poniedziałek, 24 grudnia 2018

Maybe you're right cz.5 - Shadow of hope


Wciąż stałem na korytarzu bezsilnie patrząc przez szybę dzielącą mnie od mojej ukochanej. Reanimacja trwała już dobre kilkanaście minut, powoli wszyscy opadali z sił, dodatkowo fakt iż to wszystko jest  zupełnie bez sensu, a szanse na to iż wróci są znikome, jeszcze bardziej osłabiały cały zespół. Przeraźliwy pisk kardiomonitora wciąż rozbrzmiewał w moich uszach… Ja też powoli traciłem nadzieję na szczęśliwe zakończenie, już nawet nie panowałem nad łzami które ciurkiem spływały po moich policzkach. Po prostu dawałem upust swoim wzbierającym emocjom...
-Proszę nie rób mi tego…- wyłkałem cicho zachrypniętym od wcześniejszych krzyków głosem, pełnym bólu i rozpaczy.
-Reanimujemy już 20 minut, ostatni raz defibrynujemy, jeżeli tym razem nie ruszy musimy stwierdzić zgon -Po kolejnych kilku minutach bezskutecznej walki o życie mojej żony do moich uszu dobiegł komunikat Wiki, która również była załamana takim obrotem spraw. Głoś drżał jej, gdy wypowiadała te słowa. W tej chwili moja rozpacz osiągnęła taki poziom którego nigdy bym się po sobie nie spodziewał. W głębi duszy błagałem aby lekarzom udało się przywrócić czynność skurczową serca mojej ukochanej, jednak wiedziałem że to czy przeżyje, czy umrzesz nie zależy od lekarzy, pielęgniarek czy nawet Boga, to zależy tylko od niej, i od tego czy obudzi w sobie wole walki, której właśnie w tym najważniejszym momencie życia najwidoczniej jej zabrakło. Czułem jak coraz bardziej ściska mnie w gardle, w tej chwili miałem ochotę krzyczeć z rozpaczy i złości ale nie wiedziałem za bardzo na kogo byłem tak wściekły, na siebie? Hanę? kierowcę, który spowodował ten wypadek? czy może bardziej na niesprawiedliwość i złośliwość losu?  Poza tym już dawno straciłem głos i byłem w stanie wydusić z siebie jedynie charkoczący szept... Powoli osunąłem się na podłogę, jednocześnie na niej siadając, a plecami opierając się o drzwi. Z tej całej bezsilności po prostu schowałem twarz w dłoniach, pamięcią sięgając do chwil gdy byliśmy szczęśliwi… nie mogłem powstrzymać się od płaczu.
-Błagam cię, nie odchodź, nie zostawiaj mnie- wydusiłem z siebie  przez wciąż narastający szloch, bardziej do siebie niż do blondynki. Jednak te słowa zadziałały jak jakieś magiczne zaklęcie. W jednej chwili pisk aparatury ucichł, a na całym oddziale zapadła głucha cisza. Dobrze wiedziałem co to oznacz, z niedowierzaniem wstałem z ziemi jednocześnie ocierając łzy.-Mamy rytm zatokowy- ruda niemalże krzyknęła- Udało się!- rzuciła w odwracając się w moją stronę, jednocześnie uśmiechając się od ucha do ucha. To wszystko było wręcz nierealne, przez co aż musiałem się uszczypnąć, aby sprawdzić, czy przypadkiem nie śnię. Poczułem jak ogromny kamień spada mi z serca…A mówią że cuda się nie zdarzają…Znów wyjrzałem przez szybę, a mój wzrok mimowolnie powędrował na kardiomonitor do którego była podpięta moja ukochana żona, mimo iż serce wznowiło swą pracę, to jego rytm był daleki od ideału, tym razem serce biło bardzo nierówno i zdecydowanie zbyt szybko, co mogło oznaczać że być może ono także jest uszkodzone… zagrożenie życia wcale nie minęło…  Dobra Gawryło koniec tych smętów, najważniejsze że wróciła- pomyślałem, wciąż nie potrafiąc w to uwierzyć... Po chwili Wiki wyszła z pomieszczenia, nie musiałem nawet czekać by do mnie podeszła.
-I jak ?- to było pierwsze pytanie jakie w tej chwili cisnęło mi się na usta... Dobrze znałem odpowiedź na to pytanie, gdyż jako lekarz widziałem jakie są konsekwencje zapaści dla całego organizmu, ale chciałem usłyszeć to od niej.
-Cóż…- zaczęła jednocześnie drapiąc się przy tym ze zdenerwowaniem po głowie, zrobiła krótką pauzę, tak jakby się zastanawiała co powiedzieć i jak odpowiednio dobrać słowa, aby przekazać złe informacje jak najdelikatniej tylko potrafi- Jej serce galopuje, nie mam pojęcia dlaczego… przed chwilą ledwo ruszyło a teraz wali jak szalone.-powiedziała dopiero po dłuższej chwili, niepewnie przy tym na mnie spoglądając, starając się wybadać moją reakcję.
-Może przez auto które niedawno w nią rąbnęło- rzuciłem pierwsze co przyszło mi na myśl, nie chciałem zachowywać się jak niewdzięczny dupek, czyli po prostu jak Seba i być sarkastyczny, ale tak moja uwaga niestety zabrzmiała.
-Nie, to nie to, po zabiegu była stabilna, to zaczęło się dopiero przed chwilą.- odpowiedziała ściszonym głosem, jednocześnie ze zrezygnowaniem spoglądając w stronę Hany… Ja też nie wiedziałem dlaczego tak się dzieje, przez co również musiałem się nieco zastanowić. Niektóre zachowania organizmów wciąż stanowiły dla medycyny zagadkę.
-A może to opóźniona reakcja na uraz, straciła nerkę, ma pękniętą śledzionę i wiele innych obrażeń?- powiedziałem, a raczej zapytałem po dłuższej chwili namysłu, bowiem nie byłem pewny swojej „diagnozy”, niby wszystko pasowało, ale wydawało mi się być zbyt proste, przez co także głupie i naiwne... Mimo iż bardzo chciałem, to nie mogłem pomóc.
-Załataliśmy śledzionę, ma robione dializy aby odciążyć drugą nerkę, problemy z sercem raczej nie mają związku z wypadkiem- skwitowała, nawet na mnie nie spoglądając. Naszą rozmowę przerwała jedna z pielęgniarek która właśnie wybiegła z pomieszczenia. -Mamy ponowne migotanie komór…- wymamrotała drżącym głosem w stronę rudej -To defibrylujemy- rzuciła z poirytowaniem jak największą oczywistość, po czym razem z oddziałową ruszyła w stronę wejścia  na OIOM, to właśnie wtedy, zupełnie jakby pod wpływem presji i powagi zaistniałej sytuacji mnie olśniło.
-Poczekaj…- krzyknąłem za Consalidą, na co ta zwróciła się na pięcie i spojrzała na mnie pytająco.- Wprowadźcie ją w hipotermię ochronną- powiedziałem jednocześnie przeczesując dłonią włosy. Mimo iż sam nie do końca byłem co do tego przekonany, gdyż była to metoda pionierska, a nasz szpital jeszcze raczkował w tej dziedzinie, to starałem się brzmieć pewnie i profesjonalnie, gdyż być może było to jedyne rozwiązanie, aby uratować życie mojej ukochanej żony.
-To nie jest wyjście, tak tylko chwilowo wciśniesz pauzę – Stwierdziła. Byłem pewien że nie jest przekonana co do słuszności mojej decyzji, tylko dlatego że jestem rodziną Hany, a w takich sytuacjach bliskim ciężko zachować subiektywizm i dystans do sytuacji, aby racjonalnie wszystko ocenić. Mimo wszystko postanowiłem się nie poddawać.-Serce i tak nie ruszy jeśli jest uszkodzone… jedynie pogorszy sytuację- ciągnęła swój wywód, nie mając najmniejszej ochoty się zgodzić. Jej zdaniem ryzyko niepowodzenia i późniejszych ewentualnych komplikacji było zbyt duże.
-Zyskamy czas na diagnostykę- nalegałem dalej, w końcu nie miałem nic do stracenia, co najwyżej się nie zgodzi…
-Dobrze wiesz… - zaczęła ze znudzeniem, jednak nie pozwoliłem jej dokończyć. Postanowiłem zmienić taktykę…
-Proszę cię… tu chodzi o moją Hanę- niemalże błagałem, może nie było to całkiem fair, ale postanowiłem wziąć ją na litość- cokolwiek to oznaczało, gdyż naprawdę zależało mi na mojej żonie, kochałem ją jak jeszcze nigdy, nikogo. Nie chciałem manipulować innymi, aby ją ratować, ale nie miałem wyboru, ona była dla mnie ważniejsza od wszystkiego.
-Dobra schładzamy i na blok, podłączamy płuco-serce i robimy cc, później sprawdzimy dlaczego serce wariuje- zwróciła się tym razem do pielęgniarki, która w dalszym ciągu stała obok Wiktorii, na co ta posłusznie przytaknęła.
-Przecież dziecko nie jest jeszcze gotowe, to 3 tygodnie za wcześnie – znów się wtrąciłem, za co zostałem obdarzony jednym z chłodnych spojrzeń Consalidy, mogłem z niej czytać z jak z książki, w tej chwili wyraz jej twarzy mówił: Gawryło zamknij się, bo cię skrzywdzę… Wzięła głęboki wdech, była na mnie wściekła, gdyż ciągle się wtrącałem.
-Chcesz ratować Hanę i dziecko czy nie? Jeśli tak, to skończ podważać każdą moją decyzję i pozwól mi działać- powiedziała najgrzeczniej jak tylko umiała, gdy już nieco ochłonęła, w sumie to nie dziwię jej się, że tak się na mnie wkurzała, gdyż ja sam już sobie działałem na nerwy… W końcu nadgorliwość nieraz bywa gorsza od faszyzmu.
-Dobra róbcie co trzeba- nie chcąc jeszcze bardziej jej irytować poddałem się, w sumie miała rację więc musiałem się zgodzić. Po moich słowach szybko wróciła do swoich obowiązków… Później wszystko działo się dość szybko, podpisywanie zgód na zabiegi, przewiezienie na blok i operacja... Właśnie siedziałem pod jedną z sali operacyjnych i czekałem na jakieś wieści dotyczące żony lub dziecka. To oczekiwanie było okropne, a świadomość tego iż podczas zabiegu wszystko może się zdarzyć jeszcze bardziej mnie stresowała, z tego wszystkiego aż musiałem wstać z krzesła, gdyż nie potrafiłem usiedzieć w spokoju. Nerwowo krążyłem wzdłuż korytarza rozmyślając co dzieje się za drzwiami, strasznie długo to już wszystko trwało. Po upływie kilku kolejnych długich minut spędzonych na niekończącym się oczekiwaniu, drzwi sali otworzyły się a moim oczom ukazał się Wójcik, bez chwili namysłu podbiegłem do niego.
-Moje gratulacje masz zdrową i śliczną córeczkę, jest donoszona.- Powiedział z ogromnym uśmiechem na twarzy, jednocześnie ściskając mi dłoń. Gdy tylko usłyszałem że z dzieckiem… to znaczy z małą jest wszystko w porządku … że mimo tego iż urodziła się trochę za wcześnie i uczestniczyła w wypadku, jest zdrowa i silna bardzo się ucieszyłem.
-Ile waży? Ile centymetrów? Ile dostała punktów?- byłem jak w amoku, przez co całkowicie zapomniałem o wszystkich okropnych chwilach tego dnia, moja córka była teraz najważniejsza. Właśnie po raz pierwszy zostałem ojcem… I była to jedna z najlepszych i najszczęśliwszych chwil w całym moim dotychczasowym życiu. Wzruszyłem się.
- Waży 2450 gramów i ma 51 centymetry, dostała 7 punktów w skali Apgar, z powodu słabego napięcie mięśniowego i lekko sinawej skóry… jest już lepiej, prawdopodobnie była zmęczona wszystkimi ostatnimi wydarzeniami, ale w razie czego podłączyliśmy ją do monitorów, żeby kontrolować stan, no i najbliższe dni spędzi w inkubatorze - odpowiedział na moje pytania, a uśmiech nie schodził z jego twarzy. Wciąż był pełen optymizmu, niezależnie od tego ci się działo.
-Przecież mówiłeś że jest bardzo silna i zdrowa- powiedziałem z oburzeniem nieco już zagubiony w jego wypowiedzi.
-Owszem jest zdrowa, ale lepiej dmuchać na zimne, zwłaszcza po tym co przeszła.- wyjaśnił ze stoickim spokojem.
-A co z Haną ?- wydusiłem po chwili, a na to pytanie nieco zrzedła mu mina, nie wróżyło to chyba niczego dobrego.
- Jak na razie w porządku, kończą podłączać płuco-serce.- odparł jednocześnie ściągając okulary- to jeszcze trochę potrwa, nie ma sensu żebyś tu siedział, jeżeli chcesz to możesz iść do małej, jest na oddziale noworodkowym.- dodał po chwili, po czym odszedł, zostawiając mnie samego. Po krótkiej chwili namysłu stwierdziłem że faktycznie Darek ma rację, więc postanowiłem iść do naszej małej kruszynki. Nie minęło wiele czasu nim znalazłem się u celu. Na sali leżało kilka innych dzieci, jednak ja bez problemu znalazłem swoją córeczkę. Była najdrobniejsza i jednocześnie najładniejsza ze wszystkich, w końcu odziedziczyła urodę po swojej matce. Była do niej bardzo podobna, cała Hana. Dosłownie! Nie mam pojęcia ile czasu tak spędziłem, ale nie mogłem oderwać od niej oczu, wciąż nie mogłem uwierzyć że ten mały skarb jest mój. Ogromna duma zaczęła rozpierać całe moje serce. Stworzyłem drugiego małego człowieka. Ta myśl wydawała się tak abstrakcyjna, że sam ledwo potrafiłem w nią w ogóle uwierzyć. To właśnie ta mała istotka była największym, namacalnym i niepodważalnym dowodem na to, że 1+1 nie zawsze równa się 2, gdyż jeśli dwie jednostki połączy tak silne uczucie, jak to między mną i Haną wynik równania może się zmienić i w naszym przypadku było to 3
-Chce pan wejść do środka?- z rozmyślań wyrwał mnie czyjś głos, odwróciłem się w tamtym kierunku. Była to jakaś pielęgniarka. Bez zastanowienia pokiwałem głową na znak zgody, na co kobieta ciepło uśmiechnęła się w moim kierunku. Już po chwili byłem obok mojej małej kruszynki. -Może chce pan ją wziąć na ręce?- zapytała kobieta
-Nie… ona jest taka mała, nie chce zrobić jej krzywdy- spanikowałem… tak ja Piotr Gawryło nieustraszony i pewny siebie chirurg po prostu się bałem. Na moje słowa oddziałowa pokręciła jedynie dość specyficznie głową i udała się do obowiązków. Zostawiając nas samych- prawie- samych. Nie mam pojęcia ile czasu jeszcze spędziłem gapiąc się na małą ale z każdym kolejnym spojrzeniem na nią wiedziałem, że będzie dobrze, że wszystko wróci do normy... w końcu musi być... Jednak czy na pewno? Przekonamy się wkrótce…


Z okazji Świąt bożego Narodzenia mam dla Was pod choinkę kolejną część opowiadania ;)
Życzę Wam radosnych świąt spędzonych w rodzinnej atmosferze, wielu prezentów i miłości :*
Miłego czytania, a ja wracam do oglądania Kevina :D


2 komentarze:

  1. Jaka cudowna część! W sam raz jako prezent pod choinke! <3
    Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
  2. Aww *-* przeczytałam wszystko od początku i jestem zachwycona! Wesołych Świąt :)

    OdpowiedzUsuń