Mamy
właśnie 28 stycznia .Minęły 3 tygodnie. W międzyczasie zdążyłam
pokłócić się z Piotrem. Nawet już nie pamiętam o co nam poszło
ale wciąż się do siebie nie odzywamy, w pracy staramy się unikać.
Kiedy mamy w grafiku jakąś wspólną operację, staramy się tak
pozamieniać aby nie musieć ze sobą pracować. Cały szpital
zdążył już zauważyć napięte stosunki między nami. Lena
próbowała nas nawet pogodzić ale wyszło jeszcze gorzej, znów się
pokłóciliśmy o jakąś pierdołę, przez co znów się od siebie
oddaliliśmy... Doszło do tego że razem nie możemy przebywać w
jednym pomieszczeniu, bo inaczej dochodzi między nami do kolejnych
spięć. Nie mam pojęcia dlaczego się tak zachowujemy...Dlaczego
wciąż musimy się ranić?...No dobra dosyć tematu Piotra... W
naszym szpitalu zaczął pracę nowy ortopeda , a właściwie
to nowa. Olivia Terry -
tak właśnie nazywa się owa lekarka,
jest ode mnie młodsza o 4 lata. Przyjechała z Ameryki. Jest ładna
i inteligentna ale jej wielkie ego i wścibstwo jest wkurzające,
zresztą nie tylko to , zaczynanie każdego zdania od „U nas w
Ameryce...” też strasznie działa na nerwy, po prostu po kilku
godzinach spędzonych z nią ma się „uraz” do Ameryki na całe
życie. Po jednej wspólnej konsultacji omijam ja szerokim łukiem.
Pracuje u nas zaledwie tydzień a już myśli że wszystko wie.
Ostatnio zaczęła się nawet kręcić koło Piotra. Tak wiem miałam
o nim nie wspominać, ale nie ukrywam że jestem trochę zazdrosna ?
Wow już powoli mi odwala, Ja i zazdrosna o Piotra... to niemożliwe,
ale to nie zmienia faktu że lepiej żeby się od niego odwaliła.
Gdy tylko widzę razem od razu skacze mi ciśnienie, a jeszcze jak
mówi na niego „Peter” to już ledwo nad sobą panuję.... Nie
lubię tej nalepy- tak to będzie na nią najlepsze określenie
„Nalepa”, na szczęście nie będę musiała z nią już więcej
pracować...A zmieniając temat, to od wypadku minął już jakiś
czas, a ja nadal się nie pozbierałam. W dalszym ciągu nie potrafię
pogodzić się ze śmiercią Kamila , dalej czuję się winna mimo
tego że nie raz byłam przekonywała ze to nie przeze mnie, jednak z
dnia na dzień jest coraz lepiej. Po woli staram się zapomnieć,
jednak to nie jest takie łatwe...Przez te wszystkie wydarzenia
bardzo się zaniedbałam, prawie przestałam jeść i spać... po
prostu rzuciłam się w wir pracy...
Tego
dnia wstałam bardzo wcześnie. Spojrzałam na zegarek 4:37 do pracy
miałam dopiero na 12. Przekręciłam się na drugi bok, próbowałam
zasnąć ale na daremne. Ciągle się wierciłam, poza tym czułam
się fatalnie, strasznie bolał mnie brzuch i głowa. Po jakiejś
godzinie doszłam do wniosku że to nie ma sensu. Zwlekłam się z
łóżka i ruszyłam do kuchni. Zaparzyłam kawę i usiadłam do
stołu. Nadal czułam się nie najlepiej. Zrobiłam kilka łyków i
od razu mnie zemdliło. Jak poparzona pognałam do łazienki.
Zwymiotowałam. Co jest ? Przecież wczoraj nie jadłam nic czym
mogłabym się zatruć... w sumie to nic nie jadłam... Wstałam
powoli z ziemi. Zakręciła mi się w głowie, oparłam się o
umywalkę. Przymknęłam oczy. Czułam się coraz gorzej. Powoli
poszłam do sypiali i położyłam się z powrotem do łóżka.
Leżałam kilka minut, znów zrobiło mi się niedobrze. Pobiegłam
do łazienki. Po kilku minutach wróciłam. Usiadłam na łóżku.
Nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje. Powoli wstałam z łóżka,
jednocześnie chwytając szafkę nocną, gdy już złapałam
równowagę, chwiejnym krokiem znów ruszyłam do kuchni. Podeszłam
do szafki w której znajdowały się leki. Wyjęłam z niej mały
koszyczek i wysypałam całą jego zawartość. Po kolei przeglądałam
każde opakowanie, po jakimś czasie w końcu znalazłam to czego
szukałam. Były to krople żołądkowe. Przeczytałam ulotkę i gdy
już wszystko wiedziałam zażyłam lek. Wróciłam do sypialni,
położyłam się na łóżku, mając nadzieję ze leki w końcu
zaczną działać. To czekanie trwało wieki wciąż czułam jak
wywraca mi w żołądku. Leżałam beznamiętnie gapiąc się w
sufit. Chyba muszę zacząć o siebie dbać... długo już tak nie
pociągnę...
Zasnęłam. Po jakimś czasie obudził mnie dźwięk budzika. Powoli
wstałam z łóżka. Czułam się o wiele lepiej, poza bólem
głowy, wszystko było w jak najlepszym porządku. Podeszłam do
komody, chwyciłam telefon i wyłączyłam budzik, było po 10, więc
jeżeli chcę zdążyć na dyżur muszę zacząć się zbierać.
Pognałam do szafy, pośpiesznie przekopałam półki, wzięłam
wszystko czego potrzebowałam i szybkim krokiem udałam się do
łazienki, tam przebrałam się, pomalowałam i poczesałam. Gdy
byłam już gotowa dochodziła 11. Poszłam do kuchni przygotować
śniadanie. Zrobiłam jajecznicę. Usiadłam do stołu Mimo że
czułam się o wiele lepiej niż wcześniej, nie mogłam nic
przełknąć, zupełnie opuścił mnie apetyt. Przesiedziałam
jeszcze ½ h przerzucając coś na talerzu. Nic nie zjadłam. Ubrałam
płaszcz, opuściłam mieszkanie i pojechałam do szpitala. Dyżur
był spokojny, poza jednym nagłym porodem nic się nie działo.
Okropne nudy. W czasie przerwy postanowiłam wypić kawę, nie
chciało mi się iść do bufetu więc postanowiłam że napije się
tego czegoś z naszego oddziałowego automatu. Zrobiłam kilka łuków
owego napoju i znów mnie zemdliło. Pognałam do łazienki.
Stwierdziłam ze lek przestał działać więc wzięłam kolejna
dawkę, do tego dorzuciłam kilka leków przeciwbólowych, aby móc
funkcjonować normalnie. Po jakimś czasie zrobiło mi się lepiej. W
sumie to się nie dziwię, po takich dawkach każdemu by pomogło.
Wróciłam do swoich obowiązków... Dochodziła 18 pozostały ponad
2 godziny do końca dyżuru, a ja nie miałam już co do roboty.
Siedziałam przy biurku przerzucając papierki z miejsca na miejsce.
Nagle jak na zawołanie do mojego gabinetu wtargnęła pielęgniarka
-Pani
doktor, jest pani pinie wzywana na izbę przyjęć- powiedziała
ledwo łapiąc oddech
-Dobrze
już idę- uśmiechnęłam się do niej promiennie, to wezwanie było
dla mnie niczym jakieś zbawienie, wstałam z krzesła i ruszyłam w
stronę izby. Pośpiesznie weszłam do pomieszczenia. To co tam
zobaczyłam dosłownie zwaliło mnie z nóg. Piotr stał na samym
środku całując się z tą cholerna nalepą. Poczułam jakieś
dziwne ukłucie w sercu. Byłam zrozpaczona i jednocześnie wściekła,
nie miałam pojęcia na kogo bardziej, na nią, na niego, czy być
może na siebie samą? . Nie wiedziałam co robić. To było
okropne. W końcu się od siebie oderwali, następnie spojrzeli w
moja stronę. Czułam jak do moich oczu napływają łzy. Ledwo co
powstrzymywałam się od płaczu
-Przepraszam,
nie chciałam wam przeszkadzać- rzuciłam szybko i wybiegłam z
pokoju, emocje wzięły górę, rozpłakałam się, czułam jak po
moich policzkach spływają słone łzy. Biegłam przed siebie nie
zważając na nic. Za sobą słyszałam jedynie wołanie Piotra.
Miałam to gdzieś, nie chciałam go widzieć, rozmawiać z nim,
znać. W tym momencie stał się dla mnie nikim. Może i miałam
jakieś nadzieje ze do siebie wrócimy i będziemy w końcu
szczęśliwi, ale teraz to runęło niczym domek z kart. Nagle
zobaczyłam mroczki przed oczami, czułam jak tracę grunt pod
nogami, usłyszałam jeszcze jak Piotr coraz głośniej mnie woła.
Nastała ciemność.
Jak myślicie co jest Hanie?
czekamy na nexta
OdpowiedzUsuńludzie komentujcie
OdpowiedzUsuńczekam na nexta
OdpowiedzUsuńSuper opo! Każde czytam tylko nie mam czasu na komentarz. Ale postaram się to nadrobić :)
OdpowiedzUsuńWow! Super Next!!
OdpowiedzUsuńNext :)
OdpowiedzUsuńHana w ciąży ?? :D czekam na nexta :D jestem taka ciekawa co się będzie działo dalej :D
OdpowiedzUsuńNext
OdpowiedzUsuńKocham <3 to opowiadanie jest świetne :D mam nadzieję że jutro dacie opowiadanie :D
OdpowiedzUsuńcoś tak czuję że Hana w ciąży :D oby wszystko wyjaśniło się w następnym nexie :P
OdpowiedzUsuńNext !!
OdpowiedzUsuńHana jest chyba w ciąży
OdpowiedzUsuńCudowne , błagam niech się pogodzą i dodajcie jak najszybciej , czekam <3
OdpowiedzUsuńNajlepsze opo jakie czytałam <3
OdpowiedzUsuńOby Hana była w ciąży :*
OdpowiedzUsuńRacja :D
UsuńWow , extraaa , już nie mogę się doczekać c.d ;)))
OdpowiedzUsuńkonsekwencje jednorazowej nocy z Piotrem pod wplywem alkoholu lub jakas straszna choroba.
OdpowiedzUsuńinnej opcji nie ma, tak czy siak Peter zaopiekuje sie Haną :D
fajnie, że dodajecie nxty mimo tylu zajec itd. :)
no jakby mógł ją zostawić :D
Usuńdodacie dzisiaj nexta ?? :D
OdpowiedzUsuń