-Cholera no Kamil
dawaj, wiem że dasz radę – był bardzo zdenerwowany. Mimo woli
łzy napłynęły mi do oczu. Wiedziałam że z Kamilem miałam
ostatnio na pieńku, ale czułam się winna. Miałam wrażenie że
to przeze mnie doszło do tej tragedii, może gdybym go wysłuchała,
przebaczyła tego by nie było. Moje rozmyślenia przerwał głos
Piotra
-Hana dzwoń po
karetkę – odeszłam na bok , ręce trzęsły mi się jak nigdy
dotąd. Wybrałam numer ratunkowy. Gdy zgłoszenie zostało przyjęte.
Podeszłam z powrotem do Piotra, który nie przerywał reanimacji. Po
długich 10 minutach przyjechała karetka. Przenieśli Kamila na
nosze.
-Zawieźcie go do
Leśnej Góry – powiedział Gawryło. Karetka odjechała. Ja nadal
stałam w bezruchu ślepo gapiąc się w miejsce na którym jeszcze
przed chwilą leżał Wierzbicki. Byłam kompletnie załamana, mimo
tego że Kamo nic dla mnie nie znaczył i byłam na niego cholernie
wściekła za tę sytuację przed szpitalem, to czułam się
okropnie. Dopiero teraz zaczęło do mnie docierać co właśnie się
zdarzyło. Znów łzy napłynęły do moich oczu. Nie miałam siły
ich powstrzymywać po prostu rozpłakałam się jak małe dziecko.
Piotr położył dłoń na moim ramieniu aby dodać mi otuchy, bez
chwili namysłu przytuliłam się do niego. Nie mam pojęcia ile tak
staliśmy, ale wtedy czułam że tego potrzebuję. Po jakimś czasie
odsunął mnie od siebie i spojrzał mi głęboko w oczy.
-Musimy jechać
do szpitala – oznajmił. Był również trochę podłamany.
Pokiwałam tylko twierdząco głową. Wsiedliśmy do auta. Usiadłam
na miejscu pasażera. Byłam zbyt roztrzęsiona aby prowadzić.
Odjechaliśmy. Między nami panowała cisza, jednak nie przeszkadzało
mi to. Potrzebowałam teraz spokoju. Musiałam jeszcze raz wszystko
przemyśleć. Tysiące myśli kłębiło się w mojej głowie.
Dojechaliśmy na miejsce szybko wysiadłam z samochodu i pognałam do
budynku. Kamil był operowany. Poszłam na blok, usiadłam na krześle
przed operacyjną. Wiem że nie musiałam tam siedzieć ale czułam
się winna i miałam jakieś dziwne poczucie obowiązku. Po jakimś
czasie dołączył do mnie Piotr. Usiadł obok mnie, położył swoja
dłoń na mojej. Bez chwili zastanowienia ścisnęłam ją. Spojrzał
na mnie zdziwiony, nic nie odpowiedziałam nie miałam na to siły.
Znów zapanowała cisza którą w końcu on postanowił przerwać
-Gadałem z
Tretterem, mamy dzisiaj wolne- jego głos był stłumiony.
-Nie musisz tu ze
mną siedzieć, poradzę sobie sama.- Spojrzałam mu w oczy, jednak
nie mogłam z nich nic wyczytać. Były bez jakichkolwiek emocji.
Wiedziałam że dla niego to też było trudne.
-Nie jestem tutaj
z przymusu, po prostu chcę- powiedział beznamiętnie, odwrócił
głowę w przeciwnym kierunku. Między nami znów nastała cisza.
Słyszałam tylko nasze oddechy i tykanie wskazówek zegara.
Pozostało nam tylko czekać.... czekać …. i czekać. Czas dłużył
mi się nieubłaganie. Tik-Tak, Tik-Tak każda sekunda była dla mnie
wiecznością. To czekanie było frustrujące. Gapiłam się
bezcelowo na wskazówki zegara. Piotr w końcu nie wytrzymał i wstał
z miejsca. Zaczął krążyć po korytarzu. Chodził tam i z
powrotem. Powoli zaczynało mnie to irytować. Nie wytrzymałam
-Możesz
łaskawie usiąść na krześle !?- krzyknęłam na niego. Nie
panowałam nad sobą. Ta sytuacja była aż nadto wkurzająca. Nic
nie odpowiedział tylko posłusznie usiadł na krześle. Znów
chwycił moją dłoń i delikatnie ścisnął tak jakby chciał
wesprzeć mnie na duchu. Już nawet nie chciało mi się wyrywać z
tego uścisku. Po raz kolejny zapadła głucha cisza. Tik-Tak,
Tik-Tak. Wskazówki zegara powoli zmieniały położenie. To czekanie
mnie wykańczało. Minęła raptem godzina a ja miałam wrażenie że
to trwa nieskończoność. Najgorsza w tym wszystkim jest bezsilność
i świadomość że nie można pomóc. Czas powoli płynął...
płynął.... i płynął. Nie miałam pojęcia co mam ze sobą
zrobić. Moja głowę była wypełniona setkami tysięcy myśli. Nie
miałam jak od nich uciec. Opadła
ta zasłona która pozwalała mi zachować równowagę. Wszystko
zaatakowało ze zdwojoną siłą. Tak długo czekało na chwile mojej
słabości. Minęło kilka długich godzin, które były
dla mnie
wiecznością. Miałam złe przeczucia. To trwa zdecydowanie za
długo. Byłam prawie pewna ze coś się stało. Jednak nie mogłam
nic zrobić tylko nadal cierpliwie czekać. Piotr też chyba coś
przeczuwał. Zaczął bawić się palcami. Robił tak zawsze kiedy
się denerwował. Po kolejnych godzinach nasze męczarnie przerwały
otwierające się drzwi sali operacyjnej. Po chwili naszym oczom
ukazała się Consalida. Zerwaliśmy się na równe nogi.
Obdarzyliśmy ją pytającym a zarazem wyczekującym wzrokiem.
Podeszła w naszą stronę. W końcu się przełamałam.
-Co z nim ? -
zapytałam niepewnie. Spoglądając na lekarkę. Jej odpowiedź była
zbędna wyraz twarzy mówił sam za siebie.
Komentujcie
Nie mamy pojęcia kiedy next bo jutro na cały dzień wybywamy do kopytnych i późno wrócimy...
świetna część :D mam nadzieję żę jutro jednak będzie next :D
OdpowiedzUsuńBardzo fajne, ale strasznie krótkie :( Czekam na nexta ;)
OdpowiedzUsuńczekam na nexta :D mam nadzieję że daci dłuższe i Hana z Potrem w końcu będą razem :D
OdpowiedzUsuńCudo !!! Ja tez jeżdżę konno <3
OdpowiedzUsuń