Wciąż stałem
na korytarzu bezsilnie patrząc przez szybę dzielącą mnie od mojej ukochanej.
Reanimacja trwała już dobre kilkanaście minut, powoli wszyscy opadali z sił,
dodatkowo fakt iż to wszystko jest zupełnie bez sensu, a szanse na to iż wróci są
znikome, jeszcze bardziej osłabiały cały zespół. Przeraźliwy pisk
kardiomonitora wciąż rozbrzmiewał w moich uszach… Ja też powoli traciłem
nadzieję na szczęśliwe zakończenie, już nawet nie panowałem nad łzami które
ciurkiem spływały po moich policzkach. Po prostu dawałem upust swoim wzbierającym emocjom...
-Proszę nie
rób mi tego…- wyłkałem cicho zachrypniętym od wcześniejszych krzyków głosem,
pełnym bólu i rozpaczy.
-Reanimujemy już 20 minut, ostatni raz
defibrynujemy, jeżeli tym razem nie ruszy musimy stwierdzić zgon -Po kolejnych
kilku minutach bezskutecznej walki o życie mojej żony do moich uszu dobiegł
komunikat Wiki, która również była załamana takim obrotem spraw. Głoś drżał jej, gdy wypowiadała te słowa. W tej
chwili moja rozpacz osiągnęła taki poziom którego nigdy bym się po sobie nie
spodziewał. W głębi duszy błagałem aby lekarzom udało się przywrócić czynność
skurczową serca mojej ukochanej, jednak wiedziałem że to czy przeżyje, czy
umrzesz nie zależy od lekarzy, pielęgniarek czy nawet Boga, to zależy tylko od
niej, i od tego czy obudzi w sobie wole walki, której właśnie w tym
najważniejszym momencie życia najwidoczniej jej zabrakło. Czułem jak coraz
bardziej ściska mnie w gardle, w tej chwili miałem ochotę krzyczeć z rozpaczy i złości ale nie wiedziałem za bardzo na kogo byłem tak wściekły, na
siebie? Hanę? kierowcę, który spowodował ten wypadek? czy może bardziej na
niesprawiedliwość i złośliwość losu? Poza tym już dawno straciłem głos i byłem w
stanie wydusić z siebie jedynie charkoczący szept... Powoli osunąłem się
na podłogę, jednocześnie na niej siadając, a plecami opierając się o drzwi. Z
tej całej bezsilności po prostu schowałem twarz w dłoniach, pamięcią sięgając
do chwil gdy byliśmy szczęśliwi… nie mogłem powstrzymać się od płaczu.
-Błagam cię,
nie odchodź, nie zostawiaj mnie- wydusiłem z siebie przez wciąż narastający szloch,
bardziej do siebie niż do blondynki. Jednak te słowa zadziałały jak jakieś magiczne zaklęcie. W jednej chwili pisk aparatury ucichł, a na całym oddziale zapadła
głucha cisza. Dobrze wiedziałem co to oznacz, z niedowierzaniem wstałem z ziemi
jednocześnie ocierając łzy.-Mamy rytm zatokowy- ruda niemalże krzyknęła- Udało się!- rzuciła w odwracając
się w moją stronę, jednocześnie uśmiechając się od ucha do ucha. To wszystko
było wręcz nierealne, przez co aż musiałem się uszczypnąć, aby sprawdzić, czy
przypadkiem nie śnię. Poczułem jak ogromny kamień spada mi z serca…A mówią że
cuda się nie zdarzają…Znów wyjrzałem przez szybę, a mój wzrok mimowolnie
powędrował na kardiomonitor do którego była podpięta moja ukochana żona, mimo iż serce
wznowiło swą pracę, to jego rytm był daleki od ideału, tym razem serce biło bardzo nierówno i zdecydowanie zbyt szybko, co mogło oznaczać że być może ono także jest uszkodzone…
zagrożenie życia wcale nie minęło… Dobra Gawryło koniec tych smętów,
najważniejsze że wróciła- pomyślałem, wciąż nie potrafiąc w to uwierzyć... Po
chwili Wiki wyszła z pomieszczenia, nie musiałem nawet czekać by do mnie
podeszła.
-I jak ?- to
było pierwsze pytanie jakie w tej chwili cisnęło mi się na usta... Dobrze znałem
odpowiedź na to pytanie, gdyż jako lekarz widziałem jakie są konsekwencje zapaści dla całego organizmu, ale chciałem usłyszeć to od niej.
-Cóż…- zaczęła jednocześnie drapiąc się przy tym ze zdenerwowaniem po głowie, zrobiła krótką pauzę, tak jakby się zastanawiała co powiedzieć i jak odpowiednio dobrać słowa, aby przekazać złe informacje jak najdelikatniej tylko potrafi- Jej serce galopuje, nie mam pojęcia dlaczego… przed chwilą ledwo ruszyło a teraz wali jak szalone.-powiedziała dopiero po dłuższej chwili, niepewnie przy tym na mnie spoglądając, starając się wybadać moją reakcję.
-Może przez auto które niedawno w nią rąbnęło- rzuciłem pierwsze co przyszło mi na myśl, nie chciałem zachowywać się jak niewdzięczny dupek, czyli po prostu jak Seba i być sarkastyczny, ale tak moja uwaga niestety zabrzmiała.
-Nie, to nie to, po zabiegu była stabilna, to zaczęło się dopiero przed chwilą.- odpowiedziała ściszonym głosem, jednocześnie ze zrezygnowaniem spoglądając w stronę Hany… Ja też nie wiedziałem dlaczego tak się dzieje, przez co również musiałem się nieco zastanowić. Niektóre zachowania organizmów wciąż stanowiły dla medycyny zagadkę.
-A może to opóźniona reakcja na uraz, straciła nerkę, ma pękniętą śledzionę i wiele innych obrażeń?- powiedziałem, a raczej zapytałem po dłuższej chwili namysłu, bowiem nie byłem pewny swojej „diagnozy”, niby wszystko pasowało, ale wydawało mi się być zbyt proste, przez co także głupie i naiwne... Mimo iż bardzo chciałem, to nie mogłem pomóc.
-Załataliśmy śledzionę, ma robione dializy aby odciążyć drugą nerkę, problemy z sercem raczej nie mają związku z wypadkiem- skwitowała, nawet na mnie nie spoglądając. Naszą rozmowę przerwała jedna z pielęgniarek która właśnie wybiegła z pomieszczenia. -Mamy ponowne migotanie komór…- wymamrotała drżącym głosem w stronę rudej -To defibrylujemy- rzuciła z poirytowaniem jak największą oczywistość, po czym razem z oddziałową ruszyła w stronę wejścia na OIOM, to właśnie wtedy, zupełnie jakby pod wpływem presji i powagi zaistniałej sytuacji mnie olśniło.
-Poczekaj…- krzyknąłem za Consalidą, na co ta zwróciła się na pięcie i spojrzała na mnie pytająco.- Wprowadźcie ją w hipotermię ochronną- powiedziałem jednocześnie przeczesując dłonią włosy. Mimo iż sam nie do końca byłem co do tego przekonany, gdyż była to metoda pionierska, a nasz szpital jeszcze raczkował w tej dziedzinie, to starałem się brzmieć pewnie i profesjonalnie, gdyż być może było to jedyne rozwiązanie, aby uratować życie mojej ukochanej żony.
-To nie jest wyjście, tak tylko chwilowo wciśniesz pauzę – Stwierdziła. Byłem pewien że nie jest przekonana co do słuszności mojej decyzji, tylko dlatego że jestem rodziną Hany, a w takich sytuacjach bliskim ciężko zachować subiektywizm i dystans do sytuacji, aby racjonalnie wszystko ocenić. Mimo wszystko postanowiłem się nie poddawać.-Serce i tak nie ruszy jeśli jest uszkodzone… jedynie pogorszy sytuację- ciągnęła swój wywód, nie mając najmniejszej ochoty się zgodzić. Jej zdaniem ryzyko niepowodzenia i późniejszych ewentualnych komplikacji było zbyt duże.
-Cóż…- zaczęła jednocześnie drapiąc się przy tym ze zdenerwowaniem po głowie, zrobiła krótką pauzę, tak jakby się zastanawiała co powiedzieć i jak odpowiednio dobrać słowa, aby przekazać złe informacje jak najdelikatniej tylko potrafi- Jej serce galopuje, nie mam pojęcia dlaczego… przed chwilą ledwo ruszyło a teraz wali jak szalone.-powiedziała dopiero po dłuższej chwili, niepewnie przy tym na mnie spoglądając, starając się wybadać moją reakcję.
-Może przez auto które niedawno w nią rąbnęło- rzuciłem pierwsze co przyszło mi na myśl, nie chciałem zachowywać się jak niewdzięczny dupek, czyli po prostu jak Seba i być sarkastyczny, ale tak moja uwaga niestety zabrzmiała.
-Nie, to nie to, po zabiegu była stabilna, to zaczęło się dopiero przed chwilą.- odpowiedziała ściszonym głosem, jednocześnie ze zrezygnowaniem spoglądając w stronę Hany… Ja też nie wiedziałem dlaczego tak się dzieje, przez co również musiałem się nieco zastanowić. Niektóre zachowania organizmów wciąż stanowiły dla medycyny zagadkę.
-A może to opóźniona reakcja na uraz, straciła nerkę, ma pękniętą śledzionę i wiele innych obrażeń?- powiedziałem, a raczej zapytałem po dłuższej chwili namysłu, bowiem nie byłem pewny swojej „diagnozy”, niby wszystko pasowało, ale wydawało mi się być zbyt proste, przez co także głupie i naiwne... Mimo iż bardzo chciałem, to nie mogłem pomóc.
-Załataliśmy śledzionę, ma robione dializy aby odciążyć drugą nerkę, problemy z sercem raczej nie mają związku z wypadkiem- skwitowała, nawet na mnie nie spoglądając. Naszą rozmowę przerwała jedna z pielęgniarek która właśnie wybiegła z pomieszczenia. -Mamy ponowne migotanie komór…- wymamrotała drżącym głosem w stronę rudej -To defibrylujemy- rzuciła z poirytowaniem jak największą oczywistość, po czym razem z oddziałową ruszyła w stronę wejścia na OIOM, to właśnie wtedy, zupełnie jakby pod wpływem presji i powagi zaistniałej sytuacji mnie olśniło.
-Poczekaj…- krzyknąłem za Consalidą, na co ta zwróciła się na pięcie i spojrzała na mnie pytająco.- Wprowadźcie ją w hipotermię ochronną- powiedziałem jednocześnie przeczesując dłonią włosy. Mimo iż sam nie do końca byłem co do tego przekonany, gdyż była to metoda pionierska, a nasz szpital jeszcze raczkował w tej dziedzinie, to starałem się brzmieć pewnie i profesjonalnie, gdyż być może było to jedyne rozwiązanie, aby uratować życie mojej ukochanej żony.
-To nie jest wyjście, tak tylko chwilowo wciśniesz pauzę – Stwierdziła. Byłem pewien że nie jest przekonana co do słuszności mojej decyzji, tylko dlatego że jestem rodziną Hany, a w takich sytuacjach bliskim ciężko zachować subiektywizm i dystans do sytuacji, aby racjonalnie wszystko ocenić. Mimo wszystko postanowiłem się nie poddawać.-Serce i tak nie ruszy jeśli jest uszkodzone… jedynie pogorszy sytuację- ciągnęła swój wywód, nie mając najmniejszej ochoty się zgodzić. Jej zdaniem ryzyko niepowodzenia i późniejszych ewentualnych komplikacji było zbyt duże.
-Zyskamy czas na diagnostykę- nalegałem dalej, w końcu nie miałem nic do
stracenia, co najwyżej się nie zgodzi…
-Dobrze
wiesz… - zaczęła ze znudzeniem, jednak nie pozwoliłem jej dokończyć. Postanowiłem zmienić taktykę…
-Proszę cię… tu chodzi o moją Hanę- niemalże błagałem, może nie było to całkiem fair, ale postanowiłem wziąć ją na litość- cokolwiek to oznaczało, gdyż naprawdę zależało mi na mojej żonie, kochałem ją jak jeszcze nigdy, nikogo. Nie chciałem manipulować innymi, aby ją ratować, ale nie miałem wyboru, ona była dla mnie ważniejsza od wszystkiego.
-Dobra schładzamy i na blok, podłączamy płuco-serce i robimy cc, później sprawdzimy dlaczego serce wariuje- zwróciła się tym razem do pielęgniarki, która w dalszym ciągu stała obok Wiktorii, na co ta posłusznie przytaknęła.
-Proszę cię… tu chodzi o moją Hanę- niemalże błagałem, może nie było to całkiem fair, ale postanowiłem wziąć ją na litość- cokolwiek to oznaczało, gdyż naprawdę zależało mi na mojej żonie, kochałem ją jak jeszcze nigdy, nikogo. Nie chciałem manipulować innymi, aby ją ratować, ale nie miałem wyboru, ona była dla mnie ważniejsza od wszystkiego.
-Dobra schładzamy i na blok, podłączamy płuco-serce i robimy cc, później sprawdzimy dlaczego serce wariuje- zwróciła się tym razem do pielęgniarki, która w dalszym ciągu stała obok Wiktorii, na co ta posłusznie przytaknęła.
-Przecież
dziecko nie jest jeszcze gotowe, to 3 tygodnie za wcześnie – znów się
wtrąciłem, za co zostałem obdarzony jednym z chłodnych spojrzeń Consalidy,
mogłem z niej czytać z jak z książki, w tej chwili wyraz jej twarzy mówił:
Gawryło zamknij się, bo cię skrzywdzę… Wzięła głęboki wdech, była na mnie wściekła, gdyż ciągle się wtrącałem.
-Chcesz
ratować Hanę i dziecko czy nie? Jeśli tak, to skończ podważać każdą moją decyzję
i pozwól mi działać- powiedziała najgrzeczniej jak tylko umiała, gdy już nieco
ochłonęła, w sumie to nie dziwię jej się, że tak się na mnie wkurzała, gdyż ja sam już sobie działałem na nerwy… W końcu nadgorliwość nieraz bywa gorsza od faszyzmu.
-Dobra
róbcie co trzeba- nie chcąc jeszcze bardziej jej irytować poddałem się, w sumie
miała rację więc musiałem się zgodzić. Po moich słowach szybko wróciła do
swoich obowiązków… Później
wszystko działo się dość szybko, podpisywanie zgód na zabiegi, przewiezienie na
blok i operacja... Właśnie
siedziałem pod jedną z sali operacyjnych i czekałem na jakieś wieści dotyczące
żony lub dziecka. To oczekiwanie było okropne, a świadomość tego iż podczas
zabiegu wszystko może się zdarzyć jeszcze bardziej mnie stresowała, z tego
wszystkiego aż musiałem wstać z krzesła, gdyż nie potrafiłem usiedzieć w
spokoju. Nerwowo krążyłem wzdłuż korytarza rozmyślając co dzieje się za
drzwiami, strasznie długo to już wszystko trwało. Po upływie
kilku kolejnych długich minut spędzonych na niekończącym się oczekiwaniu, drzwi sali otworzyły się a moim oczom ukazał się
Wójcik, bez chwili namysłu podbiegłem do niego.
-Moje
gratulacje masz zdrową i śliczną córeczkę, jest donoszona.- Powiedział z
ogromnym uśmiechem na twarzy, jednocześnie ściskając mi dłoń. Gdy tylko
usłyszałem że z dzieckiem… to znaczy z małą jest wszystko w porządku … że mimo
tego iż urodziła się trochę za wcześnie i uczestniczyła w wypadku, jest zdrowa i silna bardzo się
ucieszyłem.
-Ile waży? Ile centymetrów?
Ile dostała punktów?- byłem jak w amoku, przez co całkowicie zapomniałem o wszystkich
okropnych chwilach tego dnia, moja córka była teraz najważniejsza. Właśnie po raz pierwszy zostałem ojcem… I była to jedna z najlepszych i najszczęśliwszych chwil w całym moim dotychczasowym życiu. Wzruszyłem się.
- Waży 2450
gramów i ma 51 centymetry, dostała 7 punktów w skali Apgar, z powodu słabego
napięcie mięśniowego i lekko sinawej skóry… jest już lepiej, prawdopodobnie była zmęczona wszystkimi ostatnimi wydarzeniami, ale w razie czego
podłączyliśmy ją do monitorów, żeby kontrolować stan, no i najbliższe dni spędzi w inkubatorze -
odpowiedział na moje pytania, a uśmiech nie schodził z jego twarzy. Wciąż był
pełen optymizmu, niezależnie od tego ci się działo.
-Przecież
mówiłeś że jest bardzo silna i zdrowa- powiedziałem z oburzeniem nieco już zagubiony w jego wypowiedzi.
-Owszem
jest zdrowa, ale lepiej dmuchać na zimne, zwłaszcza po tym co przeszła.- wyjaśnił ze
stoickim spokojem.
-A co z Haną
?- wydusiłem po chwili, a na to pytanie nieco zrzedła mu mina, nie wróżyło to
chyba niczego dobrego.
- Jak na
razie w porządku, kończą podłączać płuco-serce.- odparł jednocześnie ściągając
okulary- to jeszcze trochę potrwa, nie ma sensu żebyś tu siedział, jeżeli
chcesz to możesz iść do małej, jest na oddziale noworodkowym.- dodał po chwili,
po czym odszedł, zostawiając mnie samego. Po krótkiej chwili namysłu
stwierdziłem że faktycznie Darek ma rację, więc postanowiłem iść do naszej
małej kruszynki. Nie minęło
wiele czasu nim znalazłem się u celu. Na sali leżało kilka innych dzieci,
jednak ja bez problemu znalazłem swoją córeczkę. Była najdrobniejsza i
jednocześnie najładniejsza ze wszystkich, w końcu odziedziczyła urodę po swojej
matce. Była do niej bardzo podobna, cała Hana. Dosłownie! Nie mam pojęcia ile
czasu tak spędziłem, ale nie mogłem oderwać od niej oczu, wciąż nie mogłem
uwierzyć że ten mały skarb jest mój. Ogromna duma zaczęła rozpierać całe moje serce.
Stworzyłem drugiego małego człowieka. Ta myśl wydawała się tak abstrakcyjna, że sam
ledwo potrafiłem w nią w ogóle uwierzyć. To właśnie ta mała istotka była największym,
namacalnym i niepodważalnym dowodem na to, że 1+1 nie zawsze równa się 2, gdyż
jeśli dwie jednostki połączy tak silne uczucie, jak to między mną i Haną wynik
równania może się zmienić i w naszym przypadku było to 3
-Chce pan wejść do środka?- z rozmyślań wyrwał mnie czyjś głos, odwróciłem się w tamtym
kierunku. Była to jakaś pielęgniarka. Bez zastanowienia pokiwałem głową na znak
zgody, na co kobieta ciepło uśmiechnęła się w moim kierunku. Już po chwili
byłem obok mojej małej kruszynki. -Może chce
pan ją wziąć na ręce?- zapytała kobieta
-Nie… ona
jest taka mała, nie chce zrobić jej krzywdy- spanikowałem… tak ja Piotr Gawryło
nieustraszony i pewny siebie chirurg po prostu się bałem. Na moje słowa
oddziałowa pokręciła jedynie dość specyficznie głową i udała się do obowiązków.
Zostawiając nas samych- prawie- samych. Nie mam pojęcia ile czasu jeszcze
spędziłem gapiąc się na małą ale z każdym kolejnym spojrzeniem na nią
wiedziałem, że będzie dobrze, że wszystko wróci do normy... w końcu musi być... Jednak czy
na pewno? Przekonamy się wkrótce…
Z okazji Świąt bożego Narodzenia mam dla Was pod choinkę kolejną część opowiadania ;)
Życzę Wam radosnych świąt spędzonych w rodzinnej atmosferze, wielu prezentów i miłości :*
Miłego czytania, a ja wracam do oglądania Kevina :D
Jaka cudowna część! W sam raz jako prezent pod choinke! <3
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt!
Aww *-* przeczytałam wszystko od początku i jestem zachwycona! Wesołych Świąt :)
OdpowiedzUsuń