Staliśmy w
milczeniu, żadne z nas nie wiedziało jak się zachować, co powiedzieć, jak zacząć. Na twarzy Wiktorii
malowało się okropne zmęczenie ale także smutek i rezygnacja. Była wykończona długą i skomplikowaną operacją, być może ratującą życie mojej żony. Dopiero gdy już
nieco towarzyszące nam emocje opadły, oczy pełne łez znów zapiekły, a przyspieszony ze strachu oddech nieco zwolnił, w końcu
się przełamałem i odważyłem jakkolwiek odezwać.
-Co z nimi ? - zapytałam niepewnie,
spoglądając przy tym na lekarkę. Mimo iż wyraz jej twarzy mówił mi wszystko, to
i tak bałem się usłyszeć odpowiedź, wciąż się łudziłem że być może się mylę, źle to
wszystko interpretuję, a z Haną i z naszym dzieckiem tak na prawdę wszystko w
porządku, a w najgorszym wypadku trzeba było zrobić cesarskie cięcie.
-Niestety obrażenia
są bardzo rozległe... Ma zapadnięte płuco,
pękniętą śledzionę, straciła obie nerki- nie mogliśmy ich uratować, ma też złamane 4
żebra i to właśnie jeden z odłamków uszkodził płuco, i co najważniejsze uraz
mózgu, obrażenia wewnętrzne udało nam się opanować, ale dla mózgu niewiele
potrafimy zrobić. Po prostu czekamy i
zobaczymy – Powiedziała to wszystko na jednym oddechu z ogromnym współczuciem w
głosie... Gdy lekarka po kolei wymieniała obrażenia jakie odniosła moja żona, czułem jak nogi się pode mną uginają nie potrafiąc już dłużej utrzymać mojego ciężaru.
Nawet w najgorszych i najstraszniejszych koszmarach się tego nie spodziewałem, ale było to lepsze
niż fakt, że nie żyje... Czułem jak ogromna gula rosła mi w gardle i powoli odbiera dech w piersiach. Po
pozostałych osobach siedzących ze mną w poczekalni też było widać że są
załamani, w końcu dla nich też była kimś ważnym.
-A co z naszym dzieckiem?- te słowa już
ledwo z siebie wydusiłem, a głos z każdym kolejnym mi się łamał. Biorąc pod uwagę stan Hany, dziecko mogło nie przeżyć... Nawet nie chciałem o tym myśleć, ale statystyka i medyczne fakty były brutalne i działały na naszą niekorzyść... Nie
byłem w stanie nad tym zapanować, znów łzy napłynęły mi do oczu.
-Z nim o dziwo wszystko w porządku,
Wójcik kazał wstrzymać się z cesarką do czasu aż jego płuca całkowicie się
rozwiną, podajemy sterydy pobudzające rozwój pęcherzyków i stale monitorujemy
stan waszego maleństwa i gdy tylko się pogorszy będziemy interweniować.-
powiedziała ściszonym , pełnym emocji głosem. Fakt nieprzerywania ciąży wyjaśniał długość trwania operacji jej skomplikowanie i ograniczony dostęp... Widać było że ona również bardzo to przeżywa, razem z Haną były dobrymi przyjaciółkami, więc nic w tym
dziwnego... Musiało być jej ciężko podczas operacji wiedząc że życie, bliskiej jej osoby spoczywa tylko i wyłącznie w jej rękach i od niej zależy czy to przetrwa...
-Aha i musicie oddać krew, twoja
żona ma dość rzadką grupę krwi, więc w banku nie mają tyle jednostek ile potrzebujemy…-
dodała po chwili, jednocześnie wzrok wbijając w podłogę, zupełnie jakby była najciekawszą
rzeczą jaką kiedykolwiek w życiu widziała, a ja byłem pewien że zrobiła to tylko po to, aby nie musieć patrzeć
mi w oczy.
-Ile i jakiej grupy potrzebujecie?-
do dyskusji włączyła się Lena, która do tej pory stała obok mnie w zupełnym milczeniu,
nie chcąc nam przeszkadzać w dyskusji, a jej głos z każdym kolejnym słowem coraz bardziej się łamał.
-Potrzeba nam trzech jednostek zero
minus na cito, i dwie kolejne w zapasie. W banku mają tylko dwie… Akurat tak
się składa że, mam tą samą grupę co ona,
ale mogę oddać tylko jedną jednostkę, więc w dalszym ciągu brakuje kolejnych
dwóch, jeśli któreś z was ma taką grupę to niech idzie ze mną… - po tych słowach spojrzała na całą naszą
trójkę z napięciem… Niestety mieliśmy zupełnie inne grupy krwi, to jeszcze
bardziej mnie zdołowało, ponieważ mimo iż bardzo chciałem jej jakoś pomóc, to
nie mogłem, przez co czułem się jakbym kolejny raz ją zawiódł… Byłem bezradny.
-Mamy taką samą grupę- wtrącił się Zapała,
podchodząc nieco bliżej i spoglądając smutny spojrzeniem na Consalidę.
-Dobra, idziesz ze mną- ruda
zwróciła się do Przemka po czym pospiesznym krokiem ruszyli w stronę wyjścia z bloku.
-Wiki!- krzyknąłem za rudowłosą kobietą, na co ona
zatrzymała się w pół kroku i gwałtownie odwróciła w moją stronę stając przy tym na baczność niczym posłuszny żołnierz na wezwanie swojego dowódcy. -Mogę do nich iść?-
zapytałem ściszonym głosem, spoglądając przy tym na nią badawczo, jednocześnie sprawdzając jej reakcję na moje pytanie.
-Tak, są na intensywnej terapii
-odparła, po czym ze spuszczoną głową wraz z Przemkiem poszła oddać krew, nie
czekając dłużej razem z Starską ruszyłem w stronę OIOMU. Po zaledwie kilku
minutach byliśmy już na miejscu, niestety do środka mogło wejść tylko jedno z nas,
więc po krótkich negocjacjach ustaliliśmy że idę jako pierwszy, w końcu byłem
kimś z rodziny. Założyłem odzienie ochronne po czym wszedłem na salę. Kiedy
podwójne automatyczne drzwi się otworzyły a ja wszedłem na OIOM, na chwilę
zatrzymałem się przytłoczony tym wszystkim. Do moich nozdrzy od razu dotarł
intensywny zapach środków czyszczących, a oczy musiały się przyzwyczaić do półmroku
panującego w pomieszczeniu. Rozejrzałem się dookoła, szukając łóżka mojej żony,
dopiero po chwili ją zauważyłem i ruszyłem w jej stronę… Znajdowała się w
najdalszym kącie sali. Stanąłem nad nieruchomym kształtem,
którym była Hana, a na sam jej widok ścisnęło mnie w gardle. Skórę miała
szaro-białą, zapewne w skutek utraty dużej ilości krwi, oczy zaklejono jej
plasterkami, jakby ktoś bał się że nagle je otworzy, jej zawsze malinowe i
soczyste wargi stały się suche, spękane i niemalże sine, a jej ciało pokrywały
liczne zadrapania i opatrunki, które już dawno zdążyły przesiąknąć. Cała była
opleciona rurkami, przypiętymi do piszczącej maszynerii. Na jej widok podłączonej do tych
wszystkich rurek i kabelków od aparatury serce mi się krajało. Miała tego tyle
że aż ciężko było zliczyć: jedna w gardle oddychała za nią, następna w nosie ją
odżywiała, tą w żyle miała podawane leki, inna zastępowała nerki które straciła
podczas operacji, kolejna opróżniała
pęcherz, kilka na piersi rejestrowało pracę serca, kolejna na palcu zapisywała
puls, a jeszcze kolejne kable i „czytniki” monitorowały stan naszego maleństwa... W moich oczach mimowolnie zebrały
się łzy, które szybko starłem sprawnym ruchem ręki aby przypadkiem nikt nie
zauważył. Musiałem bowiem być silny… Dla
nich… Nie wolni mi było się teraz załamywać, zwłaszcza, że byłem im potrzebny
jak nigdy wcześniej… Całe pomieszczenie przepełnione było
rozmaitymi dźwiękami. Wokół panował okropny hałas, który dla „nowicjusza”
mógłby wydawać się dość przerażający: warkot sprzętu medycznego, przytłumione
komunikaty dobiegające z głośników, i piski maszyn które zazwyczaj były
spowodowane nie tyle stanem mojej ukochanej co błędami maszyn. Respirator, który tłoczył tlen do jej płuc,
nadaje temu wszystkiemu powolny i uspokajający rytm: wdech, wydech, wdech,
wydech… Poza jedną pielęgniarką siedzącą przy
niewielkim biurku w rogu pomieszczenia i jakimś mężczyzną dwa łóżka dalej nie było tam nikogo, tylko ja i Hama, nikt kto
nie musiał tu nie zaglądał. Usiadłem na krześle stojącym
nieopodal jej łóżka, niepewnie chwyciłem jej dłoń i lekko zacząłem ją gładzić, nie chciałem zrobić jej przypadkiem
krzywdy, wydawała się być tak krucha niczym porcelana, miałem wrażenie że jeden
nieostrożny ruch a ona rozpadnie się w moich rękach na tysiące kawałeczków…
dodatkowo jej ręce były zimne jak lód, instynktownie zbliżyłem je do swoich ust
i zacząłem na nie dmuchać, aby móc je nico ogrzać. Znów się zamyśliłem, a moje
rozmyślania przerwała dopiero oddziałowa która energicznie weszła na salę, z
workiem krwi w ręku. Szybko podłączyła kroplówkę i opuściła pomieszczenie ponownie
zostawiając nas samych…. Prawie...Po jakimś czasie zmieniłem się na
chwilę z Leną, później wpadł Przemek i jeszcze kilka innych osób równie bliskich osób, następnie paru lekarzy sprawdzić jej stan... Dopiero po kilku
dobrych godzinach, które spędziłem pod drzwiami udało mi się do niej wrócić… Siedziałem
przy niej już od dłuższego czasu, OIOM wciąż był taki sam. Nie sposób było
określić, ile czasu dokładnie minęło. Sztuczne światła były przygaszone, cały
czas świeciły tak samo, wszystkie okna były szczelnie przysłonięte roletami,
ale rytm około-dobowy i tak wziął górę i nad całym oddziałem zapadła nocna
cisza. Zapanował mniejszy ruch niż w ciągu dnia, jakby zarówno pielęgniarki,
jak i maszyny poczuły znużenie i przeszły na tryb nocny, co oznaczało iż od
wypadku minęła już prawie doba… Nawet nie wiedziałem kiedy ten czas tak szybko
przeleciał. Przez to wszystko moje zmęczenie
również zaczęło dawać się we znaki… czułem jak moje powieki stają się coraz to
cięższe a ja powoli odpływam do krainy, w której wszyscy jesteśmy zdrowi, bezpieczni, spokojni i szczęśliwi, a nasza córka radośnie biega wokół nas po kwitnącej łące... Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Niestety mój sen
był bardzo niespokojny i płytki, każdy najdrobniejszy szelest sprawiał iż gwałtownie się wybudzałem, rozglądając się zdezorientowany po pomieszczeniu, nie wiedząc co się stało i gdzie jestem... Mijała chwila nim dochodziłam do siebie... Nie miałem nawet co liczyć na to, że się wyśpię… Obudził mnie straszny hałas.
Wszystkie czujniki naraz zaczęły piszczeć, szaleć i świergotać cienkim głosem, oznajmiając, że dzieje się coś naprawdę bardzo złego. W jednej chwil do pomieszczenia wpadła chmara pokrzykujących coś do siebie pielęgniarek, a ja nie wiedząc co się dzieje jak poparzony zerwałem się z
krzesła, prawie je przy tym przewracając.
- Spada saturacja! - krzyknęła jedna z
nich, podbiegając do łóżka. -Częstoskurcz nadkomorowy… komorowy…
migotanie komór.- wołała druga z wyczuwalnym przerażeniem w głosie opisując
obecny stan mojej żony. -Ma tachykardię!- rzuciła pierwsza,
po czym przycisnęła ogromny czerwony guzik znajdujący się przy łóżku mojej żony.
-Potrzebna pomoc na OIOMI-e zadudnił
głośnik. Po chwili do pomieszczenia weszła zaspana Consalida, a gdy tylko
spostrzegła co się dzieje, od razu się rozbudziła, rzucając się do pomocy. Ja
wciąż stałem w miejscu jak zahipnotyzowany, nie potrafiłem się ruszyć,
kompletnie zdębiałem, jako lekarz z wieloletnim stażem na co dzień miałem styczność z takimi właśnie sytuacjami, znałem procedury i sposoby działania, ale kiedy chodzi o kogoś bliskiego, kogoś kogo naprawdę bardzo kochamy i na kim nam zależy, to człowiek kompletnie idiocieje i nie wie jak się
zachować.
-Wyprowadźcie go stąd!- Wiki krzyknęła ostro do jednej z oddziałowych, na co ta zdecydowanie chwyciła mnie w łokciu niemalże siłą
wyprowadzając z pokoju. Zamknęła za sobą drzwi, tak abym nie mógł znów tam wejść,
po czym pospiesznie wróciła do wcześniej przerwanej czynności. Byłem tak oszołomiony, że
dopiero gdy drzwi się za nią zamknęły dotarło do mnie co tak naprawdę się dzieje... Moja żona ostatkiem sił walczyła o życie, które okrutny los próbował jej odebrać... Wszystko oglądałem zza szyby czując jak ogarnia mnie bezsilność. Mimowolnie do
moich oczu po raz kolejny tego dnia napłynęły słone łzy, piekąc mnie pod powiekami... Oddech znacznie przyspieszył, doprowadzając do hiperwentylacji zwiastując nadchodzący atak paniki. Właśnie wtedy do moich uszu
dobiegł kolejny przerażający, głośniejszy od poprzednich pisk kardiomonitora, złowieszczo oznajmiający zatrzymanie akcji
serca.
-Mamy zapaść- krzyknęła rudowłosa, a mimo dzielących nas grubych drzwi,
dokładnie to słyszałem. Jej słowa rozbrzmiały w moich uszach niczym dzwon, wtedy już nie panowałem nad sobą. Głowę
przykleiłem do szyby i kilkakrotnie uderzyłem w nią dłonią, dając upust swoim wzbierającym wewnątrz emocją. Kolejny raz tego dnia rozpłakałem się jak małe dziecko, które nie otrzymało wymarzonej zabawki na święta. Byłem bezradny jak nigdy wcześniej, chciałem coś zrobić, uratować ją, ale nie mogłem... nie wiedziałem jak... znów ją zawiodłem, a ta myśl zabijała mnie wraz z nią... Serce powoli rozpadało mi się na miliony drobnych kawałeczków, krwawiąc w przepełnionej bólem piersi... Okropny pisk wciąż rozbrzmiewał w całym
pomieszczeniu i jego okolicy, przeszywając moje wnętrze niczym noże... Wszyscy usilnie starali się ratować życie Hany,
jednak chyba każdy miał tę świadomość że na daremne…
-Nie! Nie możesz mi tego zrobić!
Słyszysz?! Nie możesz mnie tak zostawić!- krzyczałem w kółko, zupełnie jakbym
chciał przywrócić ją tym do życia, jednak wiedziałem, że ona i tak tego nie
usłyszy…
Możecie mi pogratulować...
Tę część pisałam 2 razy gdyż za pierwszym zapomniałam zapisać i wyłączyłam komputer
Zorientowałam się o tym rano kiedy było już za późno...
Brawo ja :/
Aż zachciało mi się płakać :c naprawdę... nie wiem jak teraz dotrwam do następnego piątku, pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńWole nie myśleć co musi przeżywać Piotr w takiej sytuacji :c
OdpowiedzUsuńCiekawe co dla nas przygotowałaś w kolejnych częściach! Wesołych Świąt!
Jak mi przykro z powodu Hany :c jestem ciekawa o stanie się z ich maleństwem, wesołych świąt :)
OdpowiedzUsuń