piątek, 1 lutego 2019

Maybe you're right cz.11 -Goodbye



Nie mogę powiedzieć i nie powiem, że ona nie żyje. Ona jest po prostu daleko! Z wesołym uśmiechem i pomachawszy  ręką Powędrowała w nieznaną krainę i marzyć można, jak piękna być musi, skoro tam złożyła swoją duszę. A wy - o wy, którzy błagacie gorliwie by żwawym krokiem wróciła szczęśliwie -Pomyślcie o niej, iż kocha was stamtąd, jak kochała stąd. Niech myśli o niej wciąż takie same będą, bo Ona nie jest martwa - jest po prostu daleko!

Nastał kolejny chłodny i szary poranek pełen smutku i cierpienia. Mimo iż bardzo nie chciałem, to musiałem wstać i doprowadzić się do porządku. Leniwie zwiesiłem nogi z łóżka i wciąż zaspany skierowałem się do łazienki. Tam od razu wszedłem do kabiny i nie przejmując się że nadal mam na sobie bokserki i podkoszulek w których spałem odkręciłem zimną wodę pozwalając chłodnym kroplą wody ściekać po mojej rozgrzanej skórze, a myślą odpłynąć gdzieś daleko od miejsca w którym w tamtej chwili się znajdowałem… a taki stan umysłu towarzyszył mi aż do samego południa...
Przez bardzo długi czas wspominałem radość związaną z posiadaniem tej drugiej osoby którą kochałem nad życie. Chciałem czuć się tak już zawsze, bo nie potrafiłem sobie wyobrazić że może istnieć jakiekolwiek inne życie- życie bez niej. Codziennie budziłem się ze świadomością, że w końcu mam dla kogo żyć, oddychać istnieć i że jestem kimś, bo ona jest przy mnie. Po naszym ślubie myślałem że mam już wszystko czego mi potrzeba, byłem szczęśliwy i niczego więcej już nie chciałem. To jednak się zmieniło, gdy okazało się, że po długich staraniach i wielu nieudanych próbach Hana w końcu jest w ciąży, dopiero wtedy poznałem pełnię szczęścia i mogłem śmiało powiedzieć „Jestem spełnionym i szczęśliwym człowiekiem”. Cały okres oczekiwanie na nasze pierwsze upragnione dziecko był dla nas obu czymś wspaniały, magicznym i mimo iż czasami nachodziły mnie obawy że mogę sobie nie poradzić w nowej wymagającej roli, ona zapewniała mnie, że będzie dobrze, że damy sobie radę, że dzień w którym zostaniemy rodzicami zmieni wszystko, ale będzie to najpiękniejszy moment w naszym życiu… A ja pozwoliłem sobie w to uwierzyć… Pozwoliłem sobie wierzyć, że będzie tylko lepiej… Pozwoliłem sobie na nadzieję, że będzie dobrze… Pozwoliłem sobie tak bardzo uzależnić się od drugiej osoby, że nie wyobrażam sobie życia bez niej. Ale nie żałuję. Nie żałuję żadnej z tych rzeczy, bo czas spędzony z nią był najlepszym etapem całego mojego życia. Razem przeżyliśmy tyle wspaniałych chwil, których nawet nie potrafię zliczyć. Pokochałem kogoś i byłem kochany. Doświadczyłem przy niej tego co w życiu najważniejsze i najpiękniejsze- doświadczyłem miłości, którą mi podarowała… A teraz musiałem się z nią pożegnać…
Padał śnieg- to taki zimny odpowiednik deszczu, sprawiający że zimą niebo też może płakać. Niebo było zasnute gęstymi chmurami. Tylko miejscami ziemia była oświetlona przez niewielkie promienie słońca, którym jakimś cudem udało się przedostać przez grube warstwy ciemnych obłoków. Jak na 12 w południe było bardzo ciemno i ponuro. Pogoda wspaniale odzwierciedlała nasze nastroje. Mój umysł był zamroczony niezliczoną liczbą tabletek na ból głowy, leków na uspokojenie z dodatkiem alkoholu który jeszcze nie zdążył wyparować i sporą ilością kawy, ale to tylko dzięki tej mieszance byłem w stanie tu przyjść. W innym razie na pewno leżałbym w łóżku odsypiając swoje libacje lub użalając się nad swoim nędznym, niekompletnym życiem. To właśnie tak spędziłem ostatnie dni -pijąc do upadłego, a później leżąc w łóżku, tępo wpatrując się w sufit i płacząc, podczas gdy alkohol powoli opuszczał moje ciało. Mimo protestów,  prawie nigdy nie byłem sam. Zawsze mogłem liczyć na towarzystwo któregoś z moich przyjaciół, którzy zazwyczaj próbowali mnie pocieszać, ale ja i tak czułem się samotny, a ich starania nie przynosiły żadnych efektów… Żółwim tempem przechodziliśmy z kaplicy w której odbyły się wszystkie dołujące uroczystości pogrzebowe, na pobliski pokryty śniegiem sięgającym kostek cmentarz. Wiki mocno przytrzymywała mnie w łokciu, a ja byłem pewny, że gdyby nie jej uścisk, na pewno zwróciłbym się na pięcie i zwiał gdzie pieprz rośnie, byle jak najdalej stąd. Drugą wolną ręką ściskała dłoń swojego męża, który na ramieniu trzymał ich trzyletniego syna. Dlaczego oni mogą być szczęśliwi? A ja nie ? Dlaczego oni nadal są kochającą się rodziną podczas gdy ja nie mam już nikogo kogo mógłbym kochać…  kogoś kogo chciałbym kochać? Dlaczego to ja zostałem sam, a oni nadal mają siebie nawzajem? To niesprawiedliwe…- od razu skarciłem się za te potworne myśli i w całkowitej ciszy podążałem dalej z tym smętnym korowodem, bo nie było żadnych słów, których mógłbym w tamtej chwili użyć.  W jednej dłoni trzymałem bukiet ulubionych kwiatów Hany, a w drugiej wilgotną i wymiętą chusteczkę, oraz parasol rozpostarty nad całą naszą czwórką.  Wszyscy byliśmy otępiali, milczący i smętni. Nawet mój zazwyczaj pełny energii chrześniak trzymał głowę spuszczoną ma ramię taty wpatrując się w odciski butów, które pozostawiliśmy za sobą na wilgotnym śniegu. Wydawało mi się, że świat ogranicza się tylko do mojej osoby, choć przecież zdawałem sobie sprawę z obecności tłumu otaczających mnie osób. Nikt jednak nie mógł czuć tego, co ja, a byłem gotowy oddać wszystko, by nie czuć już nic i po prostu odejść razem z nią. Na cmentarzu uzbierała się spora grupa ludzi, ale nie zwracałem na nich najmniejszej uwagi. Ignorowałem ich smętne, współczujące spojrzenia, wyciągnięte dłonie, bezsensowne słowa pocieszenia i kondolencje. Wiki puściła mnie na chwilę, żeby zabrać od męża płaczącego synka- jak widać i jemu udzieliła się atmosfera tego miejsca- a ja nawet nie zauważyłem kiedy dołączył do nas Seba, który od razu zastąpił rudowłosą koleżankę w pełnieniu roli mojej podpory, a raczej niańki. 
- Dobrze się czujesz?- zapytał spoglądając na mnie z takim współczuciem jakby patrzał ma biedne, ranne, powoli konające zwierzę. Nie odpowiedziałem mu na to pytanie, bo nie istniała na nie żadna poprawna odpowiedź. Miałem wrażenie, że moje serce pęka i uznałem, to za dobry znak, bo gdybym teraz umarł, nie musiałbym już  dłużej cierpieć…
-Przyszło wiele ludzi – Stwierdziłem unikając odpowiedzi na pytanie, jednocześnie umiejętnie zmieniając temat. Seba na moje słowa rozejrzał się dookoła, starając się zliczyć otaczający nas tłum, po czym spojrzeniem wrócił do mnie.
-Bo wielu ją kochało… była wspaniałym człowiekiem – odparł, a ja bez ani chwili zastanowienia  czy zawahania od razu mogłem się w pełni z nim zgodzić, gdyż moja Hana była najwspanialszą i najlepszą istotą chodząca po tym beznadziejnym świecie. Jej serce było pełne miłości i dobroci, której innym tak bardzo brakowało… Każdy mógł zawsze liczyć na jej pomoc i wsparcie, a w swoją pracę wkładała całą siebie i to sprawiało, że pacjentki ją uwielbiały… Uratowała wiele żyć, ale także z jej pomocą powstało wiele nowych, które także pomagała sprowadzić na ten świat… Nie zasłużyła na tak szybką śmierć i to jeszcze w taki sposób… Była na to za dobra, za idealna o zbyt dobrym sercu…
Stanęliśmy w miejscu, w odległości kilku kroków od wielkiej dziury, w której za kilka minut już na zawsze miała spocząć moja ukochana i nieznacznie się nad nią pochylając. Prowadzący ceremonię człowiek coś mówił, ale nie docierały do mnie żadne jego słowa, nie potrafiłem złapać ich sensu… może dlatego że moje życie już dawno go straciło. Zbliżyłem się do trumny aby móc po raz ostatni ją zobaczyć- moją Hanę  Mężczyźni w czarnych garniturach otworzyli przede mną drewniane wieko, a ludzie za nami nieco się odsunęli jakby chcieli dać mi nieco przestrzeni, abym mógł się spokojnie pożegnać. „ Cóż za dobroduszność” pomyślałem z przekąsem… Teraz staliśmy już tyko w dwójkę- ja oraz Sebastian który odsunął się o krok dając mi nieco prywatności.  Nie czułem się na to gotowy, ale wiedziałem, że to już ten moment.  Zacisnąłem mocno pięści, jednocześnie paznokciami wbijając się w skórę aż do krwi i walcząc z sobą, żeby się nie rozpłakać, a dopiero potem dotarło do mnie, że to bezsensowne, bo mam do tego pełne prawo. Dziś pełnoprawnie mogłem pozwolić sobie na okazanie słabości… Z trudem podniosłem wzrok, żeby móc po raz ostatni na nią spojrzeć… Wyglądała jakby spała, to była pierwsza myśl, jaka pojawiła się w mojej głowie, gdy ją zobaczyłem. Była taka niewinna i spokojna. Jej twarz była bardzo blada i kolorem przypominała otaczający nas dookoła śnieg, ale nadal wydawała się pełna blasku i życia. Najdelikatniej jak tylko potrafiłem odgarnąłem kosmyk z jej czoła, który niesfornie na nie odpadł, a po moich policzkach popłynęły duże, ciepłe łzy. Otwórz oczy, prosiłem ją w myślach. Weź oddech. Uśmiechnij się do mnie jak zawsze. Powiedz że się wyspałaś, więc możesz już wstać. Mimo wszelkich próśb ona nadal pozostawała nieruchoma, jakby postanowiła zignorować wszelkie moje błagania. Od zawsze bardzo uparta.
- Pożegnaj się z nią.- wyszeptała Wiki, która nawet nie wiadomo skąd pojawiła się tuż obok mnie. Pokiwałem jedynie głową na znak zgody, bo przez zaciśnięte gardło nie potrafiłem wydusić ani słowa. To wystarczyło, aby kobieta położyła mi dłoń na ramieniu chcąc dodać mi w ten sposób otuchy, a następnie cofnęła się o krok w tył znów zostawiając mnie tam samego. Nachyliłem się nad trumną, szukając drobnej dłoni mojej ukochanej. Byłą taka zimna - pewnie zmarzła na tym chłodzie- pomyślałem, więc od razu uniosłem ją nieznacznie do góry i zacząłem na nią dmuchać, chcąc ją nieco ogrzać. Dopiero później dotarło do mnie że to bezsensowne, przecież ona już nic nie czuje. Położyłem drugą, wolną rękę na jej policzku i trzymałem tam przez dłuższą chwilę. Chciałem jej coś powiedzieć, ale nie miałem pojęcia co. Nie chciałem żeby nasze pożegnanie tak wyglądało, więc zebrałem się w  sobie i wyszeptałem.- Do widzenia, kochanie-. Zdając sobie sprawę że mówię to i widzę ją już po raz ostatni. Pod eskortą Sebastiana i Wiktorii odszedłem od drewnianej skrzynki z ciałem mojej żony. Usłyszałem trzask zamykanej trumny, a kolana momentalnie się pode mną ugięły. Chciałem powiedzieć, żeby tego nie robili, bo wtedy nie będzie miała czym oddychać. Udusi się. Byłem już gotów to wykrzyczeć, kiedy przypominałem sobie że i tak już nigdy nie nabierze do ust powietrza. Nigdy się nie uśmiechnie. Jej serce już nigdy nie zabije, a ona już nigdy się nie obudzi… Stałem nieruchomo, wpatrując się w dębową trumnę ozdobioną srebrnymi dodatkami, która  powoli znikała pod warstwą piachu, śniegu i kamieni. Ten widok rozdzierał mi serce jeszcze bardziej, co wydawało mi się niemożliwe. Wszyscy dookoła płakali, choć tak naprawdę prawie jej nie znali. Byli tylko jej współpracownikami lub kolegami. Nikt poza mną i garstką osób z którymi była naprawdę blisko nie miał do tego prawa, a jednak nie zaprzestawał tej czynności. Kiedy zakryto jej grób ciężką, marmurową płytą, dotarło do mnie że nie mam już żony. Zostałem całkiem sam. Nie mam już nikogo dla kogo mógłbym dalej żyć….

Dziś nieco krócej i dość łzawo, mam nadzieje, że mimo wszystko wam się podoba :)
Komentujcie i udostępniajcie :D


6 komentarzy:

  1. Boże poppłakałam się. Częśc jak zawsze genialna. Czekam z niecierpliwością do kolejnego piątku. Mam nadzieję że Piotr sie po tym pozbiera,jednak wiem że będzie mu bardzo trudno. wiem co czuje :( płacze razem z nim :'(

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze nigdy tak nie płakałam, czytając opowiadanie jak dzisiaj :( Jest mi naprawdę strasznie przykro, czekam z niecierpliwością na następną część!

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak myślałam, że jedna z części będzie opisywać pogrzeb Hany :c
    Jak zwykle genialnie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Czuje jakbym była obecna na pogrzebie, jakbym wszystko widziała swoimi oczami! Uwielbiam Twój styl pisania ♡

    OdpowiedzUsuń
  5. A co z ich córeczką? Czemu Piotr ciągle powtarza że został sam? Taka mała istotka wciąż na niego czeka :c

    OdpowiedzUsuń
  6. Od samego początku aż chce się płakać! Zazdroszczę takiego cudownego talentu pisarskiego ;*

    OdpowiedzUsuń