Na odejście
bliskich nie można się przygotować. Śmierć zawsze jest nie na miejscu i zawsze
nie w porę – za szybko, za rano, za nagle. Dopada po pracy, przed kąpielą, po
obiedzie. Przychodzi w czwartek, a przecież mogłaby w sobotę. Nie
pyta, nie uprzedza, nie dyskutuje. Przychodzi i zostawia ból. Ból, który ukoić
mogą tylko wspomnienia.
Nie potrafiłem oddychać. Skupiałem się tylko na tej dziwnej myśli, że od teraz jestem zupełnie sam na tym smutnym, burym, pełnym konfliktów i nienawiści świecie. Stałem się zwykłym, szarym, zgorzkniałym nikomu nieznanym mieszkańcem Warszawy, który nie ma i nie kocha nikogo prócz samego siebie, a i z tym ma problemy… Moje skronie pulsowały od kakofonii dźwięków wypełniających moje uszy i działających drażniąco na moje neurony. Nie potrafiłem zrozumieć co się dookoła mnie dzieje. Pomieszczenie w którym do tej pory znajdowałem się tylko ja, Hana i nasza córka, nagle wypełniło się gromadą zaaferowanych lekarzy i pielęgniarek. Nie potrafiłem się poruszyć, wydusić z siebie słowa, a nawet oddychać. Moje ciało po kilku sekundach bezdechu zaczęło niemo błagać, drgając nieznacznie, abym nabrał do ust powietrza, a ja nie potrafiłem tego zrobić, ponieważ to Hana była moim powietrzem, to dzięki niej żyłem, oddychałem, funkcjonowałem i w ogóle kochałem, bo to ona nauczyła mnie tej miłości... A teraz nie miałem już zupełnie nic... Oddychaj. Oddychaj. Oddychaj- wypowiadałem te słowa w myślach, niczym mantrę, jednak nie potrafiłem się zastosować do swoich poleceń. Kiedy dowiedziałem się o wypadku, czułem się dokładnie tak samo. Wdech. Wydech. Kto by pomyślał, że to okaże się takie trudne? W pomieszczeniu panował okropny chaos. Mała płakała w niebo głosy, najwidoczniej nie chcąc być zabrana od swojej mamy, lekarze biegali w popłochu od drzwi do łóżka, jak stado zagubionych i spłoszonych baranów, na które nagle napadł zły wilk... W tym całym rozgardiaszu jedna logicznie myśląca pielęgniarka uparcie próbowała mnie wyprowadzić z pomieszczenia, choć ja za każdym razem gdy mnie dotykała wyszarpywałem się z uścisku i odpychałem jej dłonie. Po chwili do sali wpadła Wiki w towarzystwie Seby, klnącym coś pod nosem. Stanęła obok mnie i kładąc dłoń na moim ramieniu zaczęła szeptać kojące słowa, zapewne mające na celu podtrzymać mnie na duchu. Nie czułem się po nich ani odrobinę lepiej, a wręcz gorzej, irytowały mnie, przez co miałem ochotę tak jak Sebastian zacząć kląć na niesprawiedliwość losu, ale nie potrafiłem wydusić z siebie ani słowa, więc skupiłem całą swoja uwagę jedynie na oddychaniu- w tamtym momencie najtrudniejszej dla mnie czynności. Całkowicie się wyłączyłem, zamknąłem oczy i przestałem słuchać, odczuwać, odbierać jakiekolwiek bodźce. Nie wiem ile czasu trwał ten dziwny stan, błądzenia na granicy pomiędzy prawdą, a fałszem, prawdziwym światem, a moją własną wyobraźnią, ale kiedy w końcu się z tego otrząsnąłem, zdałem sobie sprawę, że przez cały ten czas musiałem stać nieruchomo z zamkniętymi oczami, bo gdy odzyskałem świadomość moje powieki były ściśnięte, a ja mogłem oglądać je od środka. Niepewnie otworzyłem oczy. Nikogo nie było obok mnie, nie licząc salowej, zmieniającej pościel na dawnym łóżku mojej małżonki. Wiki i Sebo gdzieś zniknęli, a po Hanie też nie było ani śladu- to napełniło mnie fałszywą nadzieją, bo skoro jej tam nie było, to może to wszystko nie zdarzyło się naprawdę? Może to kolejny niedorzeczny koszmar, trochę za bardzo realistyczny. Tak, to sen.- wmawiałem sobie. Oczywiście, że to sen, nie ma innej opcji. Lekko się odprężyłem i potrząsnąłem głową, z niewielkim triumfalnym uśmiechem na ustach. Miałem ochotę śmiać się z samego siebie, gdyż prawie dałem się nabrać własnemu umysłowi. - Obudź się.- szeptałem. Obudź się. Obudź się. Obudź się.- To powtarzanie rozkazów samemu sobie było dziwne, więc szybko przestałem. Zamknąłem oczy i gwałtownie je otworzyłem z nadzieją, że znajdę się w swoim łóżku w hotelu, a wszystko wróci do normy. To musiał być sen. Ja śnię, cały czas śnię. Kilkukrotnie uszczypnąłem się w ramię, a gdy stało się one bolące i zaczerwienione przestałem. Nie miało to żadnego sensu a tylko wywoływało ból i potęgowało zbędne cierpienie.
Nie potrafiłem oddychać. Skupiałem się tylko na tej dziwnej myśli, że od teraz jestem zupełnie sam na tym smutnym, burym, pełnym konfliktów i nienawiści świecie. Stałem się zwykłym, szarym, zgorzkniałym nikomu nieznanym mieszkańcem Warszawy, który nie ma i nie kocha nikogo prócz samego siebie, a i z tym ma problemy… Moje skronie pulsowały od kakofonii dźwięków wypełniających moje uszy i działających drażniąco na moje neurony. Nie potrafiłem zrozumieć co się dookoła mnie dzieje. Pomieszczenie w którym do tej pory znajdowałem się tylko ja, Hana i nasza córka, nagle wypełniło się gromadą zaaferowanych lekarzy i pielęgniarek. Nie potrafiłem się poruszyć, wydusić z siebie słowa, a nawet oddychać. Moje ciało po kilku sekundach bezdechu zaczęło niemo błagać, drgając nieznacznie, abym nabrał do ust powietrza, a ja nie potrafiłem tego zrobić, ponieważ to Hana była moim powietrzem, to dzięki niej żyłem, oddychałem, funkcjonowałem i w ogóle kochałem, bo to ona nauczyła mnie tej miłości... A teraz nie miałem już zupełnie nic... Oddychaj. Oddychaj. Oddychaj- wypowiadałem te słowa w myślach, niczym mantrę, jednak nie potrafiłem się zastosować do swoich poleceń. Kiedy dowiedziałem się o wypadku, czułem się dokładnie tak samo. Wdech. Wydech. Kto by pomyślał, że to okaże się takie trudne? W pomieszczeniu panował okropny chaos. Mała płakała w niebo głosy, najwidoczniej nie chcąc być zabrana od swojej mamy, lekarze biegali w popłochu od drzwi do łóżka, jak stado zagubionych i spłoszonych baranów, na które nagle napadł zły wilk... W tym całym rozgardiaszu jedna logicznie myśląca pielęgniarka uparcie próbowała mnie wyprowadzić z pomieszczenia, choć ja za każdym razem gdy mnie dotykała wyszarpywałem się z uścisku i odpychałem jej dłonie. Po chwili do sali wpadła Wiki w towarzystwie Seby, klnącym coś pod nosem. Stanęła obok mnie i kładąc dłoń na moim ramieniu zaczęła szeptać kojące słowa, zapewne mające na celu podtrzymać mnie na duchu. Nie czułem się po nich ani odrobinę lepiej, a wręcz gorzej, irytowały mnie, przez co miałem ochotę tak jak Sebastian zacząć kląć na niesprawiedliwość losu, ale nie potrafiłem wydusić z siebie ani słowa, więc skupiłem całą swoja uwagę jedynie na oddychaniu- w tamtym momencie najtrudniejszej dla mnie czynności. Całkowicie się wyłączyłem, zamknąłem oczy i przestałem słuchać, odczuwać, odbierać jakiekolwiek bodźce. Nie wiem ile czasu trwał ten dziwny stan, błądzenia na granicy pomiędzy prawdą, a fałszem, prawdziwym światem, a moją własną wyobraźnią, ale kiedy w końcu się z tego otrząsnąłem, zdałem sobie sprawę, że przez cały ten czas musiałem stać nieruchomo z zamkniętymi oczami, bo gdy odzyskałem świadomość moje powieki były ściśnięte, a ja mogłem oglądać je od środka. Niepewnie otworzyłem oczy. Nikogo nie było obok mnie, nie licząc salowej, zmieniającej pościel na dawnym łóżku mojej małżonki. Wiki i Sebo gdzieś zniknęli, a po Hanie też nie było ani śladu- to napełniło mnie fałszywą nadzieją, bo skoro jej tam nie było, to może to wszystko nie zdarzyło się naprawdę? Może to kolejny niedorzeczny koszmar, trochę za bardzo realistyczny. Tak, to sen.- wmawiałem sobie. Oczywiście, że to sen, nie ma innej opcji. Lekko się odprężyłem i potrząsnąłem głową, z niewielkim triumfalnym uśmiechem na ustach. Miałem ochotę śmiać się z samego siebie, gdyż prawie dałem się nabrać własnemu umysłowi. - Obudź się.- szeptałem. Obudź się. Obudź się. Obudź się.- To powtarzanie rozkazów samemu sobie było dziwne, więc szybko przestałem. Zamknąłem oczy i gwałtownie je otworzyłem z nadzieją, że znajdę się w swoim łóżku w hotelu, a wszystko wróci do normy. To musiał być sen. Ja śnię, cały czas śnię. Kilkukrotnie uszczypnąłem się w ramię, a gdy stało się one bolące i zaczerwienione przestałem. Nie miało to żadnego sensu a tylko wywoływało ból i potęgowało zbędne cierpienie.
– Musi pan opuścić pomieszczenie.- Jakaś
nieznana mi kobieta zwróciła się do mnie cichym i spokojnym głosem,
wyrywając mnie tym z zamyślenia i ciągnąć mnie za ramię w stronę wyjścia z
sali. Momentalnie pokręciłem głową i szybko ją od siebie odepchnąłem. - Ciebie
tu nie ma.- warknąłem cicho do tej postaci, która wyglądała jak znudzona
pracownica szpitala, chociaż wiedziałem, że ona tak naprawdę nie istnieje. To
tylko moje wyobrażenie jakiejś przypadkowej osoby. Jej tu nie było, podobnie
jak mnie, bo to sen. To sen. To sen. Tylko głupi sen. - Wiem, że jest panu
ciężko. Wiem co to znaczy stracić miłość swojego życia, ale teraz musi pan
opuścić salę.- Brzmiała dziwnie i aż
nadto spokojnie, zupełnie jakby mówiła do chorego zwierzęcia. Zmarszczyłem brwi,
uważniej przyglądając się tej kobiecie. Jak ona mogła tak mówić? Dlaczego
mówiąc o Hanie wyrażała się tak jakby jej już nie było? Przecież ona żyje, a to
co teraz się dzieje to tylko kolejny głupi sen, z którego z chwilę się obudzę.-
mówiłem do samego siebie w myślach. Z niesmakiem pokręciłem głową i szybko wyszedłem
z pomieszczenia. Przyspieszyłem kroku
przechodząc przez korytarze szpitala. Szybko dotarłem do głównego holu, a
stamtąd do wyjścia. Otworzyłem drzwi frontowe i momentalnie owiał mnie chłodny
wiatr, z nieba spadały gęste płatki śniegu, rozbryzgujące się na pokrytym
białym puchem chodniku. Wyszedłem na zewnątrz, nie zważając na brzydką pogodę.
Musiałem się uspokoić by móc znów trzeźwiej myśleć, a to zawsze mi pomagało.
Ruszyłem przed siebie nie zwracając uwagi na doskwierające mi zimno i
przemoczone buty. Usiadłem na ławce, na której zwykle spędzałem czas w takich
właśnie chwilach. Odchyliłem głowę do tyłu i nabierając ogromny haust
lodowatego powietrza do płuc zamknąłem oczy, mając nadzieję że gdy je otworzę,
to wszystko okaże się jedną wielką fikcją- chorym wymysłem mojego mózgu. Ciągle
otwierałem i zamykałem oczy, chcąc wyrwać się z tego koszmaru, jednak kiedy za
którymś już z kolei razem nie przyniosło to żadnego efektu zacząłem dopuszczać
do siebie myśl, że to nie sen. Kiedy po godzinie bezsensownego otwierania i
zamykania oczu całkowicie zdałem sobie z tego sprawę, ból jaki odczuwałem w
sercu sprawił, że osunąłem się bezwładnie z ławki. Wokół mnie panował mrok,
pojawiający się też we mnie samym. Poczułem nieprzyjemną wilgoć a następnie
chłód na plecach. Byłem już zupełnie przemoczony i zmarznięty, jednak mimo to
wciąż leżałem w śniegowej zaspie, gdyż moje nogi nie były w stanie dźwigać
ciężaru, który ktoś zrzucił na moje barki. Nie miałem siły by wstać. Nawet
jeśli udałoby mi się to zrobić i tak od razu bym upadł, byłem zbyt słaby. Nie.
Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. To jedno słowa kołatało mi się głowie, wymawiałem je
jak modlitwę. To nie mogła być prawda. - Nie- szeptałem sam do siebie… Podobno
istnieje pięć etapów żałoby: zaprzeczenie, gniew, targowanie się, depresja i
akceptacja. Zdecydowanie byłem na etapie przejściowym pomiędzy fazą pierwsza a
drugą i może nawet też trzecią. Nie dowierzałem, ale jednocześnie byłem wściekły. Hana nie mogła tak po
prostu zginąć, nie zostawiłaby mnie. A jeśli to zrobiła, to nigdy jej tego nie
wybaczę…Tylko czy ona miała na to jakikolwiek wpływ? Chyba nie… Łzy wypływały z
kącików moich oczu, mieszając się z kropelkami potu i topniejącym na moich
policzkach śniegiem. Obraz powoli rozmywał się przed moimi oczami, dlatego
postanowiłem je zamknąć, a kiedy znów je otworzyłem ujrzałem Wiki. Stała nade
mną pochylając się nieznacznie w dół. Miała nieodgadniony wyraz twarzy. Uważnie
mi się przyglądała a w jej oczach dało się dostrzec smutek, troskę i
współczucie. Gdy spostrzegła że również jej się przyglądam przykucnęła tuż obok
mnie, a następnie wyciągnęła w moim kierunku dłoń, zapewne chcąc pomóc mi
wstać. Od razu ją odtrąciłem i podpierając się na łokciach dźwignąłem się do
pozycji siedzącej, nie miałem ochoty wstawać. Rudowłosa najwidoczniej
zorientowała się w moich zamiarach więc nie zwracając najmniejszej uwagi na zimny i wilgotny
śnieg grubą warstwą pokrywający chodnik usiadła tuż obok mnie.
-Bardzo mi przykro z po…- zaczęła smętny wywód na temat tego jak to bardzo jest jej przykro z powodu mojej straty i jak bardzo mi współczuje, nie pozwoliłem jej dokończyć, gdyż od razu wszedłem jej w słowo. Wiedziałem co chciała powiedzieć i nie miałem ochoty tego wysłuchiwać, ponieważ niczego to nie wnosiło do mojego pustego życia.
-Mnie też, a teraz przepraszam, ale chcę zostać sam…- odwarknąłem nawet nie spoglądając na kobietę. Mój głos był aż nadto szorstki, i niewspółmierny do sytuacji, ale ani trochę się tym nie przejmowałem. Nie było najmniejszego sensu.
-Bardzo mi przykro z po…- zaczęła smętny wywód na temat tego jak to bardzo jest jej przykro z powodu mojej straty i jak bardzo mi współczuje, nie pozwoliłem jej dokończyć, gdyż od razu wszedłem jej w słowo. Wiedziałem co chciała powiedzieć i nie miałem ochoty tego wysłuchiwać, ponieważ niczego to nie wnosiło do mojego pustego życia.
-Mnie też, a teraz przepraszam, ale chcę zostać sam…- odwarknąłem nawet nie spoglądając na kobietę. Mój głos był aż nadto szorstki, i niewspółmierny do sytuacji, ale ani trochę się tym nie przejmowałem. Nie było najmniejszego sensu.
-Nie możesz się teraz załamać, Hana by tego nie chciała.- ciągnęła dalej, nie
zwracając żadnej uwagi na moje protesty i uderzając tym w mój najczulszy punkt co
doprowadzało mnie wręcz do szału. Ledwo nad sobą panowałem.
-Mogła nie odchodzić- rzuciłem bardziej do siebie niż do niej, po czym
schowałem twarz w dłoniach i znów się rozpłakałem. Taki ze mnie silny mężczyzna… Może zacałowywałem się jak rozhisteryzowana baba, ale okoliczności mi na to pozwalały... Nie mogłem nad sobą zapanować, to było zbyt trudne.Po moich słowach zapanowała cisza, której nie miałem zamiaru przerywać. Mój
oddech przyspieszył, szloch uwiązł mi w gardle. Czułem jak słone łzy powoli
po nim spływają. Śnieg osiadał na moich
dłoniach i rozchylonych wargach, topniejąc i ściekając do wnętrza mojej żuchwy.
Sam już nawet nie wiedziałem, czym się
dławiłem, płaczem czy śniegiem który dostał się do moich ust. Mimo wszystko nie
zamknąłem ich, bo wtedy znów przestałbym oddychać. Właściwie to wcale nie
byłoby takie złe. Przestać oddychać. Przestać istnieć. Przestać czuć. Przestać
żyć. Dołączyć do ukochanej która jest już daleko stąd…
Dziś trochę krócej, ale mam nadzieję że mimo wszystko Wam się podobało.
Komentujcie i udostępniajcie! :D
Komentujcie i udostępniajcie! :D
Wow, nigdy bym nie pomyślała, że przez zwykłe opowiadanie zaleje się łzami ����/ cudowne tylko szkoda że Hany już nie ma ����
OdpowiedzUsuńświetne opowiadanie. Na prawdę można płakać podczas jego czytania. Mam nadzieję że to jest tylko bardzo zły sen Piotra i że za chwile będzie HaPiend. Bardzo na to liczę
OdpowiedzUsuńżyczę kolejnych udanych części bo są mega Boskie <3 pozdrawiam serdecznie :)
Śmierć tak bliskiej osoby jest po prostu tragedią. Mimo, że są to fikcyjne postacie to przeżywam to jakby były mi przez całe życie bardzo znane i zawsze ze mną. Uwielbiam Twoje opowiadanie, jest serio jednym z najlepszych.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko! :*
Chusteczki były potrzebne i to w ilościach hurtowych :c
OdpowiedzUsuńCzekam na piątek!
Już zaczyna mi brakować Hany :c
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;*
Z każdą częścią jestem coraz bardziej wzruszona! Czekam z niecierpliwością na piątek :)
OdpowiedzUsuńJedno z lepszych opowiadań! Takiej historii jeszcze nie było <3
OdpowiedzUsuńJejku to już jutro, następna część ♡
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością!