piątek, 21 grudnia 2018

Maybe you're right cz.4 - Painful reality


Staliśmy w milczeniu, żadne z nas nie wiedziało jak się zachować, co powiedzieć, jak zacząć. Na twarzy Wiktorii malowało się okropne zmęczenie ale także smutek i rezygnacja. Była wykończona długą i skomplikowaną operacją, być może ratującą życie mojej żony. Dopiero gdy już nieco towarzyszące nam emocje opadły, oczy pełne łez znów zapiekły, a przyspieszony ze strachu oddech nieco zwolnił, w końcu się przełamałem i odważyłem jakkolwiek odezwać.
-Co z nimi ? - zapytałam niepewnie, spoglądając przy tym na lekarkę. Mimo iż wyraz jej twarzy mówił mi wszystko, to i tak bałem się usłyszeć odpowiedź, wciąż  się łudziłem że być może się mylę, źle to wszystko interpretuję, a z Haną i z naszym dzieckiem tak na prawdę wszystko w porządku, a w najgorszym wypadku trzeba było zrobić cesarskie cięcie.
-Niestety obrażenia są bardzo rozległe... Ma zapadnięte płuco,  pękniętą śledzionę, straciła obie nerki- nie mogliśmy ich uratować,  ma też złamane 4 żebra i to właśnie jeden z odłamków uszkodził płuco, i co najważniejsze uraz mózgu, obrażenia wewnętrzne udało nam się opanować, ale dla mózgu niewiele potrafimy zrobić.  Po prostu czekamy i zobaczymy – Powiedziała to wszystko na jednym oddechu z ogromnym współczuciem w głosie... Gdy lekarka po kolei wymieniała obrażenia jakie odniosła moja żona, czułem jak  nogi się pode mną uginają nie potrafiąc już dłużej utrzymać mojego ciężaru. Nawet w najgorszych i najstraszniejszych koszmarach się tego nie spodziewałem, ale było to lepsze niż fakt, że nie żyje... Czułem jak ogromna gula rosła mi w gardle i powoli odbiera dech w piersiach. Po pozostałych osobach siedzących ze mną w poczekalni też było widać że są załamani, w końcu dla nich też była kimś ważnym.
-A co z naszym dzieckiem?- te słowa już ledwo z siebie wydusiłem, a głos z każdym kolejnym mi się łamał. Biorąc pod uwagę stan Hany, dziecko mogło nie przeżyć... Nawet nie chciałem o tym myśleć, ale statystyka i medyczne fakty były brutalne i działały na naszą niekorzyść... Nie byłem w stanie nad tym zapanować, znów łzy napłynęły mi do oczu.
-Z nim o dziwo wszystko w porządku, Wójcik kazał wstrzymać się z cesarką do czasu aż jego płuca całkowicie się rozwiną, podajemy sterydy pobudzające rozwój pęcherzyków i stale monitorujemy stan waszego maleństwa i gdy tylko się pogorszy będziemy interweniować.- powiedziała ściszonym , pełnym emocji głosem. Fakt nieprzerywania ciąży wyjaśniał długość trwania operacji jej skomplikowanie i ograniczony dostęp... Widać było że ona również bardzo to przeżywa, razem z Haną były dobrymi przyjaciółkami, więc nic w tym dziwnego... Musiało być jej ciężko podczas operacji wiedząc że życie, bliskiej jej osoby spoczywa tylko i wyłącznie w jej rękach i od niej zależy czy to przetrwa...
-Aha i musicie oddać krew, twoja żona ma dość rzadką grupę krwi, więc w banku nie mają tyle jednostek ile potrzebujemy…- dodała po chwili, jednocześnie wzrok wbijając w podłogę, zupełnie jakby była najciekawszą rzeczą jaką kiedykolwiek w życiu widziała, a ja byłem pewien że zrobiła to tylko po to, aby nie musieć patrzeć mi w oczy.
-Ile i jakiej grupy potrzebujecie?- do dyskusji włączyła się Lena, która do tej pory stała obok mnie w zupełnym milczeniu, nie chcąc nam przeszkadzać w dyskusji, a jej głos z każdym kolejnym słowem coraz bardziej się łamał.
-Potrzeba nam trzech jednostek zero minus na cito, i dwie kolejne w zapasie. W banku mają tylko dwie… Akurat tak się składa że, mam tą  samą grupę co ona, ale mogę oddać tylko jedną jednostkę, więc w dalszym ciągu brakuje kolejnych dwóch, jeśli któreś z was ma taką grupę to niech idzie ze mną…  - po tych słowach spojrzała na całą naszą trójkę z napięciem… Niestety mieliśmy zupełnie inne grupy krwi, to jeszcze bardziej mnie zdołowało, ponieważ mimo iż bardzo chciałem jej jakoś pomóc, to nie mogłem, przez co czułem się jakbym kolejny raz ją zawiódł… Byłem bezradny.
-Mamy taką samą grupę- wtrącił się Zapała, podchodząc nieco bliżej i spoglądając smutny spojrzeniem na Consalidę.
-Dobra, idziesz ze mną- ruda zwróciła się do Przemka po czym pospiesznym krokiem ruszyli w stronę wyjścia z bloku.
-Wiki!- krzyknąłem za rudowłosą kobietą, na co ona zatrzymała się w pół kroku i gwałtownie odwróciła w moją stronę stając przy tym na baczność niczym posłuszny żołnierz na wezwanie swojego dowódcy. -Mogę do nich iść?- zapytałem ściszonym głosem, spoglądając przy tym na nią badawczo,  jednocześnie sprawdzając jej reakcję na moje pytanie.
-Tak, są na intensywnej terapii -odparła, po czym ze spuszczoną głową wraz z Przemkiem poszła oddać krew, nie czekając dłużej razem z Starską ruszyłem w stronę OIOMU. Po zaledwie kilku minutach byliśmy już na miejscu, niestety do środka mogło wejść tylko jedno z nas, więc po krótkich negocjacjach ustaliliśmy że idę jako pierwszy, w końcu byłem kimś z rodziny. Założyłem odzienie ochronne po czym wszedłem na salę. Kiedy podwójne automatyczne drzwi się otworzyły a ja wszedłem na OIOM, na chwilę zatrzymałem się przytłoczony tym wszystkim. Do moich nozdrzy od razu dotarł intensywny zapach środków czyszczących, a oczy musiały się przyzwyczaić do półmroku panującego w pomieszczeniu. Rozejrzałem się dookoła, szukając łóżka mojej żony, dopiero po chwili ją zauważyłem i ruszyłem w jej stronę… Znajdowała się w najdalszym kącie sali. Stanąłem nad nieruchomym kształtem, którym była Hana, a na sam jej widok ścisnęło mnie w gardle. Skórę miała szaro-białą, zapewne w skutek utraty dużej ilości krwi, oczy zaklejono jej plasterkami, jakby ktoś bał się że nagle je otworzy, jej zawsze malinowe i soczyste wargi stały się suche, spękane i niemalże sine, a jej ciało pokrywały liczne zadrapania i opatrunki, które już dawno zdążyły przesiąknąć. Cała była opleciona rurkami, przypiętymi do piszczącej maszynerii. Na jej widok podłączonej do tych wszystkich rurek i kabelków od aparatury serce mi się krajało. Miała tego tyle że aż ciężko było zliczyć: jedna w gardle oddychała za nią, następna w nosie ją odżywiała, tą w żyle miała podawane leki, inna zastępowała nerki które straciła podczas operacji,  kolejna opróżniała pęcherz, kilka na piersi rejestrowało pracę serca, kolejna na palcu zapisywała puls, a jeszcze kolejne kable i „czytniki” monitorowały stan naszego maleństwa... W moich oczach mimowolnie zebrały się łzy, które szybko starłem sprawnym ruchem ręki aby przypadkiem nikt nie zauważył.  Musiałem bowiem być silny… Dla nich… Nie wolni mi było się teraz załamywać, zwłaszcza, że byłem im potrzebny jak nigdy wcześniej… Całe pomieszczenie przepełnione było rozmaitymi dźwiękami. Wokół panował okropny hałas, który dla „nowicjusza” mógłby wydawać się dość przerażający: warkot sprzętu medycznego, przytłumione komunikaty dobiegające z głośników, i piski maszyn które zazwyczaj były spowodowane nie tyle stanem mojej ukochanej co błędami maszyn.  Respirator, który tłoczył tlen do jej płuc, nadaje temu wszystkiemu powolny i uspokajający rytm: wdech, wydech, wdech, wydech… Poza jedną pielęgniarką siedzącą przy niewielkim biurku w rogu pomieszczenia i jakimś mężczyzną dwa łóżka dalej  nie było tam nikogo, tylko ja i Hama, nikt kto nie musiał tu nie zaglądał. Usiadłem na krześle stojącym nieopodal jej łóżka, niepewnie chwyciłem jej dłoń i lekko zacząłem ją  gładzić, nie chciałem zrobić jej przypadkiem krzywdy, wydawała się być tak krucha niczym porcelana, miałem wrażenie że jeden nieostrożny ruch a ona rozpadnie się w moich rękach na tysiące kawałeczków… dodatkowo jej ręce były zimne jak lód, instynktownie zbliżyłem je do swoich ust i zacząłem na nie dmuchać, aby móc je nico ogrzać. Znów się zamyśliłem, a moje rozmyślania przerwała dopiero oddziałowa która energicznie weszła na salę, z workiem krwi w ręku. Szybko podłączyła kroplówkę i opuściła pomieszczenie ponownie zostawiając nas samych…. Prawie...Po jakimś czasie zmieniłem się na chwilę z Leną, później wpadł Przemek i jeszcze kilka innych osób równie bliskich osób, następnie paru lekarzy sprawdzić jej stan... Dopiero po kilku dobrych godzinach, które spędziłem pod drzwiami udało mi się do niej wrócić… Siedziałem przy niej już od dłuższego czasu, OIOM wciąż był taki sam. Nie sposób było określić, ile czasu dokładnie minęło. Sztuczne światła były przygaszone, cały czas świeciły tak samo, wszystkie okna były szczelnie przysłonięte roletami, ale rytm około-dobowy i tak wziął górę i nad całym oddziałem zapadła nocna cisza. Zapanował mniejszy ruch niż w ciągu dnia, jakby zarówno pielęgniarki, jak i maszyny poczuły znużenie i przeszły na tryb nocny, co oznaczało iż od wypadku minęła już prawie doba… Nawet nie wiedziałem kiedy ten czas tak szybko przeleciał. Przez to wszystko moje zmęczenie również zaczęło dawać się we znaki… czułem jak moje powieki stają się coraz to cięższe a ja powoli odpływam do krainy, w której wszyscy jesteśmy zdrowi, bezpieczni, spokojni i szczęśliwi, a nasza córka radośnie biega wokół nas po kwitnącej łące... Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Niestety mój sen był bardzo niespokojny i płytki, każdy najdrobniejszy szelest sprawiał iż gwałtownie się wybudzałem, rozglądając się zdezorientowany po pomieszczeniu, nie wiedząc co się stało i gdzie jestem... Mijała chwila nim dochodziłam do siebie... Nie miałem nawet co liczyć na to, że się  wyśpię… Obudził mnie straszny hałas. Wszystkie czujniki naraz zaczęły piszczeć, szaleć i świergotać cienkim głosem, oznajmiając, że dzieje się coś naprawdę bardzo złego. W jednej chwil do pomieszczenia wpadła chmara pokrzykujących coś do siebie pielęgniarek, a ja nie wiedząc co się dzieje jak poparzony zerwałem się z krzesła, prawie je przy tym przewracając.
 - Spada saturacja! - krzyknęła jedna z nich, podbiegając do łóżka. -Częstoskurcz nadkomorowy… komorowy… migotanie komór.- wołała druga z wyczuwalnym przerażeniem w głosie opisując obecny stan mojej żony. -Ma tachykardię!- rzuciła pierwsza, po czym przycisnęła ogromny czerwony guzik znajdujący się przy łóżku mojej żony.
-Potrzebna pomoc na OIOMI-e zadudnił głośnik. Po chwili do pomieszczenia weszła zaspana Consalida, a gdy tylko spostrzegła co się dzieje, od razu się rozbudziła, rzucając się do pomocy. Ja wciąż stałem w miejscu jak zahipnotyzowany, nie potrafiłem się ruszyć, kompletnie zdębiałem, jako lekarz z wieloletnim stażem na co dzień miałem styczność z takimi właśnie sytuacjami, znałem procedury i sposoby działania, ale kiedy chodzi o kogoś bliskiego, kogoś kogo naprawdę bardzo kochamy i na kim nam zależy, to człowiek kompletnie idiocieje i nie wie jak się zachować.
-Wyprowadźcie go stąd!- Wiki krzyknęła ostro do jednej z oddziałowych, na co ta zdecydowanie chwyciła mnie w łokciu niemalże siłą wyprowadzając z pokoju. Zamknęła za sobą drzwi, tak abym nie mógł znów tam wejść, po czym pospiesznie wróciła do wcześniej przerwanej czynności. Byłem tak oszołomiony, że dopiero gdy drzwi się za nią zamknęły dotarło do mnie co tak naprawdę się dzieje... Moja żona ostatkiem sił walczyła o życie, które okrutny los próbował jej odebrać... Wszystko oglądałem zza szyby czując jak ogarnia mnie bezsilność. Mimowolnie do moich oczu po raz kolejny tego dnia napłynęły słone łzy, piekąc mnie pod powiekami... Oddech znacznie przyspieszył, doprowadzając do hiperwentylacji zwiastując nadchodzący atak paniki. Właśnie wtedy do moich uszu dobiegł kolejny przerażający, głośniejszy od poprzednich pisk kardiomonitora, złowieszczo oznajmiający zatrzymanie akcji serca.
-Mamy zapaść- krzyknęła  rudowłosa, a mimo dzielących nas grubych drzwi, dokładnie to słyszałem.  Jej słowa rozbrzmiały w moich uszach niczym dzwon, wtedy już nie panowałem nad sobą. Głowę przykleiłem do szyby i kilkakrotnie uderzyłem w nią dłonią, dając upust swoim wzbierającym wewnątrz emocją. Kolejny raz tego dnia rozpłakałem się jak małe dziecko, które nie otrzymało wymarzonej zabawki na święta. Byłem bezradny jak nigdy wcześniej, chciałem coś zrobić, uratować ją, ale nie mogłem... nie wiedziałem jak... znów ją zawiodłem, a ta myśl zabijała mnie wraz z nią... Serce powoli rozpadało mi się na miliony drobnych kawałeczków, krwawiąc w przepełnionej bólem piersi... Okropny pisk wciąż rozbrzmiewał w całym pomieszczeniu i jego okolicy, przeszywając moje wnętrze niczym noże... Wszyscy usilnie starali się ratować życie Hany, jednak chyba każdy miał tę świadomość że na daremne…
-Nie! Nie możesz mi tego zrobić! Słyszysz?! Nie możesz mnie tak zostawić!- krzyczałem w kółko, zupełnie jakbym chciał przywrócić ją tym do życia, jednak wiedziałem, że ona i tak tego nie usłyszy…


Możecie mi pogratulować... 
Tę część pisałam 2 razy gdyż za pierwszym zapomniałam zapisać i wyłączyłam komputer
Zorientowałam się o tym rano kiedy było już za późno...
Brawo ja :/

3 komentarze:

  1. Aż zachciało mi się płakać :c naprawdę... nie wiem jak teraz dotrwam do następnego piątku, pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wole nie myśleć co musi przeżywać Piotr w takiej sytuacji :c
    Ciekawe co dla nas przygotowałaś w kolejnych częściach! Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak mi przykro z powodu Hany :c jestem ciekawa o stanie się z ich maleństwem, wesołych świąt :)

    OdpowiedzUsuń