piątek, 25 stycznia 2019

Maybe you're right cz.10 -One step to self-destruction


Nie mam nikogo. Moja żona nie żyje. Jestem sam.- na ten napływ okropnych informacji najpierw zareagowało moje ciało, jeszcze zanim włączył się rozum i zdążył wszystko przeanalizować. Wstałem z miejsca, nie zwracając uwagi na nogi które trzęsły się jak galareta i ruszyłem po trawniku przed budynkiem, prosto ku rozpościerającej się dalej ciemności. Słyszałem jak Wiki z oddali nawoływała mnie po imieniu, ale ignorowałem ją. Nie chciałem jej towarzystwa. W tamtej chwili pozwoliłem sobie nie myśleć  nawet o tych, których jeszcze mam, tylko pędziłem dalej przed siebie myśląc tylko i wyłącznie o sobie. W jednej chwili stałem się egoistą, nie było nic w tym trudnego skoro w tamtym momencie nie miałem nikogo prócz siebie.  Maszerowałem przed siebie czując na wilgotnej skórze ze gwałtowny podmuch lodowatego wiatru. Było mi zimno, ale mimo to nie zwolniłem. Dokąd?  Dokąd iść? W kółko zadawałem sobie to jedno proste pytanie, na które niemalże od razu odpowiedziałem.  Do baru, to jasne. Muszę wyłączyć myśli i zagłuszyć ból, a to najprostsza z dróg. Po kilkudziesięcio minutowej tułaczce w końcu dotarłem do celu. Właśnie miałem wchodzić do środka, kiedy przypomniało mi się, w jak fatalnej jestem sytuacji i co się stało. Nie miałem ochoty na niczyje towarzystwo, wolałem pozostać w swojej samotności. Chwiejnym krokiem wycofałem się kompletnie zadyszany, odwróciłem się na pięcie i znowu pognałem przed siebie. Straciłem kontakt z rzeczywistością do czasu, gdy w końcu dotarło do mnie, że tkwię pod sklepem monopolowym.  Byłem kompletnie zmarznięty i przemoczony, ledwo łapałem dech po długiej przechadzce. Bez zastanowienia wgramoliłem się do środka, kupiłem największą butelkę wódki na jaką tylko było mnie stać i równie szybko co wszedłem, opuściłem sklep. Znów pędziłem przed siebie, nie zwracając uwagi na otaczający mnie świat.  Kilkaset metrów od sklepu otworzyłem butelkę, duszkiem spijając  z niej kilka solidnych łyków, po których od razu zacząłem się krztusić. Mimo iż napój był ohydny nie zaprzestałem spożywania go, powoli rozchodzące się po moim organizmie ciepło sprawiało mi przyjemność, a niewielkie zawroty głowy pomagały mi na chwilę zapomnieć o cierpieniu. Zrobiłem kolejny krok naprzód i nieznacznie się zachwiałem, przed oczami zrobiło mi się ciemno, przez co musiałem na chwilę się zatrzymać chwytając się przy tym jakiegoś słupka stojącego nieopodal. Dopiero po kilku minutach doszedłem do siebie. Znów ruszyłem naprzód. Czułem jak cieknie mi z oczu i z nosa. Na szczęście trunek rozpalił mnie od środka i bardzo mi się to podobało, a wszechogarniający chłód stał się mniej dokuczliwy. A ja znów straciłem panowanie nad sobą. Odzyskałem świadomość, dopiero gdy chwiejnym krokiem krążyłem po klatce schodowej w poszukiwaniu swojego mieszkania. Jak mi się udało tutaj dostać? Która godzina ?- w kółko zadawałem sobie te dwa pytania, ale na żadne z nich nie znałem odpowiedzi. Po omacku, podtrzymując się – a tak właściwie uwieszając się – poręczy,  wdrapałem się po schodach. Na oślep błąkałem się po budynku, aż zauważyłem drzwi swojego mieszkania. Z ostatkiem sił stałem na nogach. Świat mi wirował. Alkohol skutecznie odebrał mi stabilność. Klepiąc się po kieszeniach szukałem kluczy, po czym znalazłszy je wyciągnąłem z tylnej kieszeni spodni i zaciskając w skupieniu usta w cienką linię próbowałem nimi trafić do zamka, lecz jakoś opornie mi to szło. Gratulacje Gawryło, jesteś kompletnie zalany- zaśmiałem się z siebie w myślach. Dopiero po dobrych kilku minutach udało mi się wejść do domu. Zataczając się maszerowałem „prosto” do sypialni, a gdy już z pomocą ścian służących za oparcie udało mi się tam dotrzeć bez zastanowienia rzuciłem się na łóżko. Skuliłem się na boku i bezsensownie wlepiłem wzrok w szybę, wpatrując się w szary widok za oknem. Po kilkunastu długich minutach znudziłem się bezczynnym leżeniem, więc postanowiłem wstać. Ze względu na dość mocny stan upojenia udało mi się to dopiero za którymś razem i tylko dlatego że biorąc zamach dzięki któremu miałem znaleźć się w pozycji siedzącej, zsunąłem się z łóżka i wylądowałem na kolanach oparty o jego ramę, a stamtąd było już łatwo dźwignąć się do pionu. Chwiejnym, powolnym i niepewnym krokiem, po łuku dotarłem do kuchni. Tam znów zacząłem pić, bo wedle mojej logiki skoro jeszcze jako tako stałem na nogach i kontaktowałem, a butelka nie była zupełnie pusta to znaczy, że wypiłem zdecydowanie za mało…  Jestem żałosny- powiedziałem do siebie biorąc kolejny łyk wódki… Siedziałem sam przy kuchennym stole, pijany jak bela, z na wpół opróżnioną butelką alkoholu w jednej dłoni i kieliszkiem w drugiej. Głowa wesoło sobie dyndała zupełnie jakby moje mięśnie nie potrafiły jej utrzymać w jednej pozycji. Byłem wesoły i rozluźniony, dobrze czułem się w tym stanie, dlatego dla podtrzymania efektu wypiłem kolejny kieliszek, po którym od razu poczułem jak moje powieki robią się coraz to cięższe. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Obudziło mnie donośne pukanie do drzwi. Miałem zamiar je ignorować i nie przerywać sobie drzemki, jednak gdy ponowiło się z jeszcze większą siłą, nie miałem wyjścia i musiałem iść otworzyć.  Wstałem z krzesła, prawie je przy tym przewracając i chybotliwym krokiem trzymając butelkę w dłoni popełzłem do drzwi. Bez namysłu – a raczej z lenistwa, gdyż nie chciało mi się wyglądać przez wizjer- otworzyłem je, a moim oczom ukazała się Wiki, która od razu chwyciła mnie w objęcia, chroniąc przed upadkiem.
-Piotr upiłeś się – Stwierdza na wstępie, pomijając wszelkie powitania, a jej głos był aż nadto ostry i pełen irytacji.
-Nie –Od razu zaprzeczyłem, a z mojego tonu można było wywnioskować iż jestem wyraźne oburzony tym oskarżeniem. Jednak nie byłem pewny czy Consalida zrozumiała nawet tak krótki komunikat gdyż strasznie bełkotałem i mnie samemu było ciężko cokolwiek zrozumieć. Trudno było mi się skupić, nawet na najprostszych czynnościach, a wódka co rusz wylewała mi się z butelki i zalewa tył jej kurtki, ale ona chyba nie zwraca na to najmniejszej uwagi.
- Jak to nie? Przecież widzę- Ciągnęła temat a w jej głosie przebłyskiwała bezradność wymieszana z wyraźnym zawodem- Właź do środka- powiedziała jednocześnie popychając mnie do wnętrza mojego mieszkania. Nie czując konieczności spełnienia jej rozkazu postanowiłem stawić jej opór. Ona także postanowiła się nie poddawać, i usilnie umieścić mnie z powrotem w mieszkaniu. Przez te całe przepychanki, straciłem równowagę. Zachwialiśmy się razem z trudem ratując się przed upadkiem, jednak gdy usilnie próbowałem odzyskać pion  dostrzegłem przez jej ramię sąsiadkę stojącą w progu swojego mieszkania, najwidoczniej zaintrygowaną i zaniepokojoną hałasami dobiegającymi z korytarza. Jak zawsze ciekawska. Nie cierpiałem tej wścibskiej francy. Dla rozrywki postanowiłem nie ignorować jej obecności.
-Witam szanowną sąsiadkę- krzyknąłem z przekąsem machając przy tym do niej entuzjastycznie, jednocześnie czując jak ponownie tracę władzę w nogach, które miękną niczym żelki, a gdyby nie podtrzymująca mnie Consalida pewnie już bym leżał na podłodze. Po moich słowach ta momentalnie odwróciła się za siebie  i zawstydzona spojrzała na sąsiadkę.
-Przepraszam, kolega jest pijany- Momentalnie zaczęła się tłumaczyć z udawaną skruchą w głosie, najwidoczniej zażenowana moim zachowaniem. Jej policzki nabrały barwę purpury biskupiej utwierdzając mnie w tym przekonaniu. -Wchodź- podniosła głos najwidoczniej nie mając zamiaru już dłużej się ze mną  „cackać” a po tych słowach niemal wepchnęła mnie do mieszkania, jednym kopnięciem zamykając za nami drzwi które zamknęły się z trzaskiem .
- Możesz mi to oddać?- powiedziała głośno i stanowczo, ewidentnie już wkurzona moim zachowaniem, ruchem głowy wskazując na wpół opróżnioną butelkę, którą w dalszym ciągu trzymałem w ręce, a raczej bardziej pod pachą.
-Mogę, ale nie chcę- odpowiedziałem ze śmiechem jednocześnie obejmując butelkę i ciągnąc z niej kolejny łyk, po którym ponownie ugięły się pode mną nogi. Wiktoria w ostatniej chwili mnie złapała i znów podtrzymała, co sprawiło jej niemały kłopot. Po kilku sekundach alkohol obiegł już cały mój organizm, odbierając mi tym rozum, a w ostatnim przebłysku świadomości usłyszałem brzęk butelki, która rozbiła się na podłodze, a potem poczułem tylko potworny ból całego ciała. Urwał mi się film. Nic dziwnego, skoro kompletnie straciłem kontrolę nad ilością wypitego trunku.
Gdy się obudziłem z trudem udało mi się dobiec do łazienki, żeby zdążyć przed wielkim powrotem alkoholu. Kiedy się objawił, palił tak samo jak wtedy, gdy we mnie znikał, ale smakował dwa razy gorzej. Kiedy po kilkunastu minutach umierania przy desce klozetowej skończyłem wymiotować byłem kompletnie roztrzęsiony i zlany potem, a przełyk palił mnie tak bardzo, że od razu pożałowałem swojego występku, ale pomimo nieprzyjemnych dolegliwości byłem zadowolony że przynajmniej udało mi się usunąć z organizmu większość otumaniającego paskudztwa. Niestety i  tak sporo alkoholu przeniknęło do krwiobiegu, co skutkowało silnym łupaniem w głowie, wyschniętym na wiór językiem oraz palącym bólem żołądka. Chwiejnym krokiem wszedłem pod prysznic, odkręciłem kurek i przez minutę stałem w strumieniach ciepłego deszczu, zanim dotarło do mnie, że jestem w koszulce  i bokserkach. Wiki na pewno ściągnęła ze mnie brudne ubranie i dopilnowała, abym bezpiecznie trafił do łóżka. Nieporadnie ściągnąłem z siebie pozostałe na mnie ubranie i  cisnąłem mokrą odzieżą do umywalki stojącej nieopodal kabiny. Oparłem głowę o ścianę kabiny i wylałem na nią pierwszy lepszy szampon do włosów, który wpadł mi w dłonie. Pech chciał, że był to cynamonowo- waniliowy słodko pachnący szampon Hany... sam zapach kosmetyku sprawił iż wspomnienia wróciły a mnie znów zakuło w sercu, a oczy wypełniły łzy,  nałożyłem odrobinę na głowę, a on tworząc puszystą pianę zaczął z niej ściekać po moim ciele,  a ja poczułem piekący ból tuż przy lewej skroni, gdy mydliny leniwie spłynęły przez moje czoło. Przejechałem dłonią po miejscu w którym odczuwałem ból, a pod palcami wyczułem niewielki zgrubienie i kilka klujących nitek -zapewne szwów- równomierne założonych w miejscu skaleczenia.  Jak przez mgłę przypomniałem sobie, że poprzedniej nocy rozbiłem butelkę i rozjeżdżając się na kawałkach szkła wywróciłem się głową uderzając o pobliską komodę rozcinając się o jej kant. Po kąpieli otuliłem się niewielkim ręcznikiem, ruszyłem z powrotem do łóżka i wpełzłem pod ciepłą kołdrę. Słysząc kroki dobiegające z przedpokoju od razu zakryłem się nią jeszcze szczelniej. Nie byłem jeszcze gotowy na spotkanie z Consalidą, więc postanowiłem udawać że śpię. Wiedziałem że i tak się nie wymigam od rozmowy, która zapewne mnie czekała, ale wolałem przełożyć ją na wiele później. Kroki stały się jeszcze głośniejsze i dobiegały z coraz to mniejszej odległości. Gdy nagle ucichły, w pokoju rozbrzmiał dźwięczny i donośny głos rudej.
-Nie udawaj, wiem że już wstałeś- Jej ton głosu był aż nadto surowy, jak na mój wybryk zaważywszy na okoliczności w jakich się go dopuściłem, wymiar kary powinien być łagodniejszy, a nawet powinienem dostać ułaskawienie... Przejrzała mnie na wstępie, więc nawet  nie było sensu w dalszym udawaniu że śpię.  Wyprostowałem się z wysiłkiem przygotowując  się do przy tym do rozmowy.  Stała w progu sypialni, z herbatą i grzankami na tacy, a na jej twarzy malowała się troska i wyraźna złość względem mojej skromnej osoby. Otworzyłem  usta, żeby na wstępie zabłysnąć jakimś żenującym i mało zabawnym dowcipem w stylu Sebastiana na rozluźnienie napiętych stosunków, jednak zamiast tego po prostu wybuchłem płaczem. Taki jestem silny i męski.Wiki od razu litując się nade mną przysiadła na skraju łóżka i zagarnęła mnie w swoje ramiona, wcześniej odstawiając posiłek na szafkę nocną. Przemawiała do mnie kojącym głosem pocieszające słowa i czekała, aż całkiem się wypłaczę. Dopiero po ponad godzinie się ogarnąłem.  Gdy już się uspokoiłem i za jej namową zjadłem posiłek opuściła pokój, a ja zmęczony tym wszystkim znowu zasnąłem. Kiedy ponownie się obudziłem, było już późne popołudnie. Na nocnym stoliku czekała na mnie szklanka wody, którą wypiłem duszkiem. Nadal łupało mnie w głowie i czułem przykry ciężar w brzuchu, ale byłem w zdecydowanie lepszej formie niż te kilka godzin wcześniej. Wstałem, ubrałem się i wyszedłem z sypialni, lekko zażenowany własną reakcją na informacje związane ze śmiercią żony, swoją nieobliczalną ucieczką, samotną libacją alkoholową i płaczem.  Zważywszy na okoliczności, miałem chyba prawo do jednodniowej niedyspozycji, ale mimo to było mi wstyd. Na szczęście nikogo nie było w mieszkaniu, Wiktoria najwidoczniej musiała wracać rodziny. Wiedziałem że teraz powinienem być przy córce której stan- jak wspomniała wcześniej Wiki-  się pogorszył, ale nie miałem na to ochoty. Po śmierci Hany, mała przestała mnie interesować. Zjadłem szybko jabłko i nie mając nic lepszego do roboty wróciłem do łóżka. Gdy tylko zamknąłem oczy zaczęły mnie nękać niepokojące sny. Wciąż śniłem o Hanie, jej śmierci i wypadku. Kilkukrotnie tej nocy budziłem się z wrzaskiem. Następnego dnia jak gdyby nigdy nic, mimo protestów Stefana i wielu innych osób wróciłem do pracy -mając świadomość, że tylko tak uda mi się chodź na chwilę o tym wszystkim zapomnieć- i zostałem w niej na kolejne 48 godzin, jednak ani razu nie zajrzałem do córki. Gdy wróciłem do domu nie mogłem spać, a gdy na choć krótką chwilę zmrużyłem oczy męczyły mnie koszmary i momentalnie się wybudzałem. Smutki postanowiłem zalewać alkoholem-wiem że to nie jest dobra droga- ale na tamtą chwilę jedyna skuteczna. Dzięki butelce wódki byłem szczęśliwszy i zapominałem o zmartwieniach… Tak mijały mi kolejne dni a ja coraz bardziej się staczałem. W przeciągu zaledwie tygodnia stałem się wrakiem samego siebie. Powoli dążyłem do samozagłady…


Dzisiaj nieco wcześniej :D
Komentujcie i udostępniajcie ;)

7 komentarzy:

  1. Co za miła niespodzianka :3 strasznie szkoda mi Piotra i tego, że całkowicie odciął się od własnej córki :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Piszesz tak pięknie, płaczę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieję, że malutkiej nic się nie stanie :c

    OdpowiedzUsuń
  4. Mega mi przykro, że Piotr zerwał kontakt z córeczką, mam nadzieję, że szybciutko się to zmieni! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Strasznie mi smutno czytając kolejne części:c mam nadzieję, że z czasem będzie lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
  6. część jak zawsze mega. Łzy mi lecą ciągle. Mam nadzije, że Piotr sie ogarnie .

    OdpowiedzUsuń
  7. Dawno nie czytałam,aż tak smutnego opowiadania, w końcu opartego na prawdziwym życiu.

    OdpowiedzUsuń