sobota, 13 czerwca 2015

Na zawsze razem cz. 55

Leżałam w łóżku gapiąc się bezcelowo w sufit i myśląc nad tym co miało miejsce poprzedniego dnia. Obudziłam się wcześnie, właściwie to chyba nawet nie spałam. Za każdym razem gdy tylko udało mi się zasnąć, zaczynały męczyć mnie koszmary, a każdy następny był gorszy i bardziej realistyczny od wcześniejszego. W końcu po kilku godzinach bezustannych prób zaśnięcia lub wyrwania się z potwornych snów zrezygnowałam z odpoczynku. Byłam zmęczona, powieki kleiły się do siebie tak, jakby ktoś wysmarował je klejem. Wczorajszy wieczór był pełen wrażeń. Wszystko zaczęło się od spięcia z Maksem. Po tym jak zamknął się w swoim pokoju, Piotr od razu do niego poszedł, wyjaśnić kilka spraw. Gdy tylko usłyszałam jak na siebie krzyczą, postanowiłam interweniować, udało mi się załagodzić sytuację i skończyło się na pogadance odnośnie zaufana, bądź też jego braku względem młodego Gawryły. Staraliśmy się mu wyjaśnić, że po prostu się o niego martwimy, jednak mimo wszystko i tak się na nas obraził. Z tego co nam powiedział, wywnioskowaliśmy że motor prawdopodobnie pochodzi z legalnego źródła, ale Piotr obiecał że następnego dnia dokładnie to sprawdzi... tak w razie czego.... gdyby Maksio znów kłamał...
Niestety na tym atrakcje tego wieczoru się nie skończyły... To był tylko początek i idealny wstęp do tego co działo się później... Gdy wraz z Piotrem kładłam się spać, uznałam to za odpowiedni moment do poruszenia tematu mojego powrotu do pracy, jednak myliłam się. Od razu doszło między nami do wymiany zdań, która pod wpływem emocji przerodziła się w ogromną scysję. Irytowała mnie nadopiekuńczość Piotra, który najchętniej zamknąłby mnie w klatce i nie pozwalał z niej wychodzić. Jego zdaniem przez pozostałe 6 miesięcy ciąży powinnam siedzieć w domu i prowadzić tryb życia działający spłaszczająco na moje pośladki, czyli nic nie robić, tylko leżeć i pachnieć... Jednak ja nie tak to sobie wyobrażałam. Chciałam żyć normalnie, pracować i funkcjonować jak wcześniej i nie mówię tu o operacjach tylko o zwykłej codziennej pracy- przyjmowaniu pacjentek, wypełnianiu historii chorób i innych papierków, w końcu to nie wymaga jakiegoś większego wysiłku, przecież długopis nie jest ciężki, a ja większość czasu i tak spędzałabym w pozycji siedzącej. W końcu ciąża to nie choroba- dla Piotra jednak tak... Rozbieżne wizje wyglądu następnego pół roku mojego życia, tak nas poróżniły, że w końcu nie wytrzymałam. Wykrzyczałam mu co myślę o tej jego całej -jak on to określił - przezorności i o durnych zakazach, których nie miałam zamiaru przestrzegać, ale on wciąż nie ustępował... Tak doszło do naszej pierwszej tak poważniejszej kłótni. Pamiętam te słowa, które później brzęczały w mojej głowie i nie dawały spokoju, może dlatego że zarzucił mi coś tak okropnego jak to, że jestem egoistką...
"-Chociaż ten jeden raz pomyśl też o kimś innym, a nie tylko o sobie i tu nie chodzi o mnie, tylko o  nasze dziecko... Rozumiesz? NASZE, nie tylko twoje!! - wykrzyczał to w złości, cały poczerwieniały na twarzy. Po tych słowach poczułam się okropnie urażona, a moje oczy momentalnie zaszły łzami, Piotr zauważywszy to momentalnie się opanował i złagodniał. Rozluźnił dłonie, które wcześniej zacisnął w pięści, zrobił krok w moją stronę, chcąc objąć mnie swoimi silnymi ramionami, jednak nie pozwoliłam mu na to. Byłam na niego zbyt wściekła. Odsunęłam się o krok w tył i walcząc z emocjami wyszeptałam.
-Wyjdź- głos drżał mi jak nigdy wcześniej, cała byłam roztrzęsiona. Dygotałam jak galaretka. Piotr puścił mój rozkaz mimo uszu.
-Hana...- szepnął z ogromną troską, znów do mnie podchodząc i dłonią delikatnie gładząc mój pokryty łzami policzek. Od razu strąciłam jego dłoń sprawnym i zdecydowanym ruchem ręki, a następnie wywrzeszczałam ile sił w płucach.
-WYJDŹ !!! - widząc że nie robi to na nim żadnego wrażenia, a on nadal stoi w miejscu, ruszyłam w jego kierunku. - Co ty sobie myślisz? Że najpierw będziesz mnie obrażał, a potem tak sobie do mnie podejdziesz, przytulisz a ja od razu o wszystkim zapomnę?! Mylisz się!! - wywrzeszczałam, dźgając go jednocześnie palcem wskazującym w klatkę piersiową, powodując tym, że zaczął się cofać. To właśnie wtedy z moich ust padły słowa, których tak teraz żałuję i za które jest mi teraz cholernie wstyd- Za kogo ty się uważasz?! Nie będziesz mi rozkazywał tylko dlatego że mamy mieć razem dziecko, którego by nie było gdyby nie jeden pieprzony wypadek, jeden cholerny błąd !!! Gdybyś wtedy trochę pomyślał, teraz nie musiałabym się z tym wszystkim męczyć. - Piotr pokręcił głową i uśmiechnął się bez cienia wesołości, a ja dopiero wtedy zorientowałam się co powiedziałam, przez co od razu zrobiło mi się wstyd. Otworzyłam usta, żeby to jakoś sprostować, jednak on mi na to nie pozwolił.
- Obwiniasz mnie za to, że jesteś w ciąży? Wiesz, wydaje mi się, że to chyba działa w obie strony i sam tego dziecka nie zrobiłem.- powiedział z przekąsem, krzywo się do mnie uśmiechając i spoglądając przy tym na mnie karcąco, jego oczy w jednej chwili straciły swój dawny blask. Miał rację, sam tego nie zrobił, ja też tam byłam i wcale nie protestowałam.
-Nie chciałam tego powiedzieć.- Zaczęłam się głupio tłumaczyć rumieniąc się przy tym jak burak.Było mi głupio i przykro.
- Ale powiedziałaś...- westchnął i po chwili znów zaczął- Nieważne, czyja to wina... ale jeśli masz zamiar ciągle mnie o to obwiniać to nasz "związek" o ile w ogóle mogę to tak nazwać, nie ma sensu...- odparł nerwowo przeczesując przy tym dłonią włosy. Jego głos był opanowany i przepełniony troską, był aż za spokojny jak na zaistniałą sytuację, a ja zdałam sobie sprawę, że chyba wolałam kiedy krzyczał, bo wtedy nie dręczyły mnie aż takie wyrzuty sumienia jak w chwili obecnej. Wzięłam głęboki wdech, powoli analizując jego słowa, po raz kolejny tego wieczoru miał rację. Zacisnęłam dłonie w pięści, tak mocno że aż zbielały mi palce,  wpuściłam powietrze z płuc i wydusiłam z siebie te kilka słów, które tak ciężko przechodziły mi przez gardło.
-Wiesz co, chyba masz rację...- wymamrotałam niezrozumiale, wzięłam kolejny haust powietrza i dodałam niemalże szeptem- Nie mamy żadnej przyszłości jako "para" A teraz proszę cię, wyjdź- to ostatnie powiedziałam spokojnie, jednak nie zareagował na moje słowa więc podniosłam głos. - WYJDŹ !!- wykrzyczałam, jednak gdy on nadal nic sobie z tego nie robił, poczułam jak we mnie kipi, zebrałam w sobie wszystkie siły i  wypchnęłam go z pokoju jednocześnie trzaskając drzwiami i w porywie agresji uderzając w nie pięścią. Momentalnie cała złość ze mnie uszła ustępując miejsca rozpaczy. Osunęłam się na podłogę, zanosząc się histerycznym, niemożliwym do opanowania płaczem. Nazwałam nasze dziecko błędem, powiedziałam że nie mamy przed sobą przyszłości... nie chciałam tego, samą okropnie mnie to zabolało, więc nie potrafiłam nawet sobie wyobrazić co musiał czuć Piotr słysząc coś takiego z moich ust. Po prostu byłam wściekła, nie panowałam nad sobą. Na prawdę tak nie myślałam, kochałam tę małą istotkę jak mało kogo, jest całym moim światem i nie żałowałam że zaliczyliśmy wpadkę. Położyłam dłoń na brzuchu, który nagle z niewiadomych mi przyczyn zaczął mnie boleć, tak jakby ktoś zaczął w niego wbijać tysiące drobnych igiełek. Przez moje ciało przeszedł dreszcz a mięśnie brzucha momentalnie się napięły. Ogromny skurcz zawładnął moim ciałem. Wzięłam kilka głębokich wdechów, delikatnie przy tym gładząc swój niewielkich rozmiarów brzuszek.- Już wszystko w porządku. Spokojnie. -powtarzałam w kółko, odchylając głowę do tyłu i opierając ją o drzwi. Na prawdę nie żałuję tego co się stało, że jesteś - myślałam, jednocześnie pozwalając aby słone łzy kapały mi z policzków. Może trochę przesadziłam z tym wybuchem, nie powinnam była czegoś takiego mówić, nawet w porywie złości. To nie powinno mieć miejsca.
 Siedziałam tak jeszcze kilka godzin, dopiero po tak długim czasie skurcze ustąpiły, a mięśnie, wcześniej napięte do granic możliwości nieco się rozluźniły. Na szczęście już po strachu. Gdy po pierwszej godzinie ból nie ustępował zastanawiałam się, czy nie lepiej schować dumę do kieszeni i poinformować Piotra o tym co się dzieje, jednak nie zrobiłam tego, może lepiej żeby nie wiedział - to byłby dla niego świetny argument, aby móc powstrzymać minie przed pracą, poza tym już po wszystkim.
Wciąż zastanawiałam się nad swoim okropnym zachowaniem, doszło do tego, że sama zaczęłam się o wszystko obwiniać, co było niedorzeczne. Nieprawdaż ? W końcu wina leży po obu stronach, nie tylko po mojej, ale to ja powiedziałam tych kilka słów za dużo. Dopiero gdy poczułam znużenie, wstałam z podłogi i przeniosłam się na łóżko, jednak nie zasnęłam. Nie potrafiłam, ciągle nękały mnie koszmary i jakieś chore przeczucia że przez to co powiedziałam mogę naprawdę wszystko stracić...
Teraz na samo wspomnienie tego, co wydarzyło się wczorajszej nocy łzy cisną mi się do oczu.
Zastanawiało mnie czy  Maks słyszał naszą niecodzienną wymianę zdań? Ile usłyszał z naszej kłótni? Czy się czegoś domyślał? Czy już wiedział? Na pewno tak, a wraz z nim całe osiedle... Będą mieli świetne tematy do plotek, od dzisiaj przez najbliższy tydzień będziemy tematem numer jeden na ustach mieszkańców naszego osiedla i okolic, ale jakoś nie specjalnie się tym przejmuję, niech sobie mówią co chcą... Kiedyś i tak zapomną, albo pojawi się nowy, dużo ciekawszy temat do dyskusji.
Podciągnęłam się na łokciach siadając jednocześnie na łóżku, spojrzałam na zegarek było kilka minut po ósmej, nawet nie wiem kiedy upłynęła kolejna godzina. Wstałam z łóżka, drepcząc po chłodnej podłodze skierowałam się w stronę okna. Podciągnęłam rolety, wpuszczając do pomieszczenia nieco światła. Na zewnątrz było już jasno, wszyscy gdzieś się spieszyli, każdy chciał dotrzeć do pracy na czas. Witamy w Warszawie, mieście ciągłego pośpiechu. Odeszłam od okna. Niedbale narzuciłam na siebie szlafrok i opuściłam pomieszczenie, weszłam do salonu gdzie przy stole siedzieli już Maks i jego szanowny braciszek, jedząc śniadanie. Siedzieli w milczeniu, co nieco mnie zdziwiło, gdyż zwykle ich wspólnym posiłkom towarzyszyły zawzięte debaty na różnorakie tematy, a żaden z nich nie pozwalał temu drugiemu dojść do słowa... Tym razem jednak było inaczej, żaden z nich nie chciał odezwać się ani słowem, byłam ciekawa co się stało, bo na brak tematów do dyskusji raczej nie mogli narzekać..
-Hej- jak gdyby nigdy nic zwróciłam się do pierwszego z nich promiennie się przy tym uśmiechając, nie było to do końca szczere, no ale cóż... zawsze coś. Tego drugiego postanowiłam ignorować. Wciąż byłam na niego wściekła.
-Hej- odparli jednocześnie, jednak nie zwracałam uwagi na Piotra. Dosiadłam się do stołu, nawet na niego nie spoglądając, specjalnie usiadłam do niego bokiem, aby móc dalej go ignorować, a dzięki temu, że go nie widziałam było to o wiele łatwiejsze.
-Trochę wczoraj było u was głośno- zauważył Maksio po dłuższym milczeniu, próbując rozpocząć przy tym rozmowę.
-Tylko gadaliśmy- wtrącił się Piotr, jednak o dziwo jego brat zdawał się to puścić mimo uszu, więc od razu się zorientowałam że starszy Gawryło nie tylko ze mną ma na pieńku. I oto znalazłam kolejną rzecz dzięki której zbliżyłam się do Maksa, na chwilę obecną mamy wspólnego "wroga". Oboje nie mamy ochoty na pogawędki z Piotrem.
-Tak wyszło- westchnęłam opierając się na krześle, ukradkiem spoglądając przy tym na Piotra i badają jego reakcję.
- Tak w ogóle- zaczął Maks lekko się przy tym czerwieniąc- To... hm... Gratulacje.. Mam nadzieję że kiedyś chcieliście mi powiedzieć, bo gdyby nie wasza kłótnia sam niczego bym się nie domyślił.- na jego ustach pojawił się niewielki uśmiech.
-Zapytaj brata.- Rzuciłam złośliwie, ucinając przy tym dyskusję. Nawet nie wiem dlaczego się zdenerwowałam. Nie chciałam dłużej gadać, ani przebywać w ich towarzystwie, dlatego też szybko wstałam z miejsca i ruszyłam w stronę kuchni. Podeszłam do zlewu i nalałam sobie wody do szklanki. Z salonu dobiegł mnie dźwięk przesuwanego krzesła, a po chwili usłyszałam ciche skrzypienie paneli. Ktoś wszedł do kuchni i teraz stał za moimi plecami uważnie mi się przyglądając. Doskonale wiedziałam kto to, nie musiałam nawet się odwracać. Tylko jedna osoba była gotowa stawić mi czoła nawet gdy byłam wściekła. Nim postanowiłam spojrzeć w jego stronę powoli policzyłam do 10. Wypuściłam powietrze z płuc, w myślach powtarzając sobie "Błagam tym razem nie daj się sprowokować, nie wybuchaj, bądź spokojna" Jednak czy mi się to uda... Nie miałam pojęcia


TADADA... 
Tym razem postaram się dodać nexta nieco szybciej ;) 
Czyżby znów mieli się pokłócić ?
Komentujcie =D




7 komentarzy:

  1. Next next next!! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne czekam na szybkiego na nexta Nawet w ich kłótniach czuć jak bardzo iskrzy między nimi miłość :) czyta się świetnie

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna scena kłótni. Na prawdę jestem pod wrażeniem. Emocje, ekspresja, siła. To ma to coś.
    Pozdrawiam... .

    OdpowiedzUsuń
  4. Super niezła kłótnia czekam na next

    OdpowiedzUsuń