niedziela, 29 maja 2016

Na zawsze razem cz. 79

 W ostatnich miesiącach Piotr cały swój wolny czas poświęcał na nacieranie mojego brzucha olejem kokosowym i innymi specyfikami dla ciężarnych, bieganie do sklepu co pięć minut- spełniając moje czasami naprawdę dziwne zachcianki -zagryzanie ogórków kiszonych czekoladą lub lodami to już standard- oraz na masowanie moich obolałych stóp i  robieniem jeszcze wielu innych rzeczy którymi powinni zajmować się przyszli ojcowie... Wszystko świetnie się układało...Do czasu...
Niestety kilka miesięcy po naszej wizycie w Gdyni oraz po całej akcji i zamieszaniu związanym z zaginięciem i poszukiwaniem Maksa, jego ojciec miał udar. W ciężkim stanie trafił do szpitala. Rokowania były nienajlepsze... a szczerze powiedziawszy to fatalne-  nie było wiadomo czy wybudzi się ze śpiączki, a nawet jeśli, to prawdopodobnie nie będzie w stanie dalej pracować, o ile w ogóle będzie potrafił samodzielnie funkcjonować- w końcu z w przypadku udarów nigdy nic nie wiadomo czasami szkody wyrządzone w mózgu są minimalne, a czasami tak ogromne że chory do końca życia pozostaje w stanie wegetatywnym... Tak więc ktoś musiał przejąć obowiązki w rodzinnej klinice, a Piotr był jedynym lekarzem w swojej rodzinie oczywiście nie licząc schorowanego Tadeusza. Nie miał wyboru, musiał jechać, jednak mimo to podjęcie decyzji nie było łatwe. Minęły dwa, cztery, siedem dni zanim się zdecydowaliśmy. Po licznych dyskusjach w końcu postanowiliśmy że on sam pojedzie do Gdyni- dla mnie tak długa podróż w 7 miesiącu ciąży była zbyt ryzykowna i zbyt wyczerpująca,  a nie chcieliśmy ryzykować i narażać mojego zdrowia i życia naszej małej księżniczki, poza tym na niewiele bym się tam zdała, więc nie było sensu ciągnięcia mnie na drugi koniec Polski, tak właściwie bez celu, a Piotra miało nie być tylko tydzień... Przynajmniej tak na samym początku myśleliśmy...
Dni powoli mijały. Piotr nie wrócił po tygodniu, tak jak obiecywano. Nie wrócił również w następnym, ani w kolejnym. Trzy tygodnie minęły mi na siedzeniu w oknie, bawieniu się pięknym pierścionkiem zaręczynowym z białego złota z sporych rozmiarów diamentowym oczkiem, oraz na patrzeniu czy jego samochód nie parkuje w końcu pod naszym blokiem... Tak się jednak nie stało, a ja z każdym kolejnym dniem spędzonym w odosobnieniu czułam pustkę i lodowate zimno rozprzestrzeniające się po moim ciele. Nigdy nie sądziłam, że można tęsknić za kimś tak bardzo, że aż boli... Oczywiście utrzymywaliśmy ze sobą stały kontakt, przez pierwsze 2 tygodnie Piotr dzwonił kilka razy dziennie, czasami tylko po to, żeby zapytać czy u mnie wszystko w porządku i usłyszeć mój głos, jednak w ostatnim tygodniu w ciągu pierwszych dwóch dni zadzwonił tylko raz a później zupełnie zamilkł... Od naszej ostatniej rozmowy minęło 6 dni, przez co jeszcze bardziej zaczęłam się martwić i jeszcze trudniej było mi znieść rozłąkę...Proszę, wróć... tak bardzo za tobą tęsknimy - powtarzałam to jak mantrę każdego wieczoru kiedy nie było go obok mnie, jednocześnie głaszcząc się po sporych już rozmiarów, wystającym brzuchu wewnątrz którego nasza córka leniwie się poruszała i  zasypiając w pustym łóżku, jednak i tak wiedziałam, że nie może mnie usłyszeć... Był zbyt daleko, za bardzo zajęty innymi, ważniejszymi sprawami. Musiał zadbać o to, co jego rodzina budowała od wielu lat- o rodzinną klinikę. Przez wszystkie samotne noce budziłam się z płaczem, zlana potem i roztrzęsiona, przed oczami mając obraz Piotra opuszczającego nasze mieszkanie... Oczywiście starałam się bagatelizować sprawę wmawiając sobie że to hormony tak na mnie działają... dopiero po upływie dwóch tygodni kiedy przestałam w ogóle sypiać, zdałam sobie sprawę w jak wielkim błędzie byłam... Oczywiście nie pozostałam całkiem sama, miałam grono przyjaciół, które o mnie dbało. Co kilka dni odwiedzał mnie ktoś z moich bliskich raz był to Przemek, innym razem Lena, czy Kuba z Olą. Kiedy do mnie przychodzili starałam się udawać, że wszystko jest w porządku, jednak oni doskonale widzieli, że tak nie jest... z każdą upływającą dobą martwili się o mnie coraz bardziej, ze współczuciem w oczach, powtarzali, że mimo wszystko nie wolno mi teraz przestać o siebie dbać. Wydawało mi się, że mówili w obcym języku, bo wszystko brzmiało jakoś dziwnie, a mój mózg nie mógł w tym wyłapać sensu.Wkurzałam się kiedy pytali "Jak się czujesz? " za każdym razem miałam ochotę im powiedzieć- że czuję się beznadziejnie i wolę, aby dali mi spokój- ale nie zrobiłam tego ani razu, bo byłam pewna, że nie zniosłabym jeszcze większej samotności, więc z wymuszonym uśmiechem przyklejonym na usta odpowiadałam: "Świetnie, bywa trudno, ale daję sobie radę."... Czas powoli mijał, a ja jakoś znosiłam to, że jest daleko... Starałam się trzymać oraz nie płakać zbyt często, i jakoś mi się to udawało, dopóki nie nadszedł dzień w którym musiałam zrobić rutynowe badania... To własnie największym ciosem w tym wszystkim był dla mnie fakt, że na omówioną w zeszłym miesiącu wizytę u lekarza musiałam pójść sama i dopiero tam, po raz pierwszy w obecności świadków- jakim był Olszewski- wybuchłam niekontrolowanym płaczem, mimo licznych pocieszeń, niemożliwym do opanowania, bowiem w żadnym innym miejscu  nie odczuwałam tak bardzo nieobecności Piotra. Na każdym poprzednim badaniu siadał obok, trzymał mnie mocno za rękę splatając swe palce z moimi i uważnie patrzył na ekran, obserwując naszą córeczkę poruszającą się przez sen. Łzy spływały mi strumieniami po policzkach, a szloch wydobywający się z mojej piersi był wręcz histeryczny.  Po wizycie byłam tak roztrzęsiona, że nie byłam w stanie nawet samodzielnie dojść do drzwi, więc Kuba widząc w jak fatalnym stanie się znajdowałam postanowił osobiście odwieźć mnie do domu. Podczas jazdy samochodem udało mi się nieco wyciszyć, jednak nie na długo, gdyż zaraz po przekroczeniu progu mieszkania znów się rozkleiłam. Jakub bez zastanowienia zagarnął mnie w swoje ciepłe ramiona, a ja dopiero wtedy uświadomiłam sobie jak wiele czasu minęło od dnia w którym ostatnio ktoś mnie przytulał. Mój przyjaciel coś do mnie mówił, ale nie potrafiłam się skupić na jego słowach. Uczucie pustki skryte wewnątrz mnie absorbowało całą moją uwagę. Z tej nostalgii wyrwał mnie dopiero cichy dźwięk przychodzącego połączenia. Od razu zerwałam się na równe nogi i ile sił w nogach pognałam, a raczej potoczyłam się do przedpokoju po telefon. Pospiesznie wygrzebałam go z dna torebki i bez sprawdzania kto dzwoni odebrałam połączenie i przyłożyłam komórkę do ucha.
- Hana - Po drugiej stronie odezwał się jego głos. Mimo iż poczułam ogromne szczęście, mogąc w końcu z nim porozmawiać, to kolejne łzy zaczęły cisnąć mi się do oczu. Starałam się być silna, nie chciałam żeby wiedział że płaczę. Z trudem nad sobą zapanowałam... - Powiedz coś.- ponownie odezwał się jego głos, gdy przez ponad minutę nie wydusiłam z siebie ani jednego słowa, jednak tym razem był wyraźnie zaniepokojony. Powiedzieć coś? A co ja mogłam powiedzieć mu przez telefon? Odpowiedź była prosta- NIC. Ta świadomość jeszcze bardziej mnie dobiła, a emocje kotłujące się wewnątrz mnie wzięły górę.
- Proszę, wróć - wybuchłam histerycznym płaczem, a mój głos był ochrypły i wciąż łamał się z rozpaczy - Piotr, wróć do domu. Nie zostawiaj mnie już dłużej samej. Nie mogę... Nie bez ciebie... Nie potrafię...- Wciąż łkałam do słuchawki, a wypowiadając te słowa czułam słony posmak łez wpadających mi do ust. Nie potrafiłam już panować nad emocjami, po prostu płakałam jak małe dziecko, któremu odebrano lizaka. Czułam się okropnie... W tamtej chwili jedyne czego chciałam poza tym żeby był znów blisko i mnie przytulił to, to by ponownie się odezwał, pocieszył mnie i powiedział że już niedługo wraca, jednak on nie odezwał się ani słowem... Po prostu milczał... Po jakimś czasie gdzieś w tle rozległy się podniesione głosy, a ktoś po drugiej stronie zwracając się do niego per "Dyrektorze" kazał natychmiast gdzieś iść podkreślając że to sprawa niecierpiąca zwłoki..-Pewnie musisz już kończyć… - stwierdziłam załamana faktem, że przez jego pracę nie możemy być blisko siebie, ani nawet spokojnie ze sobą porozmawiać. Między nami znów zapanowała niezręczna cisza, która trwała zdecydowanie zbyt długo.
-Nie... To nieistotne… Ty jesteś dla mnie ważniejsza… - odparł po dopiero po chwili, zupełnie jakby się nad tym zastanawiał  - Jak sobie radzisz ?- dodał od razu, zmieniając przy tym temat naszej dyskusji, najwyraźniej domyślając się o czym pomyślałam.
- Przemek opiekuje się mną tak jak go o to prosiłeś, a Lena, Kuba i Ola też regularnie mnie odwiedzają. Ostatnio Lena przyniosła mi trochę ubranek, ale wszystkie są na chłopca – powiedziałam na jednym wdechu - Mała tęskni za tobą... I ja też. Jest nam naprawdę bardzo ciężko bez ciebie, ale dajemy sobie radę…- skłamałam na poczekaniu, nie chcąc go jeszcze bardziej martwić i dołować,  choć prawda była taka, że nie w ogóle radziłam sobie z naszą rozłąką... Po moich słowach znów zapanowała cisza. Piotr milczał najprawdopodobniej nie wiedząc co odpowiedzieć.- Piotr, powiedz coś.- tym razem to ja rzuciłam wręcz błagalnie.
-Co mam powiedzieć?-westchnął od niechcenia, przez co od razu dało się wyczuć, że jemu też jest bardzo ciężko i również jest tym wszystkim zmęczony tak jak ja. Wiedziałam, że chce wrócić do domu i mieć nas w końcu blisko siebie, tak jak my jego.
- Cokolwiek. Powiedz coś co sprawi, że nie będę się czuła, tak okropnie jak w tej chwili.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- A dlaczego się tak czujesz ?- zapytał ściszonym tonem głosu, a mówiąc to brzmiał jakby słowa przeszywały go niczym noże.
-Bo nie ma cię tutaj ze mną...-odparłam załamana.-Chcę, żebyś już wrócił…Bo ty wrócisz, prawda?-zapytałam głosem pełnym nadziei, który drżał jak liście na wietrze, a z każdym kolejnym  wypowiedzianym wyrazem wspinał się  na coraz to wyższe tony, stając się niemalże piskiem. Niepowstrzymane emocje wręcz krzyczały przez moje płuca, a ja nie potrafiłam nad tym zapanować. Po prostu to było silniejsze ode mnie. Zadane przeze mnie pytanie ponownie zawisło między nami. Piotr znowu milczał, co było do niego wręcz niepodobne, gdyż zazwyczaj buzia mu się nie zamykała, dosłownie nawijał jak jakaś katarynka i naprawdę bardzo rzadko zdarzało mu się nie odzywać.Ta cisza mówiła mi wszystko.- Nie wrócisz....- Stwierdziłam, a mimo iż i tak dobrze znałam już odpowiedź na moje pytanie, to musiałam powiedzieć to na głos, aby mogło to do mnie w końcu dotrzeć.
- Wrócę, pewnie, że wrócę.- zaoponował od razu, jednak jego głos nie brzmiał zbyt pewnie.-Staram się - zapewniał. Znów zapadła krótkotrwała cisza, jakby wahał się czy aby na pewno powinien wyjawić mi to, co ma do powiedzenia. W końcu usłyszałam, jak pociągnął nosem, po czym ponownie się odezwał - Staram się uporać z tym wszystkim jak najszybciej. Zostało tutaj jeszcze trochę pracy, mamy ogromny bałagan i braki w papierach, a ja nie potrafię ci powiedzieć, czy to robota na tydzień, czy miesiąc...- wyjaśnił bez jakichkolwiek emocji, aż nadto ściszonym głosem, zupełnie jakby były to jakieś poufne informacje.
- No tak... w końcu jesteś teraz dyrektorem wielkiej kliniki... Potrzebują cię tam.- powiedziałam bardziej do siebie niż do niego.
- Hana...- chciał coś powiedzieć, lecz nie było mu to dane dokończyć, gdyż  jak zwykle, od razu weszłam mu w słowo.
-Będziesz musiał tam jeszcze zostać?-zapytałam już nieco tym zirytowana-Jak już wszystko tam  pozałatwiasz?-sprecyzowałam.
- Nie wiem.- westchnął z rezygnacją, a jego nic nie wyjaśniająca odpowiedź jeszcze bardziej wyprowadziła mnie z równowagi.
-A co wiesz?! -Wykrzyczałam zrozpaczona i zdenerwowana zarazem, a moje ciało momentalnie przeszył  ból pochodzący z kilku różnych miejsc: gardła, serca i brzucha, gdzie mała okropnie się wierciła- pokazując tym, że  nie podoba jej się, że wściekam się i podnoszę głos na jej tatę... Już wtedy było wiadomo, że wewnątrz mnie rozwija się stuprocentowa córeczka tatusia. Nie mam pojęcia dlaczego poczułam ukłucie zazdrości, kiedy zdałam sobie z tego sprawę, co było wręcz irracjonalne.
- Wiem, że cię kocham... Wiem że kocham was obie i... Nie zostanę tutaj, bo to nie moje miejsce. A poza tym... - zrobił krótką pauzę, przez co usłyszałam, jak cicho zamknął drzwi, najwyraźniej wchodząc do gabinetu, albo jakiegoś innego pomieszczenia,  widocznie nie chcąc żeby ktoś usłyszał naszą rozmowę.  Po chwili ponownie zaczął - Ta odległość mnie zabija- dokończył.
-Wiem…mnie też to wykańcza....-zamilkłam na kilka sekund, by móc przemyśleć kolejne słowa.-Postaraj się wrócić do września.Chcę, żebyś był przy nas kiedy mała się urodzi, chcę żebyś był obecny przy jej narodzinach.- powiedziałam stanowczo, a po drugiej stronie słuchawki ponownie rozległo się pukanie do drzwi, a zaraz po nim-nie czekając na jakiekolwiek pozwolenie ze strony mojego narzeczonego-ktoś wtargnął do pomieszczenia oznajmiając, że Piotr ma w tej chwili kończyć rozmowę i gdzieś iść. Ta osoba nie prosiła żeby z nią szedł, ona po prostu mu kazała, zupełnie jakby to ona była szefem tego całego interesu, a nie Piotr... W tamtej chwili zaczęłam się zastanawiać po co go tam trzymają skoro najwidoczniej i bez niego by sobie poradzili, zwłaszcza, że z wcześniejszych naszych rozmów wywnioskowałam iż mimo tego, że jest szefem nikt nie liczy się z jego zdaniem, a rozkazywanie mu i innym pracownikom szło naprawdę dobrze asystentom i zastępcom jego ojca...
- Uporządkuj sprawy w Gdyni... - powiedziałam spokojnie, zaskakując tym samą siebie - I wracaj do domu…SZYBKO- dodałam, kładąc wyraźny nacisk na ostatnie ze słów. Ktoś wyraźnie już zdenerwowany ponownie zawołał Piotra, na co ten westchnął  i już nic więcej nie odpowiadając, po prostu się rozłączył, zupełnie jakby uznał, że wszystko zostało już powiedziane. Nawet się nie pożegnał... Po naszej rozmowie nie miałam ochoty na nic, byłam kompletnie załamana i wcale nie czułam się lepiej... Wciąż nie wiedziałam na czym stoję... Nie mając pojęcia co powinnam z sobą zrobić poszłam do naszej sypialni i zakopałam się w pościeli, chcąc jak najszybciej zasnąć i o wszystkim zapomnieć... Jednak nawet nie miałam co liczyć na ulgę... Tej nocy mała nie pozwala mi zasnąć, strasznie się wierciła i kopała, była bardzo niespokojna, jakby przeczuwała że coś stanie. Pytanie tylko co?... Przez swoje kopanie nie pozwalała mi także płakać. Byłam pewna że w ten sposób chciała dać mi jasno do zrozumienia że muszę wierzyć, iż Piotr wróci szybciej niż mi się wydaje…Jednak jak długo będę musiała na to czekać? Nie mam pojęcia... Miejmy nadzieję, że wróci najszybciej jak to możliwe i że wkrótce znowu będziemy mogli być razem...

Mam nadzieję że podoba wam się ta część i jej długość ;)
(mimo iż jest nieco inna i przeskoczyliśmy trochę w czasie)
i że było warto zarwać noc, żeby ją napisać 
i móc dzisiaj dodać bez kolejnego ogromnego poślizgu.


9 komentarzy:

  1. Jakoś tak smutno mi się zrobilo :c
    Ale ciekawy pomysl na zwrot akcji! :D
    Next! ♡

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę inne ale fajne.
    Mam nadzieję że chociaż trochę spałaś ?

    OdpowiedzUsuń
  3. noo super! Ciekawe czy jakaś grubsza sprawa w tej Gdyni się szykuje ;D Ale Hana moglaby tam pojechac, przeciez to tylko 2-3 godziny jazdy ;d
    Prośba technicza: da się powiększyc czcionkę? oczy mega bolą jak sie czyta :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pogrzebałam trochę w arkuszu i zmieniłam z 13 na 16, mam nadzieję, że teraz jest lepiej ;)

      Usuń
  4. Świetne! ♡
    Next! :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak troche smutno, ale czekam z niecierpliwością na nexta ;) ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Dodasz cos w ten weekend ??

    OdpowiedzUsuń
  7. smutne płakać się chciało ale mam nadzieję że Piotr szybko wróci lub Hana tam pojedzie mimo ich wspólnego postanowienia ze zostaje

    OdpowiedzUsuń
  8. Dodasz coś proooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooosze

    OdpowiedzUsuń