piątek, 9 maja 2014

Na zawsze razem cz.36

 Gnałem Warszawskimi ulicami na złamanie karku, w tej chwili nikt i nic nie miało dla mnie znaczenia, liczyło się tylko to co teraz dzieje się z moją ukochaną. Cały czas zadawałem sobie pytania: Co z nią? Co z dzieckiem? Wyjdą z tego? Przeżyją? Co tak właściwie się stało?.Nie znałem odpowiedzi na żadne z nich, w mojej głowie tłoczyło się milion sprzecznych myśli, nie potrafiłem tego pojąc, jak mogłem nic nie zauważyć? Przecież po tej akcji z wydrukiem USG każdy by się zorientował... tylko oczywiście nie ja! Czy ja faktycznie jestem taki głupi i mało domyślny?... W tej chwil byłem wściekły nie wiedziałem tylko na kogo, na siebie czy może bardziej na Hanę. Dlaczego mi nie powiedziała? Na to od razu sobie odpowiedziałem... Miała powód , jednak po tym od razu nasunęło się kolejne pytanie: Jaki? Niestety na to już nie znałem odpowiedzi, to wiedziała tylko sama Goldberg... W tej chwili nie miało nawet znaczenia to, czyje tak na prawdę jest to dziecko, niektórym może się wydawać że w tej chwili zachowuje się, myślę i mówię jak dupek, ale po prostu nie mam 100% pewności że to moje...Gdy już nieco się opamiętałem i „wróciłem na ziemię ” zorientowałem się że jedzie za mną policja , która miganiem świateł dała mi sygnał iż mam zjechać na pobocze, no świetnie! Jeszcze tego mi brakowało! No bo jak pech to na całego! Zrezygnowany zjechałem na pobocze, po chwili podszedł do mnie jeden z funkcjonariuszy i zapukał w szybę. Otworzyłem „okno”.
-Dzień dobry Panu, sierżant Tarnowski z wydziału ruchu drogowego- zaczął na wstępie, z dość wyczuwalną dezaprobatą w głosie, po czym spojrzał na mnie spod byka.
-Dzień dobry, przepraszam ale teraz nie mam na to czasu, naprawdę bardzo się spieszę- odpowiedziałem szybko starając się jednocześnie jakoś wykręcić, w tej chwili każda minuta a nawet sekunda była na wagę złota, przecież chodzi o życie mojej ukochanej i być może mojego dziecka, naprawdę nie mam czasu na konflikty z policjantem.
-A gdzie panu tak śpieszno- zapytał funkcjonariusz, marszcząc przy tym dość specyficznie brwi i uśmiechając się kpiąco... Nie miałem pojęcia jak na to odpowiedzieć...No dobra Gawryło wysil się... masz teraz pole do popisu... no wymyśl coś – powtarzałem sobie w myślach, musiałem wykombinować jakąś dobrą wymówkę, aby jak najszybciej go spławić i dostać się do szpitala... no właśnie szpital! .... przecież tam jadę, na dodatek jestem lekarzem... genialne połączenie!... muszę to wykorzystać... Gawryło jesteś geniuszem!- pochwaliłem się w myślach w tej chwili byłem z siebie dumny.
-Jestem chirurgiem, mój pacjent ma bardzo poważne komplikacje pooperacyjne, muszę do niego jechać... jego stan jest naprawdę ciężki- skłamałem na poczekaniu, w sumie nawet nie źle mi to szło, uwierzył bym sobie.
-To nie zmienia faktu że przekroczył pan prędkość – szedł dalej w zaparte... jak ja nie lubię takich osób... zawsze muszą postawić na swoim... chociaż ja też niekiedy taki jestem, co nie zmienia faktu strasznie działają mi na nerwy. Ja również mam zamiaru odpuszczać, nie teraz, gdy Hana walczy o życie...
-Jeżeli nie zdążę dojechać na czas, a ten pacjent umrze to będzie tylko i wyłącznie Pana wina. - stwierdziłem, mając nadzieję że to coś pomoże, wiem że to było bezczelne z mojej strony, ale chyba poskutkowało i skusiło pana Tarnowskiego do drobnych przemyśleń odnośnie zaistniałej sytuacji, wyglądał jakby zawzięcie o tym myślał.
-Dobra powiedzmy że panu wierzę, ale niech pan jedzie wolniej – w końcu się odezwał
-Dziękuję- odparłem bez emocji, a wręcz obojętnie, jednakże w duchu aż skakałem z radości, udało mi się „wymigać”. Wsiadłem z powrotem do auta. Znów ruszyłem w stronę szpitala, czułem jak czas uciekał mi między palcami...Dojechałem na miejsce szybko wysiadłem z samochodu i pognałem w stronę wejścia do budynku, od razu skierowałem się na SOR mając nadzieję że tam zastanę Hanę, jednak gdy tylko tam wkroczyłem od razu zostałem oddelegowany na blok, gdzie Goldberg od kilkunastu minut była operowana... Nie zdążyłem, byłem wściekły... nie, wściekły to zdecydowanie za mało powiedziane, nie wiedziałem nawet jak określić to co obecnie czułem.Posłusznie skierowałem się na blok, gdy tylko tam dotarłem, moją uwagę przykuła Lena siedząca na jednym z krzeseł, od razu mogłem zauważyć że płacze, miała całe czerwone oczy i opuchnięte powieki, a po policzkach wciąż spływały po jej policzkach. Nie zastanawiając się dłużnej podszedłem do niej.
-Co z nimi?-zapytałem nerwowo na wstępie, może nie było po mnie tego aż tak widać ale byłem bardzo tym wszystkim przejęty, w środku aż cały chodziłem. Po stanie w jakim obecnie znajdowała się Starska mogłem śmiało stwierdzić że jest źle... a nawet bardzo źle... Na moje słowa internistka najwyraźniej wyrwana z zamyślenia spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem i przetarła mokre policzki. Dla niej to też było bardzo trudne, w końcu Hana to jej najlepsza przyjaciółka, dobrze wiedziałem co ona teraz przeżywa, sam bowiem czułem dokładnie to samo.
-Źle, ma spore obrażenia, ale z tego wyjdzie niestety dziecko ma małe szanse...-odparła łamiącym się głosem, na to co usłyszałem poczułem jak ściska mnie w gardle, mi również zachciało się płakać, ale nie mogłem pokazać swojej słabości, musiałem być silny.- poza tym co tak długo, miałeś być co najmniej 20 minut temu- dodała po chwili, tym razem nawet na mnie nie spoglądając.
-Miałem drobny konflikt z kodeksem drogowy, ale to teraz nie ważne- odparłem wymijająco, po czym usiadłem obok Starskiej. Siedzieliśmy w ciszy którą przerywały nasze niespokojne oddechy i ledwo słyszalne tykanie zegara wiszącego na jednej ze ścian. W chwili obecnej nie mogliśmy nic zrobić, pozostało nam tylko czekać, każda kolejna minuta była wiecznością i w pędzała mnie w coraz to większą frustrację. Bezcelowo gapiłem się na wskazówki zegara czekając aż w końcu drgną, jednak one wydawały się nie wzruszone i uparcie pozostawały w jednym miejscu. Nie umiałem już wytrzymać, wstałem miejsca i nerwowo zacząłem krążyć w te i wewte zataczając przy tym koślawe kręgi. Musiałem zająć czymś umysł, siedząc tak bezczynnie na krześle zwariowałbym... jestem człowiekiem czynu, nie lubię bezradności, źle się z tym czuję, więc sytuacje w której obecnie się znalazłem, nie mogą nic zrobić jest dla mnie istną katorgą...To czekanie mnie wykańczało. Minęło kilka długich godzin, które były dla mnie wiecznością. Miałem złe przeczucia. To trwa zdecydowanie za długo. Byłem prawie pewny że coś się stało.
-Jak długo to wszystko będzie jeszcze trwało?! Co oni tam robią?! Grają w szachy?! Przecież powinni już dawno skończyć!- wybuchłem, dając upust złym emocją jakie mną targały, przez co poczułem się nieco lepiej, ale to i tak nie zmienia faktu iż wciąż się denerwuję a wręcz szaleję ze strachu.
-Uspokój się, usiądź na miejscu, a ja idę sprawdzić co się tam dzieje i dlaczego to tyle trwa- stwierdziła wstając jednocześnie z miejsca.
-Idę z tobą- odparłem bez najmniejszego namysłu
-Siadaj, nigdzie nie idziesz- rzuciła surowo, posyłając mi przy tym lodowate spojrzenie, gdyby mogła nim zabijać pewnie padłbym teraz trupem, wiedziałem że nie mogę się temu sprzeciwić, skapitulowałem i posłusznie usiadłem na swoje miejsce. Lena weszła na salę operacyjną, pozostawiając mnie samego z natłokiem myśli, które toczyły między sobą zacięty bój. Moją uwaga skupiła się tym razem na dziecku, bowiem wciąż nie wiedziałem czyje ono jest, serce podpowiada mi że moje, jednak umysł krzyczał „myśl racjonalnie, przecież to nie możliwe”, ale patrząc na to z drugiej strony to gdybym faktycznie nie był jego ojcem to Lena na pewno by po mnie nie zadzwoniła, w końcu nie byłoby takiej potrzeby....Sam już nie wiedziałem co o tym wszystkim sądzić, muszę ją o to zapytać.Minęło kilka kolejnych długich minut nim Starska wróciła, jej mina mówiła sama za siebie, w mojej głowie mimowolnie zaczęły powstawać kolejne czarne scenariusze... Kobieta podeszła do ściany po czym osunęła się na ziemię, jednocześnie kucając i zawijając w szczelny kłębek, dłońmi zakryła twarz. Już powoli zacząłem się domyślać co się stało.

-Co z nimi? - zapytałem drżącym głosem, w odpowiedzi uzyskałem jedynie obojętne wzruszenie ramionami. Czułem jak we mnie coś pęka, w tej chwili miałem ochotę się położyć na ziemi i rozpłakać jak małe dziecko które nie dostało wymarzonej zabawki, jednak nie mogłem tak postąpić... jedna myśl wciąż chodziła mi po głowie...
-To było moje dziecko? - wyrzuciłem z siebie pytanie które tak mnie nurtowało, wciąż mierząc internistkę wzrokiem i niecierpliwie czekając na odpowiedź.


Wiem, znowu nawaliłyśmy :(
Komentujcie, mam nadzieję że się podoba
Przepraszam za wszelkie możliwe błędy, ale nie miałam już czasu tego sprawdzać...

14 komentarzy:

  1. Nienawidzę jak urywacie w takich momentach :) blagam niech to dziecko przeżyje :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajna część :)) Mam nadzieje, że na następną część nie będe musiała czekać tak długo ! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne opowiadanie Nasia :DTylko mam jedną prozbę.Czy nie koncz w najlepszym i najbardziej emocjonującym momencie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Musisz przerywać w takim momencie?? Po za tym świetny rozdział, czekam na SZYBKIEGO nexta no i zapraszam http://innahistoriahanyipiotra.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W wolnej chwili chętnie zajrzę i poczytam ;)

      Usuń
  5. Mam nadzieję, że next bd jak najszybciej!

    OdpowiedzUsuń
  6. Super czekam na nexta oczywiście

    OdpowiedzUsuń
  7. Proszę next!!!! Skończyłyście akurat w takim momencie......

    OdpowiedzUsuń
  8. Końcówka niezła :) Takie są najlepsze, chociaż denerwujące. Będę siedzieć i myśleć co tam może być dalej.
    W sferze błędów wyłapałam tylko jeden wieżę zamieńcie na wierzę i będzie ok.
    Czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  9. boskie kiedy next ? <3

    OdpowiedzUsuń
  10. gdzie next :(

    OdpowiedzUsuń