmienię zdanie… Przez ostatnie tygodnie nie odwiedzałem swojej córki z powodu strachu przed tym, że jeśli ją zobaczę mogę się rozmyślić i zechcę ją zatrzymać, a przez to zniszczę jej życie… Jeśli bym ją oddał zyskałaby szansę na pełną i kochającą rodzinę, jeśli jednak bym tego nie zrobił odebrałbym jej tę szansę, gdyż jestem pewien, że po śmierci mojej żony nie będzie już żadnej innej kobiety w moim życiu, nikogo kto  mógłby zastąpić jej matkę, nikogo kogo bym pokochał, nikogo z kim mógłbym stworzyć rodzinę dla mojej córki, a to byłoby nie fair w stosunku do tej małej istotki, gdyż ona zasługiwała na prawdziwą rodzinę, a nie na samotnego ojca, który nie wie czego chce, nie do końca wie jak ma się nią zająć i mimo iż próbuje zastąpić jej matkę, ciągle nawala. To byłoby samolubne… Zatrzymaliśmy się przed drzwiami jednej z sal. Niepewnie dźwignąłem spojrzenie znad swoich butów i wyjrzałem przez niewielkie okienko znajdujące się tuż obok wejścia do pomieszczenia. Mimo iż widziałem swoją córkę tylko raz, na dodatek dość dawno temu, to od razu ją rozpoznałem wśród innych noworodków znajdujących się w pomieszczeniu. Leżała w trzecim łóżeczku od lewej, opatulona w różowy kocyk w białe zygzaki. Wciąż była niewielka i drobniutka. Z tego co wspominała Wiki to miała spore problemy z przybieraniem na wadze, gdyż w ciągu ostatnich tygodni przybrała jedynie 100 gramów, gdzie norma to około 120g tygodniowo , a dodatkowo  nic nie urosła, mimo iż powinna. Od razu poczułem mocny ścisk w sercu, zdając sobie sprawę że to po części także moja wina. Nie mam pojęcia ile tak stałem parząc przez tę szklaną ścianę jaka nas oddzielała, ale dopiero gdy ruda wciągnęła mnie za łokieć do pomieszczenia w którym wraz z innymi dziećmi znajdowała się moja córka, myślami wróciłem na ziemię. Stanąłem w progu nie chcąc wchodzić dalej, jednak coś w sercu mówiło mi że powonieniem do niej podejść, przynajmniej po to żeby się pożegnać. Zasługiwała na to. Nieśmiało zrobiłem kilka chwiejnych kroków na przód, zatrzymując się tuż obok jej małego szpitalnego łóżeczka. Gdy tylko dziewczynka która w nim spoczywała odwróciła swą malutką główkę w moim kierunku spoglądając na mnie swoimi ogromnymi niebieskimi oczkami, ból przeszył moje serce przez co miałem ochotę cofnąć się i po prostu uciec, gdyż poczucie winy jakie mnie wtedy ogarnęło było tak ogromne że odbierało mi dech w piersiach, jednak przez Cosalidę która stała ramię w ramię ze mną nie zrobiłem tego. Po sali nagle rozległ się przeraźliwy, wręcz przeszywający płacz małej, a ja nawet nie wiedziałem co mam zrobić. Spanikowałem. Wiktoria natychmiast nachyliła się nad łóżeczkiem, biorąc małą na ręce. Chciała mi ją podać, jednak gdy tylko zrozumiałem jej zamiary cofnąłem się o krok mówiąc jednocześnie zdecydowane „Nie”. Kobieta rozczarowana moją reakcją, pokręciła głową z dezaprobatą i zaczęła nieznacznie kołysać się na boki, by zawiniątko w jej ramionach szybko się uspokoiło, dziewczynka kiedy tylko dźwignęło wzrok na swoją opiekunkę i rozpoznając twarz Wiki, od razu się uśmiechnęła… Nic w tym dziwnego skoro to właśnie ona przez ostatnie tygodnie otoczyła ją swoją troskliwą opieką i miłością, zastępując jej matkę... Mimo iż nie powiedziałem tego na głos byłem jej za to cholernie wdzięczny, pomyślałem nawet, że to ona mogłaby przejąć nad nią pieczę rodzicielską i zostać rodzicem zastępczym. Mimo iż wiedziałem że byłaby idealna w tej roli, to bałem się zapytać, nie chciałem jej do niczego zmuszać a ni wywierać presji w końcu decyzji o adopcji czyjegoś dziecka nie podejmuje się w ciągu 5 minut… Może byłem w tamtej chwili samolubny i mogło się wydawać, że myślę tylko o swoim komforcie i wygodzie, ale moje postępowanie miało na celu zapewnienie jak najlepszych  warunków rozwoju mojemu dziecku, które Wiktoria i Adam byli w stanie jej w stworzyć, a przede wszystkim dać jej prawdziwą rodzinę i miłość.
-I jak, postanowiłeś już co chcesz z nią zrobić? – zagadnęła z ciekawością rudowłosa  spoglądając na mnie pytająco spod zasłony długich rzęs jednoczenie nadal delikatnie bujając maleństwo w swoich ramionach próbując je tym uśpić i wyrywając mnie przy tym z zamyślenia, spowodowanego tym ogromnym natłokiem różnych myśli w mojej głowie. 
-Nie, nie wiem... to znaczy wiem, ale nie jestem pewien... – odparłem stłumionym głosem, wlepiając przy tym wzrok w łączenia tafli linoleum na podłodze, zupełnie jakby były one najciekawszą rzeczą jaką w życiu widziałem. Wstydziłem się na nią spojrzeć, gdyż w jej oczach byłem zwykłym, nieodpowiedzialnym gnojkiem, który zrobił dziecko, a teraz wycofuje się z ojcostwa i nie potrafi wziąć odpowiedzialności za swoje czyny, a nawet za własną rodzinę i jakby tego było mało, to nie ma też serca i mimo iż wiedziałem, że to całkowita prawda to nie chciałem się do tego przyznać.
- Nigdy nie będziesz niczego pewien w 100 % w każdej sytuacji i rozwiązaniu jest jakieś "ale".- stwierdziła obojętnie, wzruszając przy tym nieznacznie ramionami, tak by nie wystraszyć maleństwa, które powoli zasypiało w jej objęciach.
 -Wiem, ale nie potrafię podjąć tej decyzji- wybuchłem złością. Nie mam pojęcia dlaczego tak zareagowałem, ale w tamtej chwili czułem ogromną frustrację, gdyż wiedziałem iż od kilku tygodni stoję w miejscu, jestem w dziwmy stanie zawieszenia i mimo iż bardzo chciałem to nie mogłem z tym nic zrobić. Na mój podniesiony głos maleństwo znajdujące się w jej ramionach delikatnie zakwiliło w geście niezadowolenie, w końcu jak mogłem krzyczeć na jej ukochaną mamę zastępczą- To dlatego nie chciałem tu przyjeżdżać, bo teraz jest mi jeszcze trudniej, ciągle się waham raz chce a raz nie... – żaliłem się, a mój głos z każdym kolejnym słowem wspinał się na coraz wyższe tony, by móc w końcu się załamać i zrobić piskliwy. W moich oczach nie wiadomo skąd i dlaczego nagle nagromadziły się łzy, zasłaniając je mokrą firanką.
-Nikt nie powiedział że będzie łatwo, takie jest już życie-  odparła głosem zupełnie wypranym z jakichkolwiek emocji, jednak ja i tak wiedziałem że gdzieś w głębi duszy naprawdę mi współczuje, choć bardzo starała się to ukryć.
 - Ale czemu ktoś nie może rozstrzygnąć za mnie? Czemu nie mogę dostać pełnomocnika do spraw podejmowania ciężkich decyzji? Dlaczego nie potrafię dokonać wyboru... Boje się że jakąkolwiek decyzje podejmę później i tak będę żałował... – już nad sobą nie panowałem, byłem jednocześnie wściekły, smutny i kompletnie rozdarty. Miałem już dość zgrywania twardziela i pozwoliłem łzom popłynąć po moich policzkach. Wiktoria zapewne widząc w jakim jestem stanie i jak się z tym męczę, podeszła do mnie, kładąc mi dłoń na ramieniu, chcąc chodź tak dodać mi nieco otuchy.
-Może to zabrzmi banalnie ale powiem ci to, co mój dziadek zawsze mówił mi w takich sytuacjach: „Czasem człowiek dokonuje w życiu wyboru, a czasem to wybór stwarza człowieka... ”Brzmi sensownie?- Zacytowała to ze spokojem i wyraźną troską w głosie, godną osoby ze sporym doświadczeniem życiowym, a mimo iż to wszystko brzmiało bardzo spójnie i logicznie wciąż nie rozplątało ogromnego mętliku myśli w mojej głowie, było to praktycznie niemożliwe.
-Miałaś bardzo modrego dziadka... – skonstatowałem nie wiedząc co innego mógłbym powiedzieć-  Ale to wcale mi to nie pomaga... Wiem że Hana chciałaby żebym zatrzymał dziecko, ale ja się po prostu do tego nie nadaje. Ona płacze , a ja panikuję, bo nie wiem o co jej chodzi, nie rozumie jej... Nie na takie życie zasłużyła. Nie będę dla niej dobrym ojcem – Mój głos był ochrypły i łamał się z rozpaczy, a ja czułem się jakbym walił  głową w mur. Serce waliło mi pięściami w żebra powoli pękając i rozpadając się na miliony kawałeczków, a ja nie potrafiłem pozbierać go do kupy.   
- Piotr wyobraź sobie że ona nie ma nikogo oprócz ciebie, jesteś jej ojcem a nie kimś lepszym czy gorszym. Jesteś jej potrzebny. Ona straciła matkę... Nie pozwól aby także ojca. Wiem ze śmierć Hany to ogromny ból i strata ale jeżeli oddasz dziecko będzie jeszcze gorzej... Później będziesz tego żałował,  a od takich decyzji nie ma odwrotu – starała się przemówić mi do rozsądku. W jej słowach było sporo racji, ale to wcale nie pomagało, lecz sprawiało że w mojej głowie powstawało jeszcze większe pobojowisko a myśli zdawały się nawzajem się przekrzykiwać… Moje serce błagalnie krzyczało „Weź dziecko, nie oddawaj jej, przecież ja kochasz” podczas gdy mózg wołał „Oddaj ją, daj jej szansę na szczęście ”. Czułem jak coraz bardziej pulsuje mi w skroniach  przez co miałem ochotę wrzeszczeć…
-Wiem Wiki...- warknąłem, jednak po chwili od razu się uspokoiłem- Zdaje sobie z tego sprawę, i wiem też że ta mała zasłużyła na dużo lepsze życie niż te które będzie miała ze mną. Chce dla niej jak najlepiej dlatego chyba ją oddam komuś kto naprawdę ją pokocha i zapewni jej prawdziwą rodzinę... – Nie potrafiłem już nad sobą dłużej panować.
 -Piotr czy ty siebie słyszysz? Ty jesteś jej rodziną... Kiedy urodziła się Blanka spanikowałam i postanowiłam ją oddać... Nie ma dnia żebym nie żałowała tej decyzji... Proszę cię nie popełniaj tego samego błędu co ja... – powiedziała tak błagalnie że aż zdziwiłem się słysząc ton jej głosu, spojrzałem na nią niepewnie i w jej oczach dostrzegłem blask łez. - Miałeś ją chociaż raz na rękach ?- dodała po chwili, jakby chcąc nieco zmienić temat, a ja na jej słowa od razu energicznie potrząsnąłem przecząco głową. Na mój gest kobieta westchnęła mamrocząc cicho pod nosem coś w stylu „zawsze musi być ten pierwszy raz” po czym nieznacznie pochyliła się do przodu, odwracając się przodem do mnie.
 -Co robisz?- zapytałem z przerażeniem, na samą myśl tego, że miałbym wziąć tak małe dziecko na ręce… Przecież to fizycznie niemożliwe, ona jest taka drobna i delikatna, a moje dłonie duże, silne i szorstkie… Zdecydowanie nie nadają się do trzymania tak małego i kruchego dziecka... w ogóle żadnego dziecka, gdyż grozi to jedynie katastrofą.   
 - Skończ panikować, czy jakby powiedział to Seba nie bądź baba, tylko trzymaj- powiedziała jednocześnie podając mi małą. Ze strachu aż szybciej zabiło mi serce. Był to pierwszy raz kiedy trzymałem na rękach córkę, był to w ogóle pierwszy raz kiedy miałem na rękach tak małe dziecko, przez co momentalnie zacząłem się trząść, a brak wprawy sprawił, że mimo iż bardzo się starałem wciąż trzymałem ją nieporadnie i jakoś tak koślawo. Wiki widząc że w kwestii noszenia noworodków jestem kompletnie zielony, pomogła mi poprawnie i pewniej chwycić małą, dzięki czemu nieco się rozluźniłem. Dziewczynka orientując się że nie jest już w bezpiecznych objęciach swojej cioci, tylko w dotąd nieznanym jej niepewnym uścisku otwarła swoje oczka i spoglądając na mnie momentalnie się rozpłakała. To był dla mnie ogromny cios. Moja własna córka mnie nienawidziła, byłem dla niej zupełnie obcym człowiekiem... Jak mogłem do tego dopuścić? Z sercem walącym młotem i łzami w oczach zacząłem się nieznacznie bujać w przód i w tył tak jak robiła to wcześniej rudowłosa, a gdy to nie pomogło zanuciłem coś pod nosem. Gdy do drobnych uszek mojej córeczki dotarły pierwsze nuty kołysanki, którą tuż przed śmiercią i w czasie ciąży nieraz śpiewała jej Hana,  momentalnie się uspokoiła, a na mojej twarzy zagościł niewielki uśmiech satysfakcji. Wszystkie moje wcześniejsze obawy i strach odeszły w niepamięć. Przyjemne ciepło rozeszło się po całym moim ciele… Wiedziałem co to znaczy. Pokochałem tę małą istotkę tak jak jeszcze nigdy nikogo... To właśnie wtedy podjąłem tę tak ważną decyzję i niczego nie byłem tak bardzo pewny jak tego że  -Nie chce jej oddać- powiedziałem to na głosem bardzo pewnym, przez łzy w oczach, jednocześnie jeszcze mocniej przytulając tę małą cząstkę mnie i Hany, tak jakbym się bał ze ktoś mi ją zabierze. 
-Zostawię was samych- powiedziała rudowłosa z wyraźną satysfakcją, na pożegnanie  podchodząc do nas, głaszcząc główkę małej i kierując się w stronę drzwi… Tak… Po raz kolejny dopięła swego, ale teraz nie byłem na nią za to  zły. Byłem wdzięczny jak nigdy dotąd i wiem, że mam u niej spory dług, którego nigdy nie będę w stanie spłacić…
-Dziękuje ci Wiki, bez ciebie nie dałbym rady podjąć tej okropnej decyzji- powiedziałem głosem pełnym ulgi, a kobieta na moje słowa zatrzymała się w pół kroku i odwracając się przez ramie posłała mi ciepły i pełen zadowolenia uśmiech.
-Nie ma sprawy... – odparła ze spokojem - Zajrzę do was później...- dodała po chwili po czym wyszła z pomieszczenia, a my zostaliśmy sami… no prawie sami,  ale nikt poza naszą dwójką w tamtej chwili się nie liczył…
Oto cała historia... Tak  właśnie zostałem wdowcem i samotnym ojcem... I jak teraz na to patrzę z perspektywy czasu, czuję że postąpiłem słusznie… Fakt momentami było naprawdę bardzo ciężko... Kiedy mała miała kolki i ząbkowała, a ból sprawiał że nie mogła spać,  płakałem razem z nią, bo wiedziałem jak bardzo cierpi a ja nie mogłem w żaden sposób jej pomóc... Bylem wtedy bezsilny... Ale nie żałuje tego, nie żałuje ani jednej z tych zarwanych nocy, ani jednej z wylanych łez, ani jednej chwili bo teraz wiem ze było warto...



 Drobne ogłoszenie...
Kolejna część jest zdecydowanie za długa na to aby opublikować ją jednorazowo, gdyż nie każdemu będzie chciało się przeczytać coś tak dużego na jeden raz, ale też nie ma sensu robić tygodniowych odstępów między tymi podrozdziałami dlatego kolejne części zostaną opublikowane kolejno w:
Poniedziałek, środę i standardowo w piątek ;)

3 komentarze:

  1. Uff,mała z nim zostanie! Czyli za 3 dni kolejna część! Ale się cieszę :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie dobrze zrobił! Mega się wzruszyłam czytając ich wspólne chwile *-*

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż 3 części w następnym tygodniu! Już nie mogę się doczekać <3
    Teraz męczy mnie jedno pytanie, jak malutka ma na imię?

    OdpowiedzUsuń