Minęły ponad 2 tygodnie, podczas
których bardzo wiele się zmieniło.
Po około tygodniu od incydentu z pękniętymi szwami w końcu otrzymałam swój
wymarzony wypis.
Nie musiałam jakoś specjalnie przekonywać Darka i Sambora, żeby pozwolili mi wrócić
do domu. Nie wiem, jak to zrobiłam, że tak szybko się zgodzili. Czyżbym użyła,
aż tak trafnych argumentów?
Kiedy Piotr pomagał mi się pakować wyraz jego twarzy niczego nie zdradzał,
ponadto nie odzywał się do mnie ani słowem, przez co miałam wrażenie że nie był
zbytnio zachwycony decyzją swoich kolegów, ponieważ w domu nie będę
kontrolowana 24 godziny na dobę, jak to było w szpitalu... pewnie przez cały
czas miał nadzieję, że jednak nie pozwolą mi na powrót do domu, przez jeszcze
długi czas...
Powrót do domu miał być dla mnie czymś wspaniałym, wyczekiwanym – miałam
odpoczywać i wracać do zdrowia w spokoju, w miejscu które znam, w którym czuję
się swobodnie i bezpiecznie, w towarzystwie osoby którą kocham i której ufam, a
przede wszystkim z dala od szpitala. Nie sądziłam tylko, że Piotr tak głęboko
weźmie sobie do serca zalecenia lekarzy. Na nic mi nie pozwalał, najchętniej
przykułby mnie łańcuchami do łóżka, opatulił folią bąbelkową i zamknął w
szklanej kuli, abym przez przypadek nie zrobiła sobie krzywdy. Takie lenistwo
było fajne tylko przez pierwszych kilka dni. Nie rób tego, nie rób tamtego –
przedrzeźniałam go w myślach… to też było zabawne i urocze tylko na początku,
lecz teraz strasznie działał mi tym na nerwy. Z jednej strony wiem, że
kierowała nim troska o mnie i o nasze dziecko, ale z drugiej… Cholera, nie
jestem małą dziewczynką, która nie potrafi o siebie zadbać. Wiedziałam na co
mogę sobie pozwolić, a czego lepiej nie robić. Rana na brzuchu świetnie się
goiła, już mnie prawie nie bolała– czasem tylko, gdy za bardzo spinałam mięśnie
lub rozciągałam brzuch, czułam dziwne napięcie tak jakby ciągnięcie za skórę,
ale to wszystko. Jednak on nadal traktował mnie jak obłożnie chorą.... Nie...
to zdecydowanie za mało powiedziane... on traktował mnie, jakby każdy
najmniejszy ruch miałby spowodować powrót do szpitalnego łóżka, lub co gorsza jakbym
zaraz miała umrzeć.
W ciągu tych kilku dni przeszedł totalną metamorfozę: z wspaniałego i
kochającego faceta, zmienił się w nadopiekuńczego i przewrażliwionego
rodzica... lub jak go zwykłam ostatnio określać - wrzód na tyłku.
Paradoksalnie -chodź kiedyś po prostu nienawidziłam zostawać sama, a każde
nasze choćby najkrótsze rozstanie bardzo przeżywałam- teraz po prostu nie
mogłam się doczekać, aż w końcu pójdzie sobie do pracy i będę miała święty
spokój, nie musząc wysłuchiwać znów listy rad i zakazów dotyczących mojej
skromnej osoby. Już dawno przestało mnie to nie bawić…
Po moim wypisie z placówki medycznej zamieszkaliśmy razem w jego
mieszkaniu... niestety nie miałam prawa sprzeciwu...
Piotr uparł się żebyśmy mieszkali razem, aby- jak on to określił- mógł mnie
kontrolować i zatroszczyć się o mnie i dziecko, dodatkowo fakt że moje
mieszkanie nie było zupełnie puste-w końcu mieszkał ze mną Kuba- przeważył
szalę nad podjęciem decyzji. Musiałam wprowadzić się do niego.
Teraz od równych siedmiu dni żyliśmy razem na naszych- tak, naszych- 100
metrach kwadratowych i „zrastaliśmy” się na nowo. Ja i Piotr. Choć
momentami mieliśmy odmienne zdania, on wciąż się o mnie troszczył chociaż
czasem pewnie miał ochotę mnie rozszarpać, a ja wciąż się o wszystko wkurzałam
to jego usta zawsze działały na mnie kojąco. Dawaliśmy radę. Od czasu gdy
dowiedział się o ciąży nasze życie obróciło się do góry nogami, oczywiście
pozytywnie :). Wszystko nabrało bardzo szybkiego tempa...
Obudziły mnie ciepłe kwietniowe promienie słońca, nieśmiało muskające moją twarz. W
całym mieszkaniu panowała kojąca cisza... Jak wspaniale! Zero narzekań...
Ten dzień był jednym z tych wspaniałych, w których Piotr pracował, a ja w
końcu mogłam spokojnie przemieszczać się po mieszkaniu, nie wysłuchując jego
ciągłego narzekania odnośnie tego, iż nie powinnam tego robić chociaż żaden z
lekarzy prowadzących podczas wypisywania mnie do domu nie wydał takiego
zakazu... Owszem miałam się oszczędzać, ale nie leżeć plackiem całymi dniami!
Leniwie przekręciłam się na bok, zerkając przy tym na zegar wiszący na
przeciwległej ścianie. 10:12. Pora wstawać. Delikatnie podźwignęłam się do pozycji
siedzącej- wciąż starałam się nie robić zbyt gwałtownych ruchów- i spojrzałam w
stronę szafki nocnej stojącej tuż obok łóżka. Tradycyjnie stała na niej taca z
przygotowanymi kanapkami i moim ulubionym sokiem pomarańczowym. Szybko zjadłam
śniadanie, po czym wstałam z łóżka i ociągając się powędrowałam do łazienki,
aby wziąć prysznic.
Gdy tylko weszłam do pomieszczenia, moją uwagę od razu przykuło moje
odbicie w lustrze. Podeszłam bliżej, aby móc się sobie dokładniej przyjrzeć. W
ciągu ostatnich kilku tygodni, mój dotąd płaski brzuch nieco się zaokrąglił,
chociaż jak na 14 tydzień ciąży był dosyć mały...okiem fachowca z wieloletnim
stażem określiłabym go na maksymalnie 10 tc, jednakże nie przejmowałam się tym,
gdyż nie oznaczało to że coś złego dzieje się z dzieckiem, najwidoczniej zarodek
zagnieździł się na tylnej ścianie macicy przez co wszystko było mniej
widoczne... aby ktoś obcy mógł zauważyć mój niewielki brzuszek musiałby się
dokładnie przyjrzeć, lecz i tak zapewne stwierdziłby że po prostu jestem gruba...
Zrzuciłam z siebie ubrania i weszłam do kabiny. Przekręciłam kurek z ciepłą
wodą, a na moją skórę spadł przyjemny, ciepły deszcz. Odchyliłam głowę nieco do
tyłu i pozwoliłam strumieniowi wody ześlizgiwać się po moim ciele. Czułam jak
każdy mięsień mojego aż nadto spiętego ciała powoli się rozkurcza, dodatkowo
szum wody działa na mnie kojąco, relaksująco. Po upływie ponad czterdziestu
minut w końcu opuściłam kabinę i otuliłam się w puszysty beżowy ręcznik.
Ruszyłam do sypialni. Wyjęłam z szafy pierwsze lepsze ubrania, po czym
narzuciłam je na siebie. Gdy byłam już gotowa, stwierdziłam że nie mam nic do
roboty więc postanowiłam resztę dnia spędzić zalegając na kanapie przed
telewizorem.
Po kilku godzinach oglądania jakichś bezsensownych seriali postanowiłam zrobić
sobie herbatę- sama zadecydowałam o zastąpieniu nią kawy... przynajmniej o to Piotr
nie mógł się doczepić.
Właśnie zalewałam kubek gorącą wodą kiedy do moich uszu dotarł trzask
zamykanych drzwi, a po chwili po całym mieszkaniu rozległ się krzyk– Już jestem
– dobiegający z przedpokoju.
–Ok – odpowiedziałam cicho pod nosem, nie chciało mi się krzyczeć, ponadto nie do końca byłam zadowolona z jego powrotu do domu, gdyż oznaczał on koniec wolności.
–Co robisz? – zapytał rozdrażniony, wchodząc do kuchni, a w myślach
pewnie zaczynając żałować decyzji pozostawienia mnie samej w domu, w końcu
miałam się nie ruszać z łóżka... Stanął tuż obok spoglądając przy tym na mnie z politowaniem. Przez jego zachowanie zaczęło robić mi się
gorąco ze złości więc stanęłam tyłem do niego i zaczęłam mieszać ciepły napój.
–Herbatę – odpowiedziałam krótko, jakimś dziwnym tonem, którego do tej pory
sama jeszcze nie potrafiłam określić – zdegustowanym, jakby zirytowanym.
Piotr słyszał go już od pewnego czasu, za każdym razem kiedy o coś się
czepiał… Ostatnie dni naprawdę okazały się dla nas bardzo trudne – ja ciężko
znosiłam swoją rekonwalescencję w końcu byłam przyzwyczajona do pracy,
ciągłego zajęcia więc nie mogłam pogodzić się z faktem, że nic mi nie wolno,
a lista zakazów ciągle się wydłużała. Tymczasem Piotr bardzo się o mnie
martwił, miałam się oszczędzać, nie wolno mi było wykonywać żadnych ciężkich
prac, nie wolno mi było dźwigać, chodzić po mieszkaniu, i jeszcze wiele, wiele,
wiele innych rzeczy...
Przez pierwsze dwa, może nawet trzy dni byłam posłusznym
pacjentem, jednak kolejne były dla nas istnym koszmarem i szeregiem sprzeczek.
–Nie mogłaś na mnie poczekać? – zapytał ostro,
jednak gdy spojrzał na skruszony wyraz mojej twarzy to najwyraźniej zrobiło mu
się głupio, że tak na mnie naskoczył gdyż nieco złagodniał.
–Nie wiedziałam kiedy wrócisz – wzruszyłam ramionami, po czym kontynuowałam
przygotowywanie napoju. – Poza tym nie przesadzaj czajnik nie jest ciężki,
szklanka też nie.- dodałam po chwili, bagatelizując sprawę i starając się nie
zwracać na niego większej uwagi, już powoli zaczynał mnie wkurzać.
–Możesz mi powiedzieć... – podszedł do mnie i delikatnie wtulił się w moje
plecy, jednak ja starałam się nie zwracać na to uwagi – O co ci chodzi? Co się
dzieje, Hana?- zapytał głosem pełnym troski, mocniej zamykając mnie w ramionach, a
dłońmi zjechał na mój brzuch.
– Nic – odpowiedziałam obojętnie. To była moja standardowa odpowiedź na to
pytanie, po prostu tłumiłam w sobie wszystkie emocje, aby uniknąć długich
rozmów na temat tego że muszę o siebie dbać... że robi to dla mojego dobra...
po prostu oszczędzałam czas.
–Powiedz co cię gryzie- Nalegał. Odwróciłam
się przodem do niego dalej tkwiąc w jego uścisku. Na jego twarzy dostrzegłam
cień zdenerwowania, ale także zmartwienia.
–Mam dość tego, że ciągle obchodzisz się
ze mną jak z jajkiem. Czasami zastanawiam się czy – gdyby to
było możliwe – chodziłbyś za mnie do łazienki– w końcu postanowiłam
wyrzucić z siebie tłumione od tygodnia uczucia. Na moje słowa spojrzał
na mnie z uniesionymi brwiami.
–Hana... – dźwignął dłoń i pogładził mnie nią po policzku– po prostu bardzo się
o ciebie boję – starał się mówić spokojnie, ale i tak w jego
głosie było słychać drżenie. – Kochanie, nie zdajesz sobie sprawy z tego
co przeszedłem... jak strasznie się czułem patrząc na ciebie podłączoną
do tych wszystkich rurek i urządzeń, nie mając pojęcia, czy jeszcze
otworzysz oczy –Po tych słowach zaczęłam nieco rozumieć jego zachowanie i
nadopiekuńczość. Na samo wspomnienie wypadku i tego co działo się tuż po
nim poczułam pieczenie pod powiekami... nie byłam w stanie sobie wyobrazić
co musiał wtedy czuć Piotr. Spojrzałam na niego spod rzęs i od razu dostrzegła
iż wyraźnie posmutniał, a jego oczy pociemniały, Nie zastanawiając się dłużej
przyciągnęłam go mocniej do siebie, a na ustach złożyłam długi i namiętny
pocałunek, który mimo zaskoczenia od razu odwzajemnił.
–Piotr, ja to rozumiem, naprawdę... ale mam dość tego ciągłego
traktowania mnie jak obłożnie chorej. Wiem że na powrót do pracy nie mam co
liczyć, ale pozwól mi chociaż normalnie funkcjonować w naszym mieszkaniu i nie
chodzi tu o sprzątanie i różne bardziej wymagające czynności, po prostu
pozwól mi się przemieszczać z pomieszczenia do pomieszczenia i zrobić sobie kanapki lub herbatę.-
mówiąc to spojrzałam głęboko w te jego szarozielone oczy.- Proszę - te słowo
wypowiedziałam aż nadto błagalnie.
–Dobrze, postaram się być nieco mniej uciążliwy- powiedział dopiero po krótkim namyśle promiennie się przy
tym uśmiechając. Znów przyciągnął mnie bliżej siebie i pocałował w sam czubek
głowy, po czym chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę salonu, w którym miło
spędziliśmy resztę popołudnia...
Wspaniale napisane :-*
OdpowiedzUsuńSuper :-D
OdpowiedzUsuńSuper czekam na next jak najszybciej
OdpowiedzUsuńŚwietne ❤!
OdpowiedzUsuńświetne pby next był szybko
OdpowiedzUsuńnie spodziewałam się tak szybko nexta
OdpowiedzUsuńczekam na kolejne rozdziały
pozdrawiam
Jestem bardzo mile zaskoczona,ze tak szybko jest next :D bardzo fajna część!!! <3 I czekam na kolejną :D
OdpowiedzUsuńKooocham
OdpowiedzUsuńsuper <3
OdpowiedzUsuńSuper czekam na next. A jeśli ktoś chce i ma czas może zajrzeć do mnie http://hanaipiotrmiloscnazawsze.blogspot.com
OdpowiedzUsuńJak zrobiłaś obecny wygląd bloga? Którego szablonu bloggera do tego użyłaś? I jak zrobić te ruchome paski przy kartach strony ? Odpowiedz. PLIS!!
OdpowiedzUsuńSzablony bloggera nic do tego nie mają, w ogóle ich nie używałam do stworzenia obecnego wyglądu. Szablon jest napisany przeze mnie w arkuszu CSS. Paski są elementem programu, czyli też napisałam je w CSS
Usuń