Minął kolejny tydzień, podczas
którego niewiele się zmieniło- poza tym, że mój stan zdrowia jak i psychiczny
znacznie się pogorszył, nie wydarzyło się nic nowego. W ciągu tych kilku dni
zupełnie odciąłem się od otaczającego mnie świata. Przestałem chodzić do pracy,
zacząłem unikać kontaktów z bliskimi, a w końcu także zabroniłem im przychodzić
i przesiadywać w moim mieszkaniu, które swoim wyglądem zaczęło przypominać
melinę. Zamknąłem się sam w swoich czterech ścianach i opuszczałem je jedynie
gdy skończył mi się alkohol, a wycieczka do monopolowego była konieczna. Od śmierci mojej ukochanej minęły
już trzy tygodnie, a ja zamiast czuć się coraz lepiej i powoli wracać do siebie
po stracie bliskiej osoby staczałem się coraz bardziej w otchłań swojej
rozpaczy. Próba ucieczki i zapicia swoich
problemów w żaden sposób mi nie pomagała w opanowaniu coraz większego bólu.
Alkohol tylko czasowo tłumił moje emocje, sprawiając że w ogóle mogłem jakoś
funkcjonować- o ile wegetowanie w zupełnym stanie nietrzeźwości, w ogóle można
było tak nazwać. Przez te 7 ostatnich dni całymi godzinami siedziałem pijany na
kanapie lub włóczyłem się bez celu po mieszkaniu, czułem jak czas ucieka mi
między palcami, ale nic z tym nie robiłem. Tak było lepiej, wygodniej, łatwiej… Tego dnia wstałem po 12. Byłem
cholernie zmęczony, gdyż nie przespałem
ani minuty, z powodu nękających mnie wspomnień i coraz częściej nawracających
ataków paniki. Całą noc kręciłem się z boku na bok, wzrok wlepiając w sufit ,
gdyż bałem się zamknąć oczy, z obawy przed obrazami jakie mógłbym zobaczyć
gdybym tylko to uczynił. Zawlokłem się do kuchni i od razu zajrzałem do
lodówki. W jej wnętrzu dosłownie świeciło pustkami, poza dwoma na wpół
opróżnionymi butelkami alkoholu, dawno już przeterminowanym jogurtem i jednym
jajkiem można było znaleźć w niej tylko światło. Nie mając zbyt dużego wyboru
chwyciłem jedną z butelek i zatrzasnąłem drzwiczki urządzenia. Z jednej z
kuchennych szafek wygrzebałem ostatnią już czystą miskę- reszta od kilku dni
zalegała na stercie wysypujących się ze zlewu naczyń- i nasypałem do niej
resztkę płatków śniadaniowych które kiedyś kupiła mi Wiki. Nie mając czystych
łyżek zrezygnowałem z kulturalnego spożywania posiłku i postanowiłem spożyć
śniadanie w postaci czekoladowych kulek bez mleka dłońmi, a dla urozmaicenia
ich bogatego i wspaniałego smaku popijając kilkoma łykami wódki. Idealne
śniadanie na idealny początek dnia- pomyślałem z przekąsem, a nim zderzyłem
wstać by dorzucić miskę na stertę brudnych naczyń usłyszałem pukanie do drzwi.
Od niechcenia zwlokłem się z krzesła i ruszyłem w kierunku źródła hałasu,
mamrocząc przy tym coś pod nosem. Nie miałem najmniejszej ochoty na
czyjekolwiek odwiedziny, a zwłaszcza któregoś z moich „wspaniałych” przyjaciół, gdyż na pewno nie
obędzie się bez prawienia mi morałów, jednak byłem bardziej niż pewny że to
któreś z nich. Nie myliłem się. To była Wiki, gdy tylko ją zobaczyłem miałem
ochotę od razu zamknąć, a tak właściwie to trzasnąć jej drzwiami przed nosem i
za wszelką cenę nie wpuścić jej do mieszkania, jednak jak zawsze była o pół
kroku przede mną i zanim zdołałem cokolwiek zrobić ona była już w środku.
Szybko zrzuciła z siebie płaszcz, powiesiła go na wieszaku stojącym nieopodal drzwi i
nie czekając na żadne „rozgość się” czy „zapraszam dalej” poszła do kuchni a
tak właściwie kuchnio-jadalni i usiadła na jednym z krzeseł. Nie mając większego
wyboru powlokłem się za nią i całym swoim ciężarem runąłem na krzesło stojące
naprzeciw niej i podpierając się na łokciach uśmiechnąłem się do niej krzywo i sztucznie.
-Co tam słychać moja koleżanko?-
zapytałem kpiąco jeszcze bardziej się przy tym do niej szczerząc. Widząc moje zachowanie Wiki od razu spochmurniała i wlepiła we mnie swe gniewne i pełne pogardy spojrzenie. Westchnęła ciężko
-Znów jesteś nawalony jak ruski
plecak- stwierdziła z przekąsem i udawaną radością, jednak wiedziałem, że wcale nie cieszyła się z tego powodu, a
wręcz przeciwnie. Po jej zaciśniętych w pięści dłoniach, spoczywających na
stole od razu mogłem stwierdzić że w środku, aż cała kipiała, a gdybyśmy byli w kreskówce to właśnie parowałoby jej z uszu.
-Może… nie potwierdzam, nie
zaprzeczam- zarechotałem, nadal się z nią drażniąc, a dla większego efektu
pociągnąłem kolejny łyk alkoholu z butelki którą wciąż trzymałem w dłoni. Nie wiem dlaczego ale bawiło mnie doprowadzanie jej do szału, to
wystarczyło żeby wywołać u niej atak niekontrolowanej hiperwentylacji, a
następnie ogromny wybuch złości.
-Tym razem przegiąłeś… -wycedziła
przez zaciśnięte zęby, które aż zazgrzytały -Wystarczająco długo tolerowałam twoje durne zachowanie i
pijaństwo, tłumacząc sobie że musisz odreagować po śmierci ukochanej Hany, ale mam już
tego po dziurki w nosie! koniec tego niekończącego się dnia dziecka czy dnia
dobroci dla zwierząt- nazwij sobie to jak chcesz… Nie mam zamiaru dłużej
puszczać ci wszystkiego płazem i za każdym razem cię bronić! więc albo
się w tej chwili ogarniasz i zapieprzasz do swojej maleńkiej córeczki, albo dzwonię do opieki
społecznej, nie mam zamiaru już dłużej cię kryć i świecić oczami zapewniając że
codziennie zaglądasz do małej kiedy ty znowu się upijasz! To dziecko nie jest niczemu winne, więc dlaczego ją karzesz?! Ty straciłeś żonę, a ona matkę, powinniście się trzymać razem, macie tylko siebie- Wywrzeszczała,
gwałtownie wstając przy tym od stołu i niechcący przewracając krzesło, na
którym siedziała. Jej twarz była dosłownie czerwona jak pomidor, a na czole
wyskoczyła jej mała żyłka, która teraz intensywnie pulsowała. Jej spojrzenie było
tak ostre i przeszywające, że gdyby potrafiła nim zabić na pewno padłbym
trupem. Jeszcze nigdy jej takiej nie widziałem, nawet na Sebę się tak nie
wkurzyła za zeszłoroczny numer z supermocnym klejem na krześle i dokumentami pociętymi w
origami w ramach zemsty za nadgodziny… Wtedy myślałem że go rozszarpie, ale
porównując jej reakcję z tego dnia z tą sprzed roku, teraz jest o wiele gorzej... Cud że jeszcze żyję.
-Rób co chcesz- Rzuciłem obojętnie w akcie desperackiej, nie do końca
wyszukanej obrony przed furią rudowłosej i aby się nieco odstresować znów pociągnąłem łyk z butelki, jednocześnie jedną z rąk zarzucając za oparcie krzesła. Wiki od razu do mnie doskoczyła i nim się
zorientowałem wyrwała mi naczynie z dłoni wylewając całą jego zawartość do
zlewu.
-Koniec użalania się nad sobą! Ubieraj się!- wywrzeszczała, z impetem wrzucając
pustą butelkę do kosza na śmieci.
- A jeśli nie to co?- rzuciłem ironicznie, krzyżując ręce na wysokości klatki
piersiowej i dziwnie kręcąc przy tym głową, byłem wtedy już nieco wstawiony, bo
zachowywałem się i pyskowałem jak jakaś szesnastolatka, ale jednocześnie byłem wiele odważniejszy. Kobieta wzięła kilka głębokich
wdechów na uspokojenie nim znów się do mnie odezwała.
-Skoro fakt odebrania ci córki, w ogóle do ciebie nie przemawia, to będę zmuszona cię
zwolnić z pracy.- powiedziała Wiktoria już nieco spokojniej, ale wciąż z wyczuwalnym poirytowaniem, kierując się tym razem w
stronę lodówki.
-Nie zrobisz tego- prychnąłem, w 100% pewien swoich słów, co jak co ale miała
zbyt wiele do stracenia zwalniając mnie z pracy, gdyż byłem jednym z lepszych,
o ile nie najlepszym chirurgiem w szpitalu i budziłem największe zaufanie i respekt wśród pacjentów, po szpitalu krążyła opinia, iż nie ma takiej operacji której się nie podejmę, jeśli inny lekarz odmówił przeprowadzenia zabiego, bo jest zbyt skomplikowany lub ograniczony dostęp, idź do doktora Gawryło.
-A żebyś wiedział że
zrobię- odpłaciła mi się tym samym, dodając do tego wyrafinowane spojrzenie
spode łba i kpiący uśmieszek aby wszystko było bardziej dobitne i przekonujące, a to sprawiło iż nieco zacząłem wierzyć w jej słowa.
-Dlaczego wtykasz nos w nieswoje
sprawy? —wywarczałem w akcie desperacji nie mając już innych argumentów.
-To są moje sprawy – odpowiedziała
bardzo pewnie. —Bez względu na przebieg wypadków, nie będę tolerowała alkoholizmu w zespole.- kontynuowała, a jej głos był aż nadto
surowy. Ponownie na mnie spojrzała tym swoim jakże przenikliwym, przewiercającym na
wskroś spojrzeniem, a ja poczułem się jak małe dziecko na dywaniku u złego ojca.
-Co takiego? – na jej ostatnie
zdanie ponownie się oburzyłem, zirytowany tym co powiedziała. Byłem bardzo
zdziwiony i jednocześnie obrażony, zapewne moja wypowiedź zabrzmiałaby bardziej przekonująco i upchnąłbym w niej
więcej emocji, gdyby nie dokuczliwy
kac.—Nie jestem pijakiem, to jest mój pierwszy raz kiedy upijam się… - zacząłem
się głupio tłumaczyć jednak z powodu okropnego bólu głowy zabrakło mi jakichkolwiek słów na określenie intensywności swoich libacji- …częściej- dopowiedziałem po chwili
namysłu, wielce zadowolony swoim intelektualnym osiągnięciem jakim było
wyartykułowanie tego jednego jakże błyskotliwego argumentu za tym, że jednak nie jestem alkoholikiem.
-Właśnie, i popatrz, w jakim jesteś
stanie – rudowłosa wycedziła bezlitośnie , jednocześnie zataczając krąg w
powietrzu zupełnie jakby chciała ująć mnie w niewidzialną ramkę i pokazać, że
ma całkowitą rację w tym stwierdzeniu. Nie wiem, czego się spodziewałem po pierwszej jej wizycie
po tygodniowej przerwie od ostatnich odwiedzin… Zapewne oczekiwałem kilku uścisków, kojących
słów i odrobiny pociechy, ale na pewno nie tego… W życiu nie sądziłem, że ta
chodząca oaza spokoju, da się wyprowadzić z równowagi i w końcu wybuchnie… Nie
spodziewałem się, że gdy tylko przekroczy próg mojego domu zacznie mi urządzać dzikie awantury… Chociaż
nie… „awantura” to jednak nie było
odpowiednie słowo, ani określenie tego wszystkiego, gdyż to tylko ona na mnie krzyczała, a ja to grzecznie znosiłem...
-Jak będę chciał to będę się upijał
codziennie a ty nic z tym nie zrobisz- rzuciłem zupełnie obojętnie, dalej próbując się bronić i udowodnić
jej, że mimo iż moje zachowanie może jej się w ogóle nie podobać to i tak nic nie może z tym
zrobić, nie wymusi na mnie żadnych zmian. W końcu to moje życie i tylko ja mogę decydować jak chcę je spędzić.
- No to cię zwolnię, co za problem— zapowiedziała, i zrobiła tak obojętnie, ze niemal uwierzyłem w prawdziwość jej słów. - Wytrzeźwiejesz sobie na bezrobociu w
dodatku zostaniesz całkiem sam bo
zabiorą ci córkę, a ja i Seba nie mamy zamiaru już dłużej tolerować twoich
wybryków.- powiedziała oglądając przy tym ze skupieniem swoje paznokcie, dając
mi tym znać, że faktycznie jestem jej obojętny, a ona sama całkowicie przestała się
interesować moim losem.
-O co ci właściwie chodzi? – zapytałem,
koniecznie chcąc znać odpowiedź na to nurtujące mnie pytanie. Byłem już tak rozjuszony jej zachowaniem i tymi wszystkimi groźbami, że
również wstałem z krzesła i podszedłem do niej bliżej.
-O to, że mam dosyć twojego użalania
się nad sobą i pijaństwa- oznajmiła obojętnie nawet na mnie nie spoglądając.
-Nie lubię cię takiej —wyznałem, mając
nadzieję że może to coś pomoże, jednak ona była jak skała, twarda, niewzruszona,
obojętna. Pokręciła głową, śmiejąc się przy tym cicho pod nosem, po czym
odparła bardzo chłodno.
-Nie musisz mnie lubić, nie jestem
tutaj po to żeby się zaprzyjaźniać…- odparła bez emocji, a po tych słowach
ruszyła w stronę drzwi wyjściowych, jednak po kilku krokach ponownie się
zatrzymała i obracając się przez ramie rzuciła- Liczę do trzech i albo bierzesz
dupę w troki i zapieprzasz razem ze mną do szpitala, albo pogadamy inaczej, ale
wtedy nie skończy się na groźbach.- wycedziła, a po tych słowach opuściła
pomieszczenie, zostawiając mnie w nim zupełnie samego. Stałem w miejscu,
kompletnie mnie zamurowało… To… to nie była Wiki jaką znałem, gdyż ta z którą
się przyjaźniłem tyle lat była przyjacielska, miła, spokojna, cierpliwa i nigdy
nie używała wulgaryzmów… A ta? To jej kompletne przeciwieństwo… Wciąż nie
potrafiłem uwierzyć, że tak się zmieniła- przynajmniej w stosunku do mnie… Nie
minęła nawet minuta nim z przedpokoju dobiegło mnie donośne- Raz… Dwa…- wypowiedziane
przez rudowłosą, a ja nawet nie wiem dlaczego w popłochu pobiegłem do łazienki,
żeby się ogarnąć… Nie potrafiłem pojąć dlaczego, ale wierzyłem w jej ostatnie słowa,
że w tym przypadku faktycznie na groźbach może się nie skończyć… Zwłaszcza, że
należała do tego typu osób, które zawsze dotrzymują składanych obietnic…
Dzisiaj nieco później, niestety mój synek zaczął ząbkować i dał nam nieco popalić
Na szczęście już śpi, a ja mogłam dla Was coś napisać :D
W końcu spotka się ze swoją córeczką! Tak na to czekałam <3
OdpowiedzUsuńNie mogę już się doczekać kolejnej części
OdpowiedzUsuńCoś czuje, że jest duża szansa na zmiane zdania przez Piotra ��
OdpowiedzUsuńWow. Opowiadanie mega jak zawsze. Mam nadzieję że kiedy Piotr zobaczy znowu swoja córeczkę to się ogarnie. Czekam z niecierpliwością na next
OdpowiedzUsuńZ lekkim opóźnieniem, ale przeczytane :D
OdpowiedzUsuńNaprawde fajny pomysł na wprowadzenie Wiki do opowiadania! Mam nadzieję, że właśnie to ona przemówi Piotrowi do rozsądku :)
W końcu zaczął się ogarniać! Nawet nie wie ile przez ten czas stracił
OdpowiedzUsuńOpowiadanie super ale brakuje mi w nim Hany
OdpowiedzUsuń