piątek, 4 stycznia 2019

Maybe you're right cz.7 - Over the rainbow



Siedziałem pod blokiem operacyjnym jeszcze nieco ponad godzinę. Czas dłużył mi się nieubłaganie. Wskazówki zegara jak na złość przesuwały się żółwim tempem po tarczy, podczas gdy ja w głębi duszy błagałem, aby przyspieszyły. To było dla mnie jak najgorsza tortura świata… to bezczynne czekanie i świadomość, że to co ma się stać jest nieuniknione, a ja nic nie mogę z tym zrobić. Przemek znudzony siedzeniem już jakiś czas temu wstał z krzesła i zaczął swoją bezsensowną wędrówkę od jednego do drugiego końca wąskiego korytarza. Cholernie mnie to irytowało, jednak nie odzywałem się ani jednym słowem, nie kazałem mu przestać, gdyż wiedziałem że w ten sposób próbuje walczyć z czasem, emocjami i samym sobą. Odchyliłem się do tyłu i oparłem się o oparcie krzesła, głowę zadarłem do góry a wzrok wbiłem w sufit. Po kolejnych kilkunastu minutach Przemek gdzieś zniknął najwidoczniej mając dość czekania, które w tym wszystkim było najbardziej przytłaczające. Miałem ochotę zrobić to samo i ulotnić się jak najdalej stąd, lecz nie mogłem. Musiałem czekać i czuwać, oczekując końca operacji. Minęły kolejne minuty nim usłyszałem znajomy trzask, a następnie zgrzyt drzwi przesuwających się po prowadnicy. Wyprostowałem się na krześle, spoglądając w kierunku źródła hałasu. Wiki stała przed drzwiami sali operacyjnej. Była zmęczona, zdenerwowana i chyba złamana. Jej oczy przysłoniła łzawa zasłonka, a spojówki przybrały intensywnie czerwoną barwę.  Płakała- było to widać na pierwszy rzut oka. Wiedziałem co to oznacza. Nie miała dla mnie dobrych wieści. W jednej chwili poczułem jak wszystkie mięśnie mi tężeją, a krew odpływa z twarzy sprawiając, że stała się blada niczym otaczające nas ściany. Od niechcenia wstałem z krzesła i resztkami sił zebrałem się na zrobienie tych kilku  krótkich kroków naprzód. Po chwili staliśmy już twarzą w twarz. Tysiące myśli i pytań kotłowało się w mojej głowie, a ja nie potrafiłem wydusić z siebie ani  pół słowa. Staliśmy w ciszy, żadne z nas nie chciało odezwać się jako pierwsze. Łzy powoli skapywały po naszych twarzach, ale nie robiliśmy nic aby je powstrzymać, gdyż były one odzwierciedleniem naszego cierpienia. Zarówno dla mnie i dla niej Hana była kimś naprawdę bardzo bliskim. Dla mnie była żoną i matką mojej córki, dla niej najlepszą i najbliższą przyjaciółką choć bardziej trafnym stwierdzeniem będzie, że były dla siebie jak siostry. 
-Długotrwała, zbyt szybka czynność serca powiększyła defekt i spowodowała jego nieodwracalne uszkodzenia, defibrylacja, schładzanie i operacja nie miały znaczenia, jej serce było nie do uratowania od samego początku, podłączając ją do krążenia pozaustrojowego przedłużyliśmy jej życie o kilka godzin, ale nie jesteśmy w stanie jej uratować- odezwała się dopiero po dłuższej chwili, jednocześnie krztusząc się płaczem. Jej głos był ochrypły i co słowo jeszcze bardziej łamał się z rozpaczy, po policzkach spływał kolejny potok słonych, dużych jak ziarna grochu łez.
- A nowe serce? Przeszczep? Cokolwiek- wyrzucałem z siebie powoli kolejne  pomysły, czyli aktualnie wszystko co na dany moment wpadało mi do głowy. Przecież to niemożliwe, musiała być jakaś inna możliwość, jakaś szansa że da się ją uratować, przecież ona nie mogła teraz, tak po prostu umrzeć, nie po tym co przeszliśmy, nie po tym jak w końcu doczekaliśmy się dziecka, nie po tym jak w końcu byliśmy szczęśliwi, nie tak młodo, nie w taki okrutny sposób…
-Niestety…  70% narządów wewnętrznych jest uszkodzone, nie kwalifikuje się, nie wpiszą jej na listę oczekujących, nie możemy nic zrobić, od początku nie mogliśmy…– powiedziała głosem pełnym wysiłku który co słowo stawał się coraz cichszy i bardziej piskliwy. To nie była już ta kobieta z którą przyjaźniłem się od lat, to nie była już ta silna i pewna siebie Wiki, która czasami przesadnie zadzierała nosa, teraz była zrozpaczona i bezradna jak maleńkie zagubione dziecko… zupełnie jak ja. Bez namysłu zagarnąłem ją w swoje ramiona. W tamtej chwili oboje tego potrzebowaliśmy. Potrzebowaliśmy tej świadomości że mamy obok siebie kogoś na kogo możemy liczyć w ciężkich chwilach. – Tak mi przykro- wydukała wypłakując się w moje ramie i przytulając się jeszcze mocniej, a jej ciało spazmatycznie trząsało.
- Trzeba stwierdzić zgon.- wyszeptałem przez zaciśnięte gardło, jednocześnie wierzchem dłoni ocierając cieknące łzy
- Ona wciąż żyje…  pociągnie jeszcze kilka godzin na krążeniu pozaustrojowym…. Możemy  wybudzić ją żebyś mógł… - Powiedziała nieco pewniejszym niż dotąd głosem. Nieznacznie dźwignęła głowę i spojrzała niepewnie w moje zapłakane oczy, zupełnie jakby chciała zobaczyć moją reakcję na jej słowa. Początkowo zdziwiła mnie ta propozycja, a w moim umyśle pojawiła się pokusa żeby z niej skorzystać , jednak chwilę później dotarło do mnie co by to oznaczało.
-To okrucieństwo- przerwałem jej, wypowiadając swoje myśli na głos. Wybudzenie jej ze śpiączki oznaczało odcięcie jej organizmu od wszelkich skutecznych i mocnych leków leków, a to wiązało się z ogromnym cierpieniem mojej żony , której pokiereszowane ciało potrzebowało środków uśmierzających ból i działających na ośrodkowy układ nerwowy.
-Niekoniecznie, możemy ją wybudzić i wciąż podawać leki przeciwbólowe, nieco słabsze od ty, żeby jej nie otumaniać, ale nadal skuteczne… - Wyjaśniła spokojnie, chcąc mnie przekonać do swoich racji.- Obudzimy ją, porozmawiacie, powiesz jej ile dla ciebie znaczy, niech chociaż zobaczy wasze maleństwo, przecież oboje wiemy ile na to czekała i jak bardzo nie mogła się doczekać…- mówiła dalej, a ja z każdym kolejnym jej słowem byłem jeszcze bardziej rozdarty.
-Mamy obudzić ją ze śpiączki farmakologicznej, tylko i wyłącznie po to, żeby powiedzieć że musi… - urwałem w pół zdania, nie potrafiąc wydusić z siebie tego okropnego słowa, które wręcz przeszywało moje gardło niczym ostre noże.
-Obudzimy ją żeby mogła się pożegnać… chciałaby tego…- stwierdziła kobieta, stawiając szczególny nacisk na ostatnią część zdania Miała rację. Hana by tego chciała, poza tym był ktoś kogo musiała najpierw przywitać, zanim opuści nas już na zawsze. Nie wybaczyłaby mi gdybym nie dał jej szansy poznania swojej małej tak wyczekiwanej córeczki.
- Wybudźcie ją- powiedziałem, a na moje słowa Wiki nieznacznie odsunęła się ode mnie i rzuciła pytające spojrzenie, jakby chciała zapytać „Jesteś pewien?” skinąłem tylko głową na potwierdzenie, a kobieta od razu oderwała się ode mnie i ruszyła w stronę OIOMU zostawiając mnie samego. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej skierowałem się z powrotem na oddział noworodkowy by móc zabrać z niego naszą córkę… Po długich negocjacjach z neonatologiem i za sprawą interwencji Darka, udało mi się załatwić kilkugodzinną przepustkę dla naszego maleństwa, podczas której będzie mogła zostać przewieziona w swoim inkubatorze na OIOM do swojej mamy i w końcu ją poznać. Wszedłem do pomieszczenia w którym znajdowała się Hana, była jedynym pacjentem przebywającym w pomieszczeniu. Dookoła niej stał tabun lekarzy. Niepewnym krokiem podszedłem bliżej, zwracając tym na siebie uwagę przejętej Wiktorii.
-Dobrze że już jesteś, za chwilę powinna się obudzić i dobrze by było gdybyś był obok, żeby ją uspokoić i wszystko spokojnie wyjaśnić- zwróciła się do mnie szeptem a ja przytaknąłem podchodząc jeszcze bliżej mojej ukochanej i chwytając ją przy tym za drobną, kruchą niczym porcelana i zimną rękę. Po rozintubowaniu jej, wszystko potoczyło się już znacznie szybciej. Płuca podjęły samodzielną pracę, i pierwsze obawy wszystkich związane z tym dość ryzykownym posunięciem zniknęły. Podano jej odpowiednie leki po których zaczęła wracać jej świadomość, a lekarze wyszli z pomieszczenia chcąc dać nam choć namiastkę prywatności. Mimo że narkoza dość szybko przestała działać, to ona budziła się bardzo powoli. Dopiero po kilku minutach otworzyła zaspane powieki i kilkakrotnie nimi zamrugała.
-Hej – wyszeptałem niemal bezgłośnie, przysuwając przy tym krzesło jeszcze bliżej jej łóżka. Na jej twarzy od razu pojawił się niewielki uśmiech wymieszany z grymasem silnego bólu pochodzącego z całego jej pokiereszowanego ciała, po chwili jednak ustąpił on ogromnemu zdziwieniu. Jej oczy otworzyły się jeszcze bardziej i nerwowo zaczęły rozglądać się po pomieszczeniu.- Jesteś w szpitalu- powiedziałem ściszonym głosem gładząc ją jednocześnie dłonią po policzku, chcąc ją w ten sposób choć trochę uspokoić.- Miałaś poważny wypadek samochodowy… - dodałem po chwili, jednak powiedziałem to tak cicho że gdyby nie tak mała odległość miedzy nami pewnie by tego nie usłyszała.- Po pierwszej operacji dostałaś częstoskurczu powikłanego przez całkowitą niewydolność nerek, częstoskurcz przeszedł w migotanie komór, potem doszła niewydolność innych narządów, w końcu twoje serce stanęło więc zostałaś podłączona do krążenia pozaustrojowego- wyrzuciłem z siebie te wszystkie informacje na jednym wdechu, a oczy znów zaszły mi łzami.
-Umieram?- wyszeptała słabym głosem, a w jej zamglonych oczach również zabłyszczały łzy. Nie potrafiąc wydusić z siebie już ani jednego słowa więcej, skinąłem głowę na potwierdzenie tej okropnej wiadomości. Jej warga zaczęła niebezpiecznie dygotać a z oczu popłynęły wcześniej powstrzymywane potoki łez. Bez zastanowienia wstałem z krzesła i najdelikatniej jak potrafiłem, tak żeby nie sprawić jej jeszcze większego bólu zagarnąłem ją w ramiona. -Co… Co z naszym dzieckiem- wybełkotała cicho przez płacz, a dłonią zjechała na swój niemalże już płaski brzuch. W jej oczach pojawiło się jeszcze większe przerażenie, a ona cała zaczęła się trząść starając się powstrzymać kolejną falę rozpaczy.
-Mamy zdrową bardzo silną i śliczną córeczkę, nic niej nie jest, w żaden sposób nie ucierpiała w wypadku- od razu ją uspokoiłem jeszcze mocniej przy tym przytulając.- Tak właściwie to chciałaby cię poznać- powiedziałem jednocześnie kiwając głową w kierunku drzwi zza których wyłoniła się Wiktoria pchająca przed sobą inkubator z zawiniątkiem wewnątrz. Oczy Hany momentalnie się rozpromieniły, a mimo iż nadal ona płakała wyglądała na znacznie weselszą.
-Mogę ją…- zaczęła gdy tylko ruda zatrzymała się tuż obok łóżka, nie musiała kończyć zdania, gdyż kobieta z uśmiechem od razu otworzyła jedną z bocznych ścianek łóżeczka i wyciągnęła z niego maleńką dziewczynkę, która od razu trafiła w ramiona swojej kochającej mamy. Widząc Hanę z naszym dzieckiem w objęciach nie kryłem wzruszenia, może dlatego że wiedziałem że widzę ją tak po raz ostatni. – Jest cudowna – wyszeptała poruszona kobieta mocno przytulając do siebie niemowlę. Uśmiechnąłem się nieznacznie, jednak w moim uśmiechu nie było ani cienia wesołości. Nie miałem powodów żeby się cieszyć… Nie chcąc dłużej pogrążać się w dołujących myślach, delikatnie usiadłem na brzegu jej łóżka, obejmując je obie ramieniem. Hana przysunęła się jeszcze bliżej mnie, głowę oparła na moim ramieniu a wolną dłoń splotła razem z moją po czym położyła na maleńkiej, kudłatej główce naszej córeczki. Do moich uszu dobiegł aksamitny, wciąż bardzo słaby i zapadający się głos mojej żony, która cicho zaczęła nucić pod nosem kołysankę.


Somewhere, over the rainbow, way up high
And the dreams that you dream of once in a lullaby
Somewhere over the rainbow, skies are blue
And the dreams that you dream of, dreams really do come true


W tamtej chwili mimo iż emocje ściskały mnie za serce, a łzy płynęły po policzkach, poczułem dziwny wewnętrzny spokój, a złe myśli odeszły gdzieś w niepamięć. W mojej głowie zapanowała pustka. Liczyliśmy się tylko my. Ja, Hana i ta mała kruszynka, oraz ostatnie chwile jakie spędzamy razem, jeszcze w trójkę.  Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę że trzymam w swoich objęciach cały swój świat…Świat który za chwile legnie w gruzach i zostanie mi z niego tylko mała cząstka, a ja nie mogę nic z tym zrobić… Momentalnie ogarnął mnie strach i niepewność, ponieważ nie byłem pewny czy chcę być odpowiedzialny za tę małą część mojego dawnego życia…


Ta część powstała dziś o 2 nad ranem na tylnym siedzeniu samochodu
podczas 3 godzinnego objazdu po osiedlu mającego w końcu uśpić mojego synka...
W skrócie... wybaczcie za formę ;)

6 komentarzy:

  1. Ale się wzruszyłam! Definitywnie to jedno z najlepszych opowiadań jakie czytałam, mimo iż główna bohaterka umiera <3
    Mam nadzieję, że tak szybko nie pozwolisz jej odejść i jeszcze trochę pozwolisz nam nacieszyć się z ich wspólnych chwil <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedna z najlepszych historii jakiw czytałam :3 masz wielki talent <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak sie wzruszyłam! Chyba jedna z najlepszych części, tak długo czekałam na ich wspólne chwile *-*

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem tutaj nowa i naprawdę pozytywnie zaskoczona. Faktem, że ktoś jeszcze o nich pamięta i cudowną fabułą, inną i bardziej zaskakującą niż oklepana serialowa.
    Naprawdę się cieszę, że można poczytać o nich jeszcze tak cudowne opowiadania!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. he. hmm... nie wiem co moge napisać ale gdy czytałam tą częśc to moje policzki były całe mokre od łez. twoje opowiadania są najlepsze jakei kiedykolwiek czytałam. Mam nadzieję że nie skończysz tak szybko tego opowiadania. czekam z niecierpliwością na następna część.
    pozdraiam gorąca i trzymam kciui za następne części bo na prawde piszesz wspaniale <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Mimo, że znałam ten wątek zaczerpnięty z Dr. House (chyba że to zbiek okoliczności) bardzo się wzruszyłam. To opowiadanie jest genialne.

    OdpowiedzUsuń