piątek, 28 grudnia 2018

Maybe you're right cz.6 - My little sunshine

Informacja :
Przypominam o części opublikowanej w poniedziałek,
zachęcam do nadrobienia, przed przeczytaniem tej :)

Byłem z małą już od dłuższej chwili, przy niej po prostu traciłem rachubę czasu, mógłbym  się tak na nią gapić bez końca,  a i tak bym się nie znudził. Niemożliwe jak takie małe dziecko jest absorbujące, mimo iż prawie ciągle śpi. Siedząc tak na krześle przy jej łóżeczku i opierając o nie głowę, wciąż doszukiwałem się podobieństw między nią a mną czy Haną. Po mojej małżonce miała mały, zadarty nosek, drobne usta i urocze dołeczki w policzkach, natomiast oczy miała zdecydowanie moje,  szare,  pełne ciekawości świata i tajemniczości, do tego to bystre spojrzenie i ciemna dość bujna jak na noworodka czupryna…  W każdym calu była idealna, taka mała mieszanka połowy mnie i Hany, nie mogłem oderwać od niej oczu. Mimo iż była podłączona do  sporej ilości kabelków monitorujących jej stan, wyglądała wspaniale. Jej delikatna niczym aksamit skóra była różowa i ciepła, a klatka piersiowa unosiła się miarowo i spokojnie, gdyby nie ta cała aparatura nie wiedziałbym że coś jej dolega, lub że jej życiu grozi jakiekolwiek niebezpieczeństwo. 
-Cześć malutka, to ja twój tatuś.- powiedziałem łamiącym się głosem chcąc się z nią przywitać. Niepewnie włożyłem rękę do inkubatora.  Przejechałem palcem po jej małej dłoni,  a ona natychmiast mocno zacisnęła ją w piąstkę, a ja zdziwiłem się, że tak mała i na pozór słaba istotka może mieć aż tyle siły. Kciukiem pogładziłem jej malutkie paluszki, a ona nieświadomie uśmiechnęła się przez sen. Moje ciało natychmiast ogarnęło dotąd nieznane mi ciepło. To właśnie wtedy, gdy jej malutka, miękka jak aksamit  rączka chwyciła mój palec, a bezzębne wargi wygięły się w niewielkim uśmiechu, pozwoliłem sobie uwierzyć że będzie dobrze. Przy niej wszystko wydawało mi się piękniejsze i lepsze. Mimo iż wciąż martwiłem się o to że mogę stracić ją lub jej matkę, a w najgorszym wypadku je obie, radość płynąca z jej widoku odciągała ode mnie wszystkie złe myśli i pozwalała zwyciężyć nad strachem. Była dla mnie jak pierwszy promyk słońca niosący nadzielę na lepsze dni po długiej burzy. Moja mała córeczka, moje małe słoneczko…  Każdy jej kolejny, samodzielny oddech był jak znak, że nie ma zamiaru się poddawać-  to nic dziwnego, gdyż  odziedziczyła tę siłę, upór i chęć życia po matce.  No właśnie Hana… Ciekawe czy już skończyli ją operować, pewnie nie skoro jeszcze nikt nie przyszedł mnie o tym poinformować.  To była męczarnia… to czekanie i świadomość że nie można nic zrobić, tylko liczyć na umiejętności innych. Mimo że spędzałem czas z naszą córką i mijał mi wiele szybciej niż podczas siedzenia pod blokiem operacyjnym, to za każdym razem gdy do mojego umysłu wkradała się Hana, zegar zdawał się spowalniać, minuty wydłużać, a organizm wypełniał dziwny strach.  Starałem się go ignorować i zając umysł czymś innym, jednak nie było to łatwe, tak właściwie była to najtrudniejsza rzecz jaką w życiu robiłem, trudniejsza nawet od najbardziej skomplikowanej operacji, w końcu nad ciałem i własnymi ruchami jest łatwiej zapanować niż nad umysłem pełnym różnych myśli pojawiających się co sekundę. Tego nie uczą w podręcznikach, na to trzeba znaleźć metodę, co wcale nie jest łatwe… Mi pomagał dźwięk aparatury do której podłączono naszą córkę.  Zamykałem wtedy oczy i bacznie wsłuchując się w pikanie sprzętu medycznego liczyłem każde piknięcie oznaczające kolejne uderzenie  maleńkiego i silnego serduszka małej, zwykle udawał mi się doliczyć do 1000 zanim mój mózg się resetował i pozwalał skupić się na czymś innym niż analizowanie. Tym razem tak nie było, kiedy doliczyłem zaledwie do 50 za moimi plecami rozległ się szum dobiegających z korytarza rozmów  i dźwięk drzwi przesuwających się po prowadnicach.
-A więc to tu zniknąłeś na te kilka ostatnich godzin- do moich uszu dobiegł głos Sebastiana, który właśnie wszedł do pomieszczenia, zdziwił mnie jego ton, który był aż nadto poważny i monotonny, a także brak jakichkolwiek głupich żartów czy komentarzy, które zawsze dołączał na końcu wypowiedzi skierowanych w moim kierunku, widocznie okoliczności  i resztki sumienia mu na to nie pozwalały. Nic straconego... Zapewne nadrobi to w najbliższym czasie...
-Jak widać- odparłem bez cienia jakichkolwiek emocji, nawet nie odwracając się w jego stronę. Wciąż siedziałem do niego tyłem, nie mając ochoty na jakiekolwiek dyskusje. Sebastian niezniechęcony moją wyraźną obojętnością względem jego skromnej osoby podszedł bliżej i chwytając za sobą krzesło przeciągnął je po podłodze i postawił naprzeciw mnie, następnie usiadł na nim zakładając nogę na nogę odchylił się do tyłu. Spojrzał w stronę inkubatora, uśmiechnął się nieznacznie, a następnie przeniósł spojrzenie na mnie - Czego chcesz?-  zapytałem nieco zirytowany.
-Wpadłem odwiedzić swoją hmm…-  zrobił pauzę najwidoczniej zastanawiając się nad doborem słów- z resztą nie ważne… w każdym bądź razie wujek wpadł w odwiedziny- powiedział dziwnie infantylnym głosem pukając przy tym w jedną ze ścianek inkubatora i z szeroko otwartymi oczami wpatrując się w maleńkie zawiniątko leżące wewnątrz.- Gratuluję stary.- Dodał po chwili, nawet na mnie nie spoglądając, jednocześnie szukając czegoś w kieszeniach swojego kitla. Nie minęło wiele czasu nim w końcu wyszperał z nich trzy niebieskie samochodziki. Spojrzałem na nie spod zmarszczonych brwi nie rozumiejąc sensu jego zachowania. -Sorry, ale w szpitalu w ostatnich miesiącach powstawały liczne zakłady i tak samo jak 95% pracowników myślałem, że to będzie chłopiec.- wyjaśnił drapiąc się z wyraźnym zakłopotaniem po głowie, po czym wręczył mi zabawki. Uśmiechnąłem się nieznacznie w jago kierunku. Nie sądzę, by mała kiedykolwiek w przyszłości się nimi bawiła, ale to i tak miłe z jego strony, że przynajmniej próbował się starać. Może nasze następne dziecko będzie chłopcem i prezent się nie zmarnuje… O ile w ogóle będziemy mieli kolejne dziecko…  I o ile w ogóle Hana… to przeżyje… W moich myślach znów powstał mętlik czarnych myśli, a ja w jednej chwili posmutniałem. -Wow… a jednak.- po chwili odezwał się ponownie z niemałym niedowierzaniem brzmiącym w głosie, którym kompletnie zbił mnie z tropu. O co mu chodziło? Nie miałem pojęcia, ale jedno było pewne, cokolwiek miał wtedy myśli, to zapewne chciał tym odwrócić moją uwagę od zmartwień wciąż zaprzątających mój umysł.
-A jednak co?- zapytałem poddenerwowany ale też zaintrygowany, koniecznie chcąc poznać odpowiedź na to pytanie.
-W końcu stworzyłeś coś co ma ręce i nogi…- powiedział z udawanym podziwem. Chcąc mnie jednocześnie w dość specyficzny i typowy dla niego sposób tym chociaż trochę rozbawić i poprawić mi humor. Udało mu się to, gdyż kącik moich ust nieznacznie drgnął ku górze.- Poza tym, jak tak teraz patrzę na waszą córkę to zastanawia mnie jak Hana to zrobiła…- dodał po chwili dość zagadkowym tonem, nadal wpatrując się w malutką dziewczynkę leżącą w inkubatorze.
-Zrobiła co ? – zapytałem, po raz kolejny zdziwiony, nie miałem zielonego pojęcia o co i tym razem może mu chodzić.
- Zdominowała wszystkie twoje marne geny, bo patrząc na tatusia to niemożliwe żeby ta mała była tak śliczna... No po prostu piękna jak mamusia i ani grama po wstrętnym tacie... skubana musiała znaleźć patent na wstępną selekcję genów.- powiedział wzruszając przy tym ramionami… Taa i oto wrócił nasz stary Sebastian oraz jego nie zawsze śmieszne choć dość uszczypliwe komentarze. Długo nie wytrzymał bycia poważnym i miłym. Westchnąłem
.
-Ma moje szarawe oczy – stwierdziłem  po chwili, zadowolony z tego faktu, dumnie wypinając przy tym pierś. Chciałem utrzeć mu nieco tego zbyt zadartego nosa i udowodnić, że tym razem z resztą jak zawsze nie miał racji.
-Każdy noworodek ma szarawe oczy- stwierdził, a ja postanowiłem zrezygnować z dalszej konwersacji z tym osobnikiem, która mogłaby trwać nieskończoność, w końcu to Sebo- do niego zawsze musi należeć to ostatnie słowo… Jakakolwiek rozmowa z nim stanowi szablonową dyskusję z idiotą- najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a później jeszcze przegada i wygra, bo ma większe doświadczenie… Nie było najmniejszego sensu tego dłużej ciągnąć, bo jedyne do czego by ta dyskusja doprowadziła, to do mojego wybuchu złości, a była to ostatnia rzecz jakiej tego feralnego dnia potrzebowałem... Szkoda tylko moich i tak, aż nadto zszarganych dzisiejszymi wydarzeniami nerwów.
-Nie wiesz co z Haną?- postanowiłem zmienić temat. Mój rozmówca na te słowa momentalnie zesztywniał i wyprostował się na krześle. Przekrzywił głowę bacznie mi się przyglądając przez dwie sekundy, po czym odchrząknął kilka razy i w końcu rzucił krótkie, ale pełne niepewności i wahania „Nie”. Gdybym go nie znał na pewno bym mu uwierzył, ale znałem go aż za dobrze, z resztą był moim przyjacielem, dlatego od razu wyczułem że coś kręci.- Mów co się dzieje- powiedziałem stanowczo i z wyraźnym naciskiem, gdyby nie znajdujące się w pomieszczeniu śpiące noworodki zacząłbym na niego krzyczeć, jednak teraz musiałem się opanować i ograniczyć do głośnego szeptu.
-A co ma się dziać? Dalej ją operują.- powiedział bez jakichkolwiek najmniejszych emocji wybrzmiewających w głosie,  jednocześnie znów zmieniając się w tę poważną i opanowaną wersję samego siebie, a ja w jego oczach zauważyłem coś, czego nigdy przedtem nie widziałem... nie w takim stopniu- troskę i strach, już wtedy wiedziałem, że to nie wróży nic dobrego, a on sam wie wiele więcej ode mnie, ale z jakichś nieznanych mi powodów nie chciał mi niczego powiedzieć.
-Więc skoro dalej ją operują, to dlaczego tak dziwnie się zachowujesz ?- zagadnąłem dalej wiercąc mu dziurę w brzuchu, miałem nadzieję że w ten sposób uda mi się coś z niego wyciągnąć, gdyż wszem, wobec i każdemu z osobna było wiadomo, iż ma on długi jęzor, którego nigdy nie potrafił utrzymać za zębami, a więc zwierzanie mu się z sekretów mijało się z celem, gdyż z chwilą powierzenia ich Sebastianowi poznawał je także cały szpital i połowa Warszawy...
-Nie zachowuję się dziwnie, tylko tak jak wszyscy wokół cholernie się o nią martwię. Półgłówku, to też moja jedyna najlepsza przyjaciółka przyjaciółka... jedyna która mnie toleruje...- stwierdził oburzony, spoglądając przy tym  na mnie z dezaprobatą i dziwnie kręcąc głową. Skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej i dodał- Sądziłem że skoro masz żonę i po prawie dwóch latach jeszcze cię nie zostawiła to całkiem nieźle czytasz emocje, ale jednak się myliłem, kiepsko ci to idzie, chyba cię nie przeszkoliła… a wracając do tematu operacji to jak na mój nos to trwa to już odrobinę z długo… zresztą też jesteś lekarzem i sam sobie to oceń.- mówił z przejęciem, wiercąc się przy tym na krześle. Miał rację, to wszystko zdecydowanie za długo trwało. Jeśli wszystko byłoby w porządku powinni już jakąś godzinę temu 
skończyć- jak nie więcej... a tymczasem nadal operowali. Starałem sobie to tłumaczyć, że może czekali na kardiochirurga, albo przez cesarskie cięcie które przez stan Hany się skomplikował stracili sporo czasu, dlatego teraz wszystko tak się przeciąga, jednak doskonale wiedziałem że to niemożliwe. Coś musiało się stać. Pytanie tylko co?
-Wiem, też mi się tak wydawało… - westchnąłem zrozpaczony, a pod moimi powiekami zaczęły zbierać się gorące łzy jednocześnie piekąc mnie w oczy.  Wdech- wydech, wdech-wydech, wydawałem sobie krótkie i nieskomplikowane polecenia próbując nie wybuchnąć płaczem. Wiedziałem, że jeśli za chwilę się nie ogarnę spotka się to z licznymi szyderstwami ze strony tego pajaca, a było to ostatnią rzeczą jakiej potrzebowałem. „Nie rozklejaj się”, „Nie pokazuj swojej słabości” , „Nie możesz teraz płakać” - powtarzałem sobie w myślach, walcząc ze szlochem wzbierającym w moim gardle. Serce przyspieszyło, a oddech stał się płytki i niemiarowy. Mimo wszelkich starań i prób zapanowania nad sobą, moje ciało zaczęło spazmatycznie się trząść, przygotowując się do wybuchu histerii…  Ale ze mnie mięczak…
-Tylko nie rycz, skoro ja nie płaczę ty też nie możesz.- upomniał mnie Sebastian, najwidoczniej widząc co się święci. Poczułem na sobie jego surowe spojrzenie i poniekąd pomogło mi to nad sobą zapanować. Pociągnąłem kilka razy nosem, wziąłem kilka głębszych oddechów, po czym z wielkim trudem,-ale jednak-  udało mi się uspokoić. – Jeśli chcesz możesz iść na blok operacyjny i popytać co i jak, tobie może coś powiedzą, a ja zostanę z małą- zaproponował Sebastian, dźwignąłem głowę i spojrzałem na niego niepewnie, uśmiechnął się nieznacznie, wiedziałem że nie był to szczery uśmiech, ale znaczył dla mnie więcej niż kilka marnych słów typu „Nie przejmuj się” czy „Wszystko będzie dobrze”. Odwdzięczyłem się tym samym i delikatnie odchylając paluszki małej zabrałem rękę z inkubatora, na moje poczynania dziewczynka zareagowała głośnym płaczem, ukazując tym swoje niezadowolenie, od razu chciałem się wrócić i spróbować ją uspokoić jednak Sebo mnie powstrzymał.- Idź już , ja się tym zajmę nie musisz się o nią martwić- zapewnił mnie jednocześnie gładząc moją córeczkę po główce, chcąc ją w ten sposób uspokoić, co o dziwo poskutkowało. Zrobiłem kilka kroków w stronę wyjścia, po czym zatrzymałem się na chwilę… W normalnych okolicznościach nie zostawiłbym pod jego „troskliwą” opieką nawet psa czy choćby kamienia, gdyż wiedziałem jak to się kończy kiedy zostawia mu się kogokolwiek lub cokolwiek do przypilnowania, ale teraz nie miałem wyjścia.
-Dzięki – powiedziałem zwracając się w jego stronę, a po tych słowach nie czekając już nawet na odpowiedź, pospiesznie opuściłem oddział i skierowałem prosto na blok operacyjny. Pod drzwiami jednej z sali siedział Przemek. Był zgarbiony i nieznacznie pochylał się do przodu, głowę schował w dłoniach, a łokcie podpierał na kolanach. Nie wyglądał najlepiej, na pierwszy rzut oka było widać, że jest zaniepokojony. Od razu postanowiłem podejść bliżej.
-Wiadomo już coś?- zapytałem, zajmując miejsce tuż obok niego, a on nawet na mnie nie spoglądając pokręcił przecząco głową. Westchnąłem od niechcenia i odchyliłem się do tyłu opierając się o oparcie krzesła. Znowu nie pozostało mi nic tylko czekać i mieć nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży i że moja żona ma w sobie wystarczająco dużo woli życia, aby nie poddać się w walce o przetrwanie, jednak nie mogłem być tego pewien, gdyż na własnym przykładzie wiedziałem, że tej siły w najważniejszych chwilach może zabraknąć,a wtedy okrutny los się nad nami nie zlituje...


Mam nadzieję, że nowe opowiadanie Wam się podoba mimo drobnej odmienności...
Wiem, że wiele rzeczy nie zgadza się z fabułą serialu, ale mój świat, moje kredki i wiele zgadzać się nie będzie :D 
Komentujcie i udostępniajcie :*

4 komentarze:

  1. Przez całe święta kompletnie zapomniałam o blogu, ale już wszystko nadrobione :) trzymasz nas w tak dużej niepewności co z Haną, że człowiek tylko czeka na wzmianki o niej ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Opisy o małej są tak urocze <3
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniała, czekam na piątek!

    OdpowiedzUsuń
  4. Obie części szybciutko nadrobione! Jestem zachwycona Twoim opowiadaniem, a każda następna część jest jeszcze lepsza od poprzedniej *-*

    OdpowiedzUsuń