Rodzina Piotra oficjalnie została już poinformowana o tym, iż spodziewamy się dziecka, nie mogliśmy już dłużej trzymać tego w tajemnicy, gdyż ja z dnia na dzień stawałam się coraz większa, a z faktu iż byłam wtedy już w 18 tygodniu, moja ciąża i tak była już dość widoczna... Co prawda do tej pory jakoś udawało mi się to zakamuflować nieco luźniejszymi ubraniami, ale razem z Piotrem doszliśmy do wniosku, że za niedługo nie da się już tego zachować w tajemnicy, a my nie chcieliśmy, żeby jego najbliżsi dowiedzieli się: a) domyślając się tego samodzielnie. b) dowiadując się od kogoś innego. c) dowiadując się o tym że są dziadkami dopiero po tym jak mała się urodzi.- bo zapewne niezależnie od tego który z wyżej wymienionych wariantów okazałby się prawdziwy byliby na nas źli, że nie powiedzieliśmy im o tym dość istotnym fakcie... Tak więc dzień po tym jak Piotr otrzymaj wypis ze szpitala zaprosiliśmy do siebie jego rodziców na obiad pod pretekstem uczczenia ich 35 rocznicy ślubu, którą z oczywistych względów przegapiliśmy, a i cała uroczystość organizowana przez państwo Gawryło została odwołana. Długo zastanawialiśmy w jaki sposób im o tym powiedzieć, aż w końcu wpadliśmy na pewien pomysł... Po zakończeniu posiłku, spędzonym w bardzo miłej atmosferze, gdy wszyscy jeszcze siedzieli przy stole wciąż o czymś zawzięcie rozmawiając, wręczyliśmy jego rodzicom niewielkie kwadratowe pudełeczko, starannie zapakowane w biały papier ozdobny, w którym znajdowała się para maleńkich, różowych bucików. Jego rodzice gdy tylko rozpakowali pakunek momentalnie zaniemówili. Byli w ogromnym szoku, na ich twarzach malowało się wyraźne niedowierzanie, minęło trochę czasu zanim zrozumieli o co chcemy im tym prezentem powiedzieć i odzyskali zdolność mówienia, a pierwszą rzeczą jaką wyartykułowali było "Naprawdę?" a w ich głosach wciąż przebrzmiewało zaskoczenie. W odpowiedzi uśmiechnęliśmy się tylko promiennie, a oni od razu rzucili się na nas chwytając nas w ramiona. Pani Krystyna mocno przytuliła mnie do siebie, jednocześnie gratulując, a Tadeusz poklepał syna ostrożnie po plecach wyrażając jednocześnie swój zachwyt - zrobił to naprawdę delikatnie, gdyż nie chciał zrobić mu krzywdy, zwłaszcza że Piotr dopiero opuścił szpital i nie wrócił jeszcze w 100% do zdrowia i dawnej formy... Po swojej matce podeszła do mnie Ola, która również wzięła mnie w swoje objęcia i tak by nikt poza nami tego nie usłyszał, wyszeptała mi na ucho, że już wcześniej coś podejrzewała, ale wolała nie pytać, gdyż nie chciała wyjść na niegrzeczną i wścibską, a gdy spojrzałam na nią pytająco, od razu wyjaśniła, że domyśliła się po zachowaniu Piotra jak powiedziała " Owszem mój starszy braciszek, zawsze był bardzo troskliwy i opiekuńczy, ale w stosunku do ciebie to aż za bardzo, od razu pomyślałam, że coś jest na rzeczy, poza tym widziałam cię wcześniej na kilku zdjęciach w jego telefonie i da się zauważyć drobną różnicę w twoim wyglądzie... Gratulacje" - to ostatnie wypowiedziała już na głos, z wyraźną radością. Obydwie wybuchłyśmy donośnym śmiechem. Nawet Maks, który już wcześniej o wszystkim wiedział także do nas podszedł i wyraził swoje zadowolenie, a ja momentalnie poczułam ogromną ulgę związaną z tym że rodzina Piotra już o wszystkim wie, że nie muszę już niczego przed nimi ukrywać i że tak dobrze przyjęli wiadomość o ciąży i mimo wielu wcześniejszych obaw dotyczących tego jak zareagują, żadna z nich się nie sprawdziła...
Może warto byłoby także wspomnieć o tym, że po wszystkich wydarzeniach jakie spotkały młodego Gawryłę, Maks postanowił pogodzić się z rodzicami, a raczej z ojcem, gdyż między nim a matką nigdy nie było sporu... Po całej tej aferze z zaginięciem syna i tym co wydarzyło się później Tadeusz zrozumiał swoje błędy, a nawet jako pierwszy wyciągnął rękę na zgodę i co mnie najbardziej zdziwiło poprosił swojego najmłodszego syna o powrót do domu, obiecując że się zmieni, a nawet zastrzegając, że może iść na jakie studia tylko chce, a on zaakceptuje jego wybór i będzie go wspierał jak tyko potrafi... Po tym oboje padli sobie w ramiona i mimo iż starali się być twardzi oczy obu zaszły łzami... Skłócona rodzina w końcu po długim czasie wzajemnej niechęci pogodziła się, a dzień po spotkaniu w naszym mieszkaniu Maks razem z rodzicami wrócił do Gdyni... To jednak kłamstwo, ze ludzi nie da się zmienić... bo da się tylko niestety w przypadku niektórych jest to bardzo trudne i nieraz polega na zastosowaniu terapii szokowej - muszą najpierw poczuć że tracą coś ważnego, aby zrozumieli swoje błędy i zmienić podejście...
Jak się później okazało kilka dni po powrocie do rodzinnej rezydencji Maks w końcu złożył papiery na studia i ku zdziwieniu wszystkich zaaplikował na medycynę od której wcześniej chciał się wymigać, a co najważniejsze i zarazem najdziwniejsze zrobił to z własnej woli. Jego ojciec nie naciskał. Sam nawet proponował mu kilka innych ciekawie brzmiących i przyszłościowych kierunków takich jak "inżynieria oprogramowania" czy "logistyka mediów" starając się mu pomóc dokonać wyboru i odkryć odpowiednią oraz interesującą go drogę dalszej edukacji, sposobu na przyszłość, jednak on stwierdził, że jeśli ojca to ucieszy to pójdzie na medycynę, i może nawet sam pokocha ja tak bardzo jak Tadeusz, zwłaszcza że po spędzeniu kilku dni w szpitalu i wcześniej w towarzystwie Kuby z którym sporo rozmawiali o studiach i nie tylko, nieco zainteresował go ten kierunek, poza tym stwierdził że nawet jeśli mu się nie spodoba to zawsze może zmienić wydział na inny, w końcu nie ma nic do stracenia...
A jeśli chodzi o nas, to znów jesteśmy razem... Od dnia w którym postrzelono Piotra minęły dwa tygodnie, był 6 maja - Piotr po tygodniu od operacji otrzymał wypis ze szpitala- gdyż jego stan był na tyle dobry iż nie wymagał dalszej hospitalizacji. Od tamtego czasu znów mieszkamy razem, tak właściwie wróciłam do naszego wspólnego mieszkania dzień po tym jak się obudził, ale oficjalnie- tydzień... Co prawda sprawa Olivii i jej domniemanej ciąży - tak coraz częściej podaję to w wątpliwość- nie została jeszcze wyjaśniona, ale szczerze powiedziawszy to mam to już w nosie, po prostu przestałam się tym przejmować, zwłaszcza, że jak na razie nalepa postanowiła trzymać się na dystans... A ja doszłam do wniosku że niezależnie od tego jak to wszystko się skończy, nie odejdę od Piotra, gdyż nie chcę już więcej marnować czasu który możemy spędzić razem. Nie chcę niszczyć naszego związku i odbierać naszej córce szansy na normalne życie, na posiadanie i wychowywanie się w pełnej rodzinie, a nie z samotną i wiecznie nerwową mamą i ojcem z doskoku którego widzi w co drugi weekend na kilka godzin... Z dnia na dzień jesteśmy sobie coraz bliżsi, znów budujemy nasz związek i zaufanie od nowa, nie mam pojęcia który to już raz z kolei, ale jestem pewna, że jeśli miałabym to zrobić jeszcze kilka razy na pewno bym zaryzykowała... Bo wiem że warto...
Piotr powoli wraca do zdrowia, odzyskuje formę i dawny wigor. Nie jest już tak blady, słaby i obolały jak jeszcze kilkanaście dni temu. Widać że zdrowieje i odzyskuje siły. Potrafi już nawet na mnie krzyczeć, kiedy jego zdaniem robię coś czego nie powinnam, tzn dźwigam kosz z praniem (który w jego mniemaniu waży tonę, co swoją drogą jest kompletnie niedorzeczne) lub gdy nie odpoczywam tyle ile powinnam i zamiast tego nałogowo sprzątam mieszkanie nie mając innej rozrywki, gdy on śpi...-co jest dość częstym zjawiskiem, gdyż po operacji nie ma tyle energii co wcześniej i męczy się dużo szybciej (to normalne i z czasem powinno być tylko lepiej) Zapewne nikogo nie zdziwi fakt, że oczywiście nie obeszło się też bez kazania, na temat mojej nieodpowiedzialności, nieposłuszeństwa i miliona pytań dotyczących tego dlaczego ryzykowałam, życiem nie tylko swoim, ale także naszego maleństwa- jednak nie było ono zbyt długie, gdyż znałam sposoby którymi potrafiłam go szybko uciszyć...
Tego ranka obudziły mnie ciepłe promienie majowego słońca muskające moją twarz. Rozchyliłam delikatnie powieki, a moim oczom ukazała się rozpromieniona twarz Piotra. Wciąż jeszcze spał ciasno przylegając do mojego ciała i mocno trzymając mnie w swoich objęciach, jakby obawiał się że mogę mu uciec. Jego klatka piersiowa unosiła się powoli i miarowo. Był taki spokojny. Bez namysłu przybliżyłam się i pocałowałam go delikatnie w usta, a on od razu otworzył oczy, witając mnie bezgłośnym "Hej". Znów udawał, że śpi, a ja znów się na to nabrałam. Uśmiechnęłam się szeroko, a on odwzajemnił mój gest.Piotr powoli wraca do zdrowia, odzyskuje formę i dawny wigor. Nie jest już tak blady, słaby i obolały jak jeszcze kilkanaście dni temu. Widać że zdrowieje i odzyskuje siły. Potrafi już nawet na mnie krzyczeć, kiedy jego zdaniem robię coś czego nie powinnam, tzn dźwigam kosz z praniem (który w jego mniemaniu waży tonę, co swoją drogą jest kompletnie niedorzeczne) lub gdy nie odpoczywam tyle ile powinnam i zamiast tego nałogowo sprzątam mieszkanie nie mając innej rozrywki, gdy on śpi...-co jest dość częstym zjawiskiem, gdyż po operacji nie ma tyle energii co wcześniej i męczy się dużo szybciej (to normalne i z czasem powinno być tylko lepiej) Zapewne nikogo nie zdziwi fakt, że oczywiście nie obeszło się też bez kazania, na temat mojej nieodpowiedzialności, nieposłuszeństwa i miliona pytań dotyczących tego dlaczego ryzykowałam, życiem nie tylko swoim, ale także naszego maleństwa- jednak nie było ono zbyt długie, gdyż znałam sposoby którymi potrafiłam go szybko uciszyć...
-Jakieś plany na dzisiaj?- zapytał nachylając się nade mną i zakładając mi za ucho kosmyk włosów, który opadł na moją twarz.
-Najchętniej nie wychodziłabym z łóżka i została w nim razem z tobą cały dzień...- odparłam, a uśmiech nie schodził mi z ust.
-W takim razie przykro mi i choć twoja propozycja brzmi bardzo kusząco, to muszę odmówić.- odparł z udawanym smutkiem i rozczarowaniem. Spojrzałam na niego pytająco, a on od razu postanowił wyjaśnić. -Popołudniu porywam cię za miasto- oznajmił, bardzo zdziwiły mnie jego słowa, gdyż od dnia w którym wyszedł ze szpitala, jeszcze nie opuścił mieszkania. Chciałam coś powiedzieć, już nawet otworzyłam usta, jednak on od razu mnie uciszył, zanim jeszcze zdążyłam się odezwać- Proszę cię nie dopytuj, bo i tak nic ci nie powiem. to niespodzianka...- oznajmił, a ja postanowiłam uszanować jego prośbę... Nie pozostało mi nic jak tylko czekać i snuć domysły co mój facet mógł wymyślić...
W weekend nie zdążyłam, ale za to jest dzisiaj ;)
Trochę poskakaliśmy sobie między wydarzeniami, ale mam nadzieję ze wam się podoba,
chociaż tym razem opowiadanie jest nieco inne niż poprzednie części.
Przepraszam za wszelkie możliwe błędy, ale nie miałam już siły sprawdzać (23:38 robi swoje...)
P.S. Głupi ma zawsze szczęście- poprzednią część dodałam dosłownie 2 minuty przed tym,
jak odcięto mi internet na następne 32 godziny...
Komentujcie, wyrażajcie opinie, bo to naprawdę motywuje !
Cześć genialna. Czytałam z zachwytem ;) zostaje mi tylko czekanie na nexta ;)
OdpowiedzUsuńBoskie jak zawsze ;) czekam na nexta!
OdpowiedzUsuńCudne! *-* czekam na nexta!
OdpowiedzUsuńGenialne super ze w końcu są razem i czekam na wspaniałego hota :) no i zawsze podoba mi się nadopiekunczy Piotr to jest geniusz w jego wykonaniu :)
OdpowiedzUsuńPiekne! *-* liczę na jakiegoś hota! Bylby wisienką na torcie! XD
OdpowiedzUsuńWspaniałe , po prostu nie mogę doczekać się nexta i jakiegoś Hota na deser bo dawno nie było a i wiadome i oczywiste zawsze czekam na nadopiekuńczego Piotra i nadąsaną jak małe dziecko Hanę . Super że w końcu są razem nareszcie !!!!!! szkoda że znowu czeka nas czekanie :)
OdpowiedzUsuńPiękne! ♡
OdpowiedzUsuńCudne <3 kiedy możemy spodziewać się nexta ??
OdpowiedzUsuńKiedy next?
OdpowiedzUsuńKiedy next? :*
OdpowiedzUsuń