Nie mam nikogo. Moja żona nie żyje.
Jestem sam.- na ten napływ okropnych informacji najpierw zareagowało moje
ciało, jeszcze zanim włączył się rozum i zdążył wszystko przeanalizować. Wstałem
z miejsca, nie zwracając uwagi na nogi które trzęsły się jak galareta i ruszyłem
po trawniku przed budynkiem, prosto ku rozpościerającej się dalej ciemności.
Słyszałem jak Wiki z oddali nawoływała mnie po imieniu, ale ignorowałem ją. Nie
chciałem jej towarzystwa. W tamtej chwili pozwoliłem sobie nie myśleć nawet o tych, których jeszcze mam, tylko
pędziłem dalej przed siebie myśląc tylko i wyłącznie o sobie. W jednej chwili
stałem się egoistą, nie było nic w tym trudnego skoro w tamtym momencie nie
miałem nikogo prócz siebie. Maszerowałem
przed siebie czując na wilgotnej skórze ze gwałtowny podmuch lodowatego wiatru.
Było mi zimno, ale mimo to nie zwolniłem. Dokąd? Dokąd iść? W kółko zadawałem sobie to jedno
proste pytanie, na które niemalże od razu odpowiedziałem. Do baru, to jasne. Muszę wyłączyć myśli i
zagłuszyć ból, a to najprostsza z dróg. Po kilkudziesięcio minutowej tułaczce
w końcu dotarłem do celu. Właśnie miałem wchodzić do środka, kiedy przypomniało
mi się, w jak fatalnej jestem sytuacji i co się stało. Nie miałem ochoty na
niczyje towarzystwo, wolałem pozostać w swojej samotności. Chwiejnym krokiem
wycofałem się kompletnie zadyszany, odwróciłem się na pięcie i znowu pognałem przed
siebie. Straciłem kontakt z rzeczywistością do czasu, gdy w końcu dotarło do
mnie, że tkwię pod sklepem monopolowym. Byłem
kompletnie zmarznięty i przemoczony, ledwo łapałem dech po długiej przechadzce.
Bez zastanowienia wgramoliłem się do środka, kupiłem największą butelkę wódki
na jaką tylko było mnie stać i równie szybko co wszedłem, opuściłem sklep. Znów
pędziłem przed siebie, nie zwracając uwagi na otaczający mnie świat. Kilkaset metrów od sklepu otworzyłem butelkę,
duszkiem spijając z niej kilka solidnych
łyków, po których od razu zacząłem się krztusić. Mimo iż napój był ohydny nie
zaprzestałem spożywania go, powoli rozchodzące się po moim organizmie ciepło
sprawiało mi przyjemność, a niewielkie zawroty głowy pomagały mi na chwilę
zapomnieć o cierpieniu. Zrobiłem kolejny krok naprzód i nieznacznie się
zachwiałem, przed oczami zrobiło mi się ciemno, przez co musiałem na chwilę się
zatrzymać chwytając się przy tym jakiegoś słupka stojącego nieopodal. Dopiero
po kilku minutach doszedłem do siebie. Znów ruszyłem naprzód. Czułem jak
cieknie mi z oczu i z nosa. Na szczęście trunek rozpalił mnie od środka i bardzo
mi się to podobało, a wszechogarniający chłód stał się mniej dokuczliwy. A ja
znów straciłem panowanie nad sobą. Odzyskałem świadomość, dopiero gdy
chwiejnym krokiem krążyłem po klatce schodowej w poszukiwaniu swojego
mieszkania. Jak mi się udało tutaj dostać? Która godzina ?- w kółko zadawałem
sobie te dwa pytania, ale na żadne z nich nie znałem odpowiedzi. Po omacku,
podtrzymując się – a tak właściwie uwieszając się – poręczy, wdrapałem się po schodach. Na oślep błąkałem
się po budynku, aż zauważyłem drzwi swojego mieszkania. Z ostatkiem sił stałem
na nogach. Świat mi wirował. Alkohol skutecznie odebrał mi stabilność. Klepiąc
się po kieszeniach szukałem kluczy, po czym znalazłszy je wyciągnąłem z tylnej kieszeni
spodni i zaciskając w skupieniu usta w cienką linię próbowałem nimi trafić do
zamka, lecz jakoś opornie mi to szło. Gratulacje Gawryło, jesteś kompletnie
zalany- zaśmiałem się z siebie w myślach. Dopiero po dobrych kilku minutach udało
mi się wejść do domu. Zataczając się maszerowałem „prosto” do sypialni, a gdy
już z pomocą ścian służących za oparcie udało mi się tam dotrzeć bez
zastanowienia rzuciłem się na łóżko. Skuliłem się na boku i bezsensownie
wlepiłem wzrok w szybę, wpatrując się w szary widok za oknem. Po kilkunastu długich minutach znudziłem
się bezczynnym leżeniem, więc postanowiłem wstać. Ze względu na dość mocny
stan upojenia udało mi się to dopiero za którymś razem i tylko dlatego że
biorąc zamach dzięki któremu miałem znaleźć się w pozycji siedzącej, zsunąłem
się z łóżka i wylądowałem na kolanach oparty o jego ramę, a stamtąd było już
łatwo dźwignąć się do pionu. Chwiejnym, powolnym i niepewnym krokiem, po łuku
dotarłem do kuchni. Tam znów zacząłem pić, bo wedle mojej logiki skoro jeszcze
jako tako stałem na nogach i kontaktowałem, a butelka nie była zupełnie pusta to znaczy, że wypiłem zdecydowanie za mało… Jestem żałosny- powiedziałem do siebie biorąc
kolejny łyk wódki… Siedziałem sam przy kuchennym stole,
pijany jak bela, z na wpół opróżnioną butelką alkoholu w jednej dłoni i
kieliszkiem w drugiej. Głowa wesoło sobie dyndała zupełnie jakby moje mięśnie
nie potrafiły jej utrzymać w jednej pozycji. Byłem wesoły i rozluźniony, dobrze
czułem się w tym stanie, dlatego dla podtrzymania efektu wypiłem kolejny
kieliszek, po którym od razu poczułem jak moje powieki robią się coraz to
cięższe. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Obudziło mnie donośne pukanie do
drzwi. Miałem zamiar je ignorować i nie przerywać sobie drzemki, jednak gdy
ponowiło się z jeszcze większą siłą, nie miałem wyjścia i musiałem iść
otworzyć. Wstałem z krzesła,
prawie je przy tym przewracając i chybotliwym krokiem trzymając butelkę w
dłoni popełzłem do drzwi. Bez namysłu – a raczej z lenistwa, gdyż nie chciało
mi się wyglądać przez wizjer- otworzyłem je, a moim oczom ukazała się Wiki,
która od razu chwyciła mnie w objęcia, chroniąc przed upadkiem.
-Piotr upiłeś się – Stwierdza na wstępie, pomijając wszelkie powitania, a jej głos był aż nadto ostry i pełen irytacji.
-Nie –Od razu zaprzeczyłem, a z
mojego tonu można było wywnioskować iż jestem wyraźne oburzony tym oskarżeniem.
Jednak nie byłem pewny czy Consalida zrozumiała nawet tak krótki komunikat gdyż
strasznie bełkotałem i mnie samemu było ciężko cokolwiek zrozumieć. Trudno było mi się skupić, nawet na najprostszych
czynnościach, a wódka co rusz wylewała mi się z butelki i zalewa tył jej
kurtki, ale ona chyba nie zwraca na to najmniejszej uwagi.
- Jak to nie? Przecież widzę- Ciągnęła
temat a w jej głosie przebłyskiwała bezradność wymieszana z wyraźnym zawodem-
Właź do środka- powiedziała jednocześnie popychając mnie do wnętrza mojego
mieszkania. Nie czując konieczności spełnienia jej rozkazu postanowiłem stawić
jej opór. Ona także postanowiła się nie poddawać, i usilnie umieścić mnie z powrotem w mieszkaniu. Przez te całe przepychanki, straciłem równowagę. Zachwialiśmy się razem z trudem ratując się przed upadkiem, jednak
gdy usilnie próbowałem odzyskać pion
dostrzegłem przez jej ramię sąsiadkę stojącą w progu swojego mieszkania, najwidoczniej zaintrygowaną i zaniepokojoną hałasami dobiegającymi z korytarza.
Jak zawsze ciekawska. Nie cierpiałem tej wścibskiej francy. Dla rozrywki
postanowiłem nie ignorować jej obecności.
-Witam szanowną sąsiadkę- krzyknąłem
z przekąsem machając przy tym do niej entuzjastycznie, jednocześnie czując jak ponownie tracę władzę w
nogach, które miękną niczym żelki, a gdyby nie podtrzymująca mnie Consalida pewnie już bym leżał na podłodze. Po moich
słowach ta momentalnie odwróciła się za siebie i zawstydzona spojrzała na sąsiadkę.
-Przepraszam, kolega jest pijany- Momentalnie
zaczęła się tłumaczyć z udawaną skruchą w głosie, najwidoczniej zażenowana moim
zachowaniem. Jej policzki nabrały barwę purpury biskupiej utwierdzając mnie w tym przekonaniu. -Wchodź- podniosła głos najwidoczniej nie mając zamiaru
już dłużej się ze mną „cackać” a po tych
słowach niemal wepchnęła mnie do mieszkania, jednym kopnięciem zamykając za nami drzwi które zamknęły się z trzaskiem .
- Możesz mi to oddać?- powiedziała
głośno i stanowczo, ewidentnie już wkurzona moim zachowaniem, ruchem głowy wskazując na wpół opróżnioną butelkę, którą w dalszym ciągu trzymałem
w ręce, a raczej bardziej pod pachą.
-Mogę, ale nie chcę- odpowiedziałem
ze śmiechem jednocześnie obejmując butelkę i ciągnąc z niej kolejny łyk, po
którym ponownie ugięły się pode mną nogi. Wiktoria w ostatniej chwili mnie złapała
i znów podtrzymała, co sprawiło jej niemały kłopot. Po kilku sekundach alkohol obiegł już cały mój organizm, odbierając mi tym rozum, a w ostatnim przebłysku świadomości usłyszałem brzęk
butelki, która rozbiła się na podłodze, a potem poczułem tylko potworny ból całego
ciała. Urwał mi się film. Nic dziwnego, skoro kompletnie straciłem kontrolę nad
ilością wypitego trunku.
Gdy się obudziłem z trudem udało mi
się dobiec do łazienki, żeby zdążyć przed wielkim powrotem alkoholu. Kiedy się
objawił, palił tak samo jak wtedy, gdy we mnie znikał, ale smakował dwa razy
gorzej. Kiedy po kilkunastu minutach umierania przy desce klozetowej skończyłem
wymiotować byłem kompletnie roztrzęsiony i zlany potem, a przełyk palił mnie tak bardzo, że od razu pożałowałem swojego występku, ale pomimo nieprzyjemnych dolegliwości byłem zadowolony że
przynajmniej udało mi się usunąć z organizmu większość otumaniającego
paskudztwa. Niestety i tak sporo
alkoholu przeniknęło do krwiobiegu, co skutkowało silnym łupaniem w głowie,
wyschniętym na wiór językiem oraz palącym bólem żołądka. Chwiejnym krokiem
wszedłem pod prysznic, odkręciłem kurek i przez minutę stałem w strumieniach
ciepłego deszczu, zanim dotarło do mnie, że jestem w koszulce i bokserkach. Wiki na pewno ściągnęła ze mnie
brudne ubranie i dopilnowała, abym bezpiecznie trafił do łóżka. Nieporadnie ściągnąłem z
siebie pozostałe na mnie ubranie i cisnąłem mokrą odzieżą
do umywalki stojącej nieopodal kabiny. Oparłem głowę o ścianę kabiny i wylałem
na nią pierwszy lepszy szampon do włosów, który wpadł mi w dłonie. Pech chciał, że był to cynamonowo- waniliowy słodko pachnący szampon Hany... sam zapach kosmetyku sprawił iż wspomnienia wróciły a mnie znów zakuło w sercu, a oczy wypełniły łzy, nałożyłem odrobinę na głowę, a on tworząc puszystą pianę zaczął z niej ściekać po moim ciele, a ja poczułem
piekący ból tuż przy lewej skroni, gdy mydliny leniwie spłynęły przez moje
czoło. Przejechałem dłonią po miejscu w którym odczuwałem ból, a pod palcami
wyczułem niewielki zgrubienie i kilka klujących nitek -zapewne szwów- równomierne
założonych w miejscu skaleczenia. Jak
przez mgłę przypomniałem sobie, że poprzedniej nocy rozbiłem butelkę i
rozjeżdżając się na kawałkach szkła wywróciłem się głową uderzając o pobliską
komodę rozcinając się o jej kant. Po kąpieli otuliłem się niewielkim ręcznikiem,
ruszyłem z powrotem do łóżka i wpełzłem pod ciepłą kołdrę. Słysząc kroki
dobiegające z przedpokoju od razu zakryłem się nią jeszcze szczelniej. Nie byłem
jeszcze gotowy na spotkanie z Consalidą, więc postanowiłem udawać że śpię. Wiedziałem
że i tak się nie wymigam od rozmowy, która zapewne mnie czekała, ale wolałem
przełożyć ją na wiele później. Kroki stały się jeszcze głośniejsze i dobiegały z
coraz to mniejszej odległości. Gdy nagle ucichły, w pokoju rozbrzmiał dźwięczny
i donośny głos rudej.
-Nie udawaj, wiem że już wstałeś-
Jej ton głosu był aż nadto surowy, jak na mój wybryk zaważywszy na okoliczności w jakich się go dopuściłem, wymiar kary powinien być łagodniejszy, a nawet powinienem dostać ułaskawienie... Przejrzała mnie na wstępie, więc nawet nie było sensu w dalszym udawaniu że śpię. Wyprostowałem się z wysiłkiem przygotowując się do przy tym do rozmowy. Stała w progu sypialni, z herbatą i grzankami na
tacy, a na jej twarzy malowała się troska i wyraźna złość względem mojej
skromnej osoby. Otworzyłem usta, żeby na
wstępie zabłysnąć jakimś żenującym i mało zabawnym dowcipem w stylu Sebastiana na rozluźnienie napiętych stosunków, jednak
zamiast tego po prostu wybuchłem płaczem. Taki jestem silny i męski.Wiki od razu litując się nade mną
przysiadła na skraju łóżka i zagarnęła mnie w swoje ramiona, wcześniej
odstawiając posiłek na szafkę nocną. Przemawiała do mnie kojącym głosem pocieszające
słowa i czekała, aż całkiem się wypłaczę. Dopiero po ponad godzinie się
ogarnąłem. Gdy już się uspokoiłem i za
jej namową zjadłem posiłek opuściła pokój, a ja zmęczony tym wszystkim znowu
zasnąłem. Kiedy ponownie się obudziłem, było
już późne popołudnie. Na nocnym stoliku czekała na mnie szklanka wody, którą
wypiłem duszkiem. Nadal łupało mnie w głowie i czułem przykry ciężar w brzuchu,
ale byłem w zdecydowanie lepszej formie niż te kilka godzin wcześniej. Wstałem,
ubrałem się i wyszedłem z sypialni, lekko zażenowany własną reakcją na
informacje związane ze śmiercią żony, swoją nieobliczalną ucieczką, samotną
libacją alkoholową i płaczem. Zważywszy
na okoliczności, miałem chyba prawo do jednodniowej niedyspozycji, ale mimo to było
mi wstyd. Na szczęście nikogo nie było w mieszkaniu, Wiktoria najwidoczniej
musiała wracać rodziny. Wiedziałem że teraz powinienem być przy córce której
stan- jak wspomniała wcześniej Wiki- się
pogorszył, ale nie miałem na to ochoty. Po śmierci Hany, mała przestała mnie
interesować. Zjadłem szybko jabłko i nie mając
nic lepszego do roboty wróciłem do łóżka. Gdy tylko zamknąłem oczy zaczęły
mnie nękać niepokojące sny. Wciąż śniłem o Hanie, jej śmierci i wypadku. Kilkukrotnie
tej nocy budziłem się z wrzaskiem. Następnego dnia jak gdyby nigdy nic, mimo
protestów Stefana i wielu innych osób wróciłem do pracy -mając świadomość, że
tylko tak uda mi się chodź na chwilę o tym wszystkim zapomnieć- i zostałem w
niej na kolejne 48 godzin, jednak ani razu nie zajrzałem do córki. Gdy wróciłem
do domu nie mogłem spać, a gdy na choć krótką chwilę zmrużyłem oczy męczyły
mnie koszmary i momentalnie się wybudzałem. Smutki postanowiłem zalewać
alkoholem-wiem że to nie jest dobra droga- ale na tamtą chwilę jedyna
skuteczna. Dzięki butelce wódki byłem szczęśliwszy i zapominałem o zmartwieniach…
Tak mijały mi kolejne dni a ja coraz bardziej się staczałem. W przeciągu
zaledwie tygodnia stałem się wrakiem samego siebie. Powoli dążyłem do
samozagłady…
Dzisiaj nieco wcześniej :D
Komentujcie i udostępniajcie ;)
Co za miła niespodzianka :3 strasznie szkoda mi Piotra i tego, że całkowicie odciął się od własnej córki :(
OdpowiedzUsuńPiszesz tak pięknie, płaczę.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że malutkiej nic się nie stanie :c
OdpowiedzUsuńMega mi przykro, że Piotr zerwał kontakt z córeczką, mam nadzieję, że szybciutko się to zmieni! :)
OdpowiedzUsuńStrasznie mi smutno czytając kolejne części:c mam nadzieję, że z czasem będzie lepiej :)
OdpowiedzUsuńczęść jak zawsze mega. Łzy mi lecą ciągle. Mam nadzije, że Piotr sie ogarnie .
OdpowiedzUsuńDawno nie czytałam,aż tak smutnego opowiadania, w końcu opartego na prawdziwym życiu.
OdpowiedzUsuń