niedziela, 9 grudnia 2018

Maybe you're right cz.2 - Back to the past

Luty 2006 – 10 lat wcześniej 

Obudził mnie dźwięk przychodzącego połączenia. Niechętnie sięgnąłem na szafkę nocną na której leżał mój telefon, przecierając przy tym zaspane oczy. Spojrzałem na wyświetlacz komórki. Dzwonił Seba. Bez zastanowienia odrzuciłem połączenie, twierdząc, że jeśli to coś ważnego to zadzwoni jeszcze raz, nieco później, poza tym nie chciałem, żeby psuł mój dzień już od samego poranka, jak on to miał w zwyczaju… Odłożyłem telefon z powrotem na półkę i odwróciłem się na drugi bok próbując znów zasnąć… jednak na daremne. Po kilkunastu minutach bezsensownego przewracania się z boku na bok stwierdziłem że i tak już nie zasnę, więc szybko wstałem z łóżka i podszedłem do okna. Odciągnąłem rolety i wyjrzałem przez szybę. Na zewnątrz panowała zamieć, płatki śniegu gęsto opadały na ziemię, pokrywając przy tym ulicę i samochody. Mimo nieciekawej pogody krajobraz był aż nadto magiczny- biały puch, pokrywał całą okolicę niczym cienki koc, mieniąc się i błyszcząc jasno podczas gdy niebo przybrało ciemnogranatową barwę . Ulice były opustoszałe i poza pługiem śnieżnym który leniwie je przemierzał zgarniając mokry śnieg nie było na nich nikogo. Nie dziwiłem się, w taką pogodę to nawet psa nie wypuściłbym na zewnątrz. Spojrzałem na termometr który wciąż wskazywał ujemną temperaturę… taa żeby tylko ujemną… Na zewnątrz panował taki mróz że aż trzaska,a na samą myśl opuszczenia przytulnego i ciepłego pokoju przeszedł mnie dreszcz i ogarnął dziwny chłód… O dziwo zima tego roku wyjątkowo długo trzymała i najwyraźniej nie miała zamiaru prędko odpuścić. Zwykle na początku lutego panowały już temperatury bliskie 0 a nawet dodatnie, a tu sam środek miesiąca i niemalże 15 stopni poniżej 0… No właśnie, dziś mamy 14 lutego, a co za tym idzie walentynki, jakoś nigdy nie przepadałem za tym specyficznym świętem, ale odkąd razem z Haną jesteśmy małżeństwem, zacząłem je nieco lubić, a nawet celebrować… Niestety tym razem nie zorganizuję jak co roku kolacji przy świecach, ponieważ musiałem wyjechać do Torunia na sympozjum, na szczęście o 15 mam ostatnią konferencję, po której mogę ruszyć w drogę do domu, jeżeli szczęście mi dopisze to przed 24 powinienem być w Warszawie, Hana o tej porze na pewno będzie już spała, więc nici nawet z namiastki romantycznego wieczoru… ale sam fakt że już dzisiaj ją zobaczę sprawia że na mojej twarzy pojawia się ogromny uśmiech, bardzo się za nią stęskniłem i za tą małą kruszynką która za niedługo pojawi się na świecie oczywiście też… już nie mogę doczekać się dnia kiedy będziemy wszyscy razem, do tego czasu zostały nam niecałe dwa tygodnie, więc to już niedługo, ale bardzo się niecierpliwię, może dlatego że jestem ciekawy które z nas miało rację co do płci dziecka - ja jestem pewien że to chłopiec, natomiast Hana twierdzi że to dziewczynka, no cóż dowiemy się po porodzie… Podszedłem do torby, - z powodu wyjazdu „żyję na walizkach”-wyjąłem z niej ubrania, po czym, skierowałem się do łazienki wziąć prysznic. Po upływie godziny byłem już gotowy więc postanowiłem zejść do hotelowej restauracji na śniadanie. Na miejscu spotkałem kilku znajomych lekarzy, zamówiłem posiłek po czym dosiadłem się do nich. Chwilę pogadaliśmy i wymieniliśmy opinie na temat wykładów przedstawionych na tegorocznym sympozjum, zjedliśmy śniadanie po czym każdy wrócił do swojego pokoju. Spojrzałem na zegar wiszący na jednej ze ścian, dochodziła 11, Hana powinna już wstać, dlatego też postanowiłem do niej zadzwonić. Sięgnąłem do kieszeni po telefon, a następnie z pamięci wystukałem numer ukochanej, która odebrała po kilku sygnałach, zupełnie jakby czekała aż do niej zadzwonię.
-Hej, jak się miewają moje skarby?-zacząłem od razu, a na mojej twarzy pojawił się ogromny, niekontrolowany uśmiech, spowodowany samą świadomością, że mogę z nią pogadać i usłyszeć jej piękny, melodyjny i delikatny głos.
-Dobrze, nawet bardzo- po drugiej stronie odezwała się radośnie moja ukochana, co sprawiło, że wyszczerzyłem się jeszcze bardziej, przez co, aż zabolały mnie kąciki ust i wszystkie mięśnie mimiczne odpowiedzialne za uśmiech.
-To dobrze, a co porabiacie?- zapytałem zaciekawiony, gdyż przez obowiązki nie mogłem być obok niej tak jak zawsze i cieszyć się jej bliskością i razem spędzanym czasem. Nie mogłem jej przytulić, potowarzyszyć w oglądaniu telewizji, być kompanem długich rozmów, gdyż przez tę cholerną pracę wylądowałem na drugim końcu Polski, a jedyne co mi pozostało to dyskusje telefoniczne, które stanowiły jedynie namiastkę prawdziwej rozmowy.
 -Właśnie wsiadamy do auta – oświadczyła z satysfakcją, zupełnie jakby była z siebie dumna i stanowiło to, jej osiągnięcie dnia- Trochę tu ciasno, ale damy radę... muszę tylko porządnie odessać z siebie całe powietrze- dodała po chwili żartobliwie, a w jej głosie dało się wyczuć odrobinę frustracji i zmęczenia, co mogło oznaczać, że nieźle musiała się namęczyć, żeby wcisnąć się do pojazdu. Cicho zaśmiałem się pod nosem wyobrażając sobie ową sytuację… Ludzie przechodzący obok musieli mieć niezły ubaw widząc co wyprawia moja kobieta usiłując wcisnąć się do  samochodu.
-Przecież, nie powinnaś prowadzić… W twoim stanie..-Spoważniałem. Martwiłem się o nią, gdyż teraz nie chodziło tylko o nią, ale także o życie naszego maleństwa, które nosiła tuż pod swoim sercem, a które już za parę tygodni mielimy powitać na świecie. Chciałem jeszcze coś powiedzieć, jednak nie było mi dane dokończyć zdania.
-Spokojnie… W moim stanie jeszcze nie umieram, a poza tym muszę zrobić zakupy- zaoponowała wchodząc mi tym jednocześnie w słowo, a jej głos brzmiał  nieco oschle, co było do niej zupełnie niepodobne. Wiedziałem, że moja nadopiekuńczość działa jej nieco- bardzo- na nerwy, ale cóż mogłem na to poradzić? Martwiłem się...
-A nie możesz poczekać z tym do jutra, do czasu mojego przyjazdu?-mimo wszystko wciąż starałem się ją jakoś odwieść od tego okropnego pomysłu, samotnej wycieczki na zakupy i to jeszcze samochodem, zwłaszcza że drogi były cholernie oblodzone i śliskie, a ogromny ciążowy brzuszek ograniczał jej możliwości manewrowe… W takich warunkach naprawdę łatwo jest o wypadek, a przecież nie  chciałem, żeby któremukolwiek z nich stała się krzywda.
-Jeśli mam czekać na ciebie, to do jutra będę głodować, lodówka jest zupełnie pusta… Chociaż nie… zostało nam jeszcze masło, zepsute jajko, tygodniowe kwaśne już mleko i światło- jej głos brzmiał dość ostro, przez co od razu dało się wyczuć, że jest już zirytowana, nie chciałem jej jeszcze bardziej denerwować ponieważ w jej stanie nie było to wskazane, dlatego postanowiłem skapitulować, aby jeszcze bardziej się nie wściekała
-Dobra, masz moją zgodę, ale proszę cię uważaj na siebie, jedź bardzo powoli i ostrożnie na drogach jest bardzo niebezpiecznie, od rana o tym trąbią w radiu i telewizji- odparłem, głosem przepełnionym troską i strachem.
-Dobrze tatusiu- wybełkotała już nieco spokojniej, udając przy tym cieniutki i piskliwy głos małej dziewczynki, dobrze wiedziała jak to na mnie działa… nienawidziłem gdy tak robiła, czułem się wtedy jak jakiś apodyktyczny dupek.
-Cieszę się, że się rozumiemy.- rzuciłem na rozluźnienie, jednocześnie cicho śmiejąc się pod nosem, nieco rozbawiony, ale także zdenerwowany jej zachowaniem. Po drugiej stronie słuchawki rozległo się tylko westchnięcie. Wiedziałem co to oznaczało. Miała już dosyć tej dyskusji, dlatego dla własnego bezpieczeństwa należało ją skończyć, gdyż teraz będąc w ciąży o wiele łatwiej było ją wyprowadzić z równowagi i doprowadzić do nagłego, nieraz bezpodstawnego wybuchu złości, a tego przecież nie chciałem- Dobra, to ja już ci nie przeszkadzam. Kocham was- dodałem po chwili.
-My ciebie też.- odpowiedziała od razu, już o wiele pogodniej i spokojniej, a ja mimowolnie wyobraziłem sobie  jak się promiennie uśmiecha do ekranu telefonu wypowiadając te słowa. - Pa i do jutra.- dopowiedziała radośnie po chwili.
-Do jutra- powtórzyłem po niej i po tych słowach rozłączyłem się. Spojrzałem na zegarek 11:09, do konferencji zostało mi jeszcze bardzo dużo czasu. Postanowiłem nieco pospacerować po hotelu, w sumie nie miałem nic lepszego do roboty. Wyszedłem z pokoju, następnie go zamykając, po czym ruszyłem prosto przed siebie, w głąb korytarza… Nie wiem ile czasu „zwiedzałem” hotel, ale pewnie trochę mi to zajęło. Budynek był  ogromny… Dotychczas myślałem że nasz szpital jest duży, ale teraz zmieniam zdanie…w porównaniu z tą placówką jest malutki… Nie mając już gdzie się udać postanowiłem wrócić do swojego apartamentu i przygotować się do kolejnego jakże nudnego i bezsensownego zebrania.
-A ty nie spieszysz się do domu… do żony?- Właśnie miałem wchodzić do pokoju, kiedy usłyszałem za sobą czyjś głos, odwróciłem się za siebie, a mim oczom ukazał się Konrad - neurochirurg, którego poznałem na jednym z poprzednich seminariów... na jego pytanie nieco się zdziwiłem, bo przecież za jakieś 2 godziny jest konferencja na którą obydwoje jesteśmy zaproszeni, a on stoi przede mną z walizką, ubrany w grubą puchową kurtkę, w pełni gotowy do wyjścia.
-Przecież za chwile oboje mamy spotkanie- odparłem już nieco zmieszany, przeczesując przy tym dość nerwowo włosy.
-To ty nic nie wiesz? – zapytał, mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu. Na jego słowa pokręciłem przecząco głową. Na mój gest Konrad westchnął po czym rozpiął kurtkę i oparł się o walizkę. -Przez zamieć profesor Stańczyk który miał prowadzić dzisiejsze zebranie utknął na drugim końcu polski i nie da rady przyjechać, więc konferencja jest odwołana, możemy wracać do domu.- odpowiedział na jednym oddechu. Ta informacja była dla mnie niczym zbawienie… Na samą myśl że wrócę szybciej do domu i jednak zdążę jak co roku przygotować romantyczną kolację, na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Nie chcąc tracić czasu, szybko pożegnałem się ze swoim rozmówcą, po czym wszedłem do swojego pokoju, tam spakowałem uprzednio wyciągnięte rzeczy do walizki, ubrałem kurtkę i wygrzebałem z niej kluczyki do samochodu. Po niecałych 15 minutach byłem już gotowy do wyjścia, pospiesznie opuściłem  pomieszczenie i zbiegłem po schodach kierując się w stronę recepcji. Załatwiłem wszystkie formalności, uregulowałem rachunek, oddałem klucze, po czym opuściłem hotel. Niedbale wrzuciłem walizkę do bagażnika i zabrałem się za odśnieżanie auta. Niestety z powodu niesprzyjających warunków atmosferycznych zajęło mi to trochę czasu, na dodatek z powodu tego okropnego mrozu zamarzły mi wszystkie szyby więc zdrapanie z nich grubej warstwy lodu zajęło kolejne minuty. W końcu po upływie ponad 20 minut nieco już poirytowany i zmarznięty wsiadłem do samochodu trzaskając przy tym drzwiami. Włożyłem kluczyk do stacyjki w myślach błagając aby silnik odpalił. Przekręciłem kluczyk, a do moich uszu dobiegł warkot silnika, na ten dźwięk od razu odetchnąłem z ulgą. Spojrzałem na zegar znajdujący się na desce rozdzielczej dochodziła 14 jeśli się spręże, a na drodze nie będzie korków- w co wątpię- to po 18 powinienem być już w domu. Z piskiem opon ruszyłem w drogę do Warszawy… Minęło kilka godzin, a ja przejechałem zaledwie połowę trasy… Od niecałej godziny stałem w potężnym korku. Strasznie się denerwowałem, teraz to na pewno nie zdążę nic przygotować… coraz bardziej się z tego powodu irytowałem… Sądząc po sznurze aut ciągnącym się aż po horyzont, nie prędko dotrę do domu… Chcąc przynajmniej na chwilę zająć czymś myśli postanowiłem włączyć radio. Po chwili w samochodzie rozległy się delikatne dźwięki jakiejś piosenki. Oparłem głowę o zagłówek i skupiłem się na treści utworu. Mimo swojej banalności bardzo spodobała mi się ta piosenka… gdy utwór dobiegł końca, zaczęła się jakaś audycja…

„Wybiła 17 zapraszamy na wiadomości w radiu PLUS. Mamy ekspertyzę policji w sprawie dzisiejszego wypadku w Warszawskim Mokotowie. Przypominamy iż w wypadku ucierpieli obaj kierowcy pojazdów, jednym z nich była ciężarna Kobieta. Obydwoje zostali przewiezieni do szpitala w Leśnej Górze, stan kobiety jest poważny… Jak twierdzi policja kierowca czarnego Vana wypadł na pas którym przemieszczała się kobieta, z powodu niesprzyjających warunków panujących na drodze, nie miała szans wyhamować. Prawdopodobnie wszystkiemu winny jest śnieg jak i śliska nawierzchnia, jednak są wątpliwości co do trzeźwości kierowcy Vana. W jego oddechu policja wyczuła alkohol…Znane są nowe okoliczności konfliktu zbrojnego w…”

 Nie chcąc słuchać politycznych bredni zmieniłem stację radiową, w samochodzie znów rozległ się dźwięk muzyki. Jednak tym razem nie skupiłem się na jej słowach. Moje myśli zaczęły krążyć wokół wypadku który miał miejsce w Warszawie… jak można być tak nieodpowiedzialną osobą i wsiadać za kółko po alkoholu… przecież przez takich idiotów rocznie ginie mnóstwo niewinnych ludzi… takim osobom od razu zabierałbym prawo jazdy… niestety nie mam na to wpływu… Jestem ciekawy co z tą kobietą, przez tego –że tak się wyrażę- debila ona i jej dziecko mogli zginąć, mam nadzieję że wyjdą z tego cało, na szczęście jutro mam dyżur i dowiem się czegoś więcej… Po kolejnej godzinie w końcu udało mi się wydostać z korka, niestety mój bak po odstaniu ponad 2 godzin był prawie pusty, a czerwona wskazówka pokazywała rezerwę. Nie mając wyboru zjechałem na pobliska stację benzynową. Zatankowałem samochód do pełna, po czym ruszyłem do kasy. Korzystając z okazji iż była kolejka postanowiłem zadzwonić do Hany. Wygrzebałem telefon z kieszeni kurtki, jednak ku mojemu zdziwieniu nie mogłem go uruchomić. Bateria była kompletnie rozładowana. Zrezygnowany wrzuciłem go z powrotem do kieszeni. Po odstaniu kolejnych kilku minut w kolejce w końcu zapłaciłem należność… Szybkim krokiem wróciłem do samochodu i ruszyłem w dalszą trasę… Dochodziła 21, a ja w końcu dotarłem do domu. Na zewnątrz było już ciemno, znowu padał śnieg. Zaparkowałem samochód pod blokiem. Zabrałem walizkę z bagażnika po czym ruszyłem w stronę klatki schodowej. Nie minęło dużo czasu nim znalazłem się pod drzwiami swojego lokum. Włożyłem klucz do zamka i najciszej jak potrafiłem otworzyłem drzwi. W całym mieszkaniu panował mrok, Hana zapewne już spała, nie chcąc jej budzić zdjąłem buty i na palcach powędrowałem do sypialni. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazała się być pusta. Przeszukałem całe mieszkanie, jednak nigdzie  nie znalazłem żony, zaniepokojony pognałem z powrotem do sypialni. Z szafki nocnej wygrzebałem ładowarkę, po czym pospiesznie, drżącymi dłońmi podłączyłem do niej telefon, który momentalnie się uruchomił, a na wyświetlaczu od razu pojawiły się komunikaty o nieodebranych połączeniach. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, już całkiem rozemocjonowany sprawdziłem kto dzwonił… 3 nieodebrane połączenia od Leny, 3 ze szpitala, z 6 od Przemka, kilka kolejnych od Seby, 5 od Trettera i chyba z 15 od Wiki… Łącznie 38 nieodebranych połączeń, z średnio dziesięciominutowymi odstępami między każdym kolejnym, jednak na liście nieodebranych nie był ani jednego telefonu od Hany…Na widok tej listy aż zbladłem, a w mojej głowie pojawiły się najgorsze scenariusze. Od razu wykręciłem numer żony, jednak nie odebrała… kolejne próby skontaktowania się z nią kończyły się z takim samym skutkiem… Już całkiem zdenerwowany i roztrzęsiony postanowiłem zadzwonić do Wiki, może ona będzie coś wiedziała, jak pomyślałem tak też zrobiłem. Odebrała zaraz po pierwszym sygnale, zupełnie jakby czekała na mój telefon, nie zdążyłem się nawet odezwać gdyż  moja rozmówczyni od razu zaczęła.
-Przyjedź do szpitala, szybko, to ważne…- po tych słowach od razu się rozłączyła, nie dając mi nawet odpowiedzieć. Mimo iż rozmowa była bardzo krótka mogłem wyczuć że Consalida jest również bardzo zdenerwowana. Bez zastanowienia rzuciłem się w stronę drzwi. W mgnieniu oka znalazłem się w samochodzie… Z duszą na ramieniu ruszyłem w stronę szpitala… Nie wiem dlaczego, ale miałem jakieś dziwne wrażenie że ta sprawa ma związek z Haną… Czyżby poród zaczął się wcześniej niż się tego spodziewaliśmy?... Albo z dzieckiem jest coś nie tak? Przestało się ruszać, albo Hana znów dostała krwotoku?... Tyle pytań i ani jednej odpowiedzi… Nie miałem pojęcia o co mogło chodzić, ale jedno było pewne- jeszcze nigdy w życiu się tak nie stresowałem… Jednak jeszcze wtedy nie wiedziałem że to dopiero początek „atrakcji” tego wieczoru…


Jednak publikuje wcześniej :'D
Jest to jedna z najdłuższych napisanych przeze mnie części :D
Dziękuję za wszystkie komentarze, nie spodziewałam się tak dobrego odbioru, po tak długiej przerwie.

Kolejne części będę dodawać raz w tygodniu... co do dnia... czekam na wasze propozycje ;)

Komentujcie i udostępniajcie :) 




2 komentarze:

  1. Jaka długa część <3 opowiadanie naprawdę zapowiada się cudownie :3 Co do dnia, myślę, że fajnie byłoby coś przeczytać na rozpoczęcie weekendu, ale też tak aby Tobie nie sprawiało problemu :) pozdrawiam i czekam na kolejną część :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Super umilenie dnia :) myśle, że może poniedziałek albo piątek? Czekam na nexta :*

    OdpowiedzUsuń